Pages

1.15.2014

Rozdział 15

Kiedy w końcu dojechaliśmy, do domu, wszystko wydawało się mniej niechętne. Nawet Petunia nie nazwała mnie wariatką aż do kolacji, chociaż to może akurat przez Luke'a - wyraźnie ją onieśmielał. Ciekawe, jakby zareagowała na sugestię, że ktoś z kategorii "dziwolągów" jej się podoba. Zapewne nawrzeszczałaby bzdur o tym, że magia mi zaburzyła coś w mózgu, a potem pobladła i zamknęła się w swoim pokoju. Wiem, że wtedy pisze w swoim pamiętniku, lecz założę się, że nie dałabym rady go przeczytać. Petunia miała ogromną skłonność do górnolotnych zwrotów i przesłodzonych opisów. Musiałabym chyba robić przerwy na zwracanie posiłku.
Z początku mama zaczęła mnie tulić w całkiem bezsensownej euforii; w końcu to tylko ja, Lily. Po chwili jednak zrezygnowałam z komentarza. Jakby nie patrzeć, parę razy było blisko... Tata tylko uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech. To właśnie on doprowadzał zwykle mamę do porządku, lecz tym razem nie musiał, gdyż obecność Luke'a skróciła powitanie do kilkunastu sekund, czyli światowego rekordu.
W domu nic a nic się nie zmieniło, może poza dekoracjami - w rogu stała wielka, jeszcze nieozdobiona choinka, na kilku krzywo wbitych gwoździach, na które mama nie znalazła jeszcze odpowiedniego zdjęcia bądź ramki, zawieszone zostały wielobarwne girlandy. Wdech zaparł mi jednak wystrój mojego pokoju - stary, nudny żyrandol zniknął, a na jego miejsce pojawiły się niezliczone choinkowe lampki, zwisające długimi sznurami tuż pod sufitem. Jasne, żółtawe światło nadawało mojemu skromnemu pokoikowi kameralny nastrój. Natychmiast popędziłam do swojego łóżka i rzuciłam się w puchową pościel. Luke obserwował mnie z progu drzwi.
- Nadal wskakujesz na łóżko, Lilka? - spytał z uniesioną brwią. Pokazałam mu język, po czym przesunęłam się i poklepałam pościel po mojej lewej stronie.
- Sam spróbuj, Panie Jestem-Taki-Dorosły. To frajda, nawet dla takich nudziarzy, jak ty. - Uśmiechnęłam się filuternie, wiedząc że teraz nie oprze się wyzwaniu. Cofnął się kilka kroków, po czym rozpędził się i niczym puma rzucił się na przestrzeń koło mnie. Łóżko zakołysało się od jego skoku i od naszych śmiechów jednocześnie.
- Racja, frajda - przyznał mi rację niskim głosem, po czym zaczął bawić się kosmykiem moich rudych włosów. - Tęskniłem, Lilko.
- Ja też, Lulku.
Zaśmiał się. Znów się zatrzęśliśmy.
- A to skąd się wzięło? - spytał chłopak pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
- Mam dość tego, że wszyscy moi znajomi nie mają durnych przezwisk. Od dziś jesteś Lulek, a ja jestem głucha na wszelkie sugestie. Okej? - spytałam z wyzywającym uśmiechem. Podniosłam się na łokciach, by móc patrzeć na niego z góry.
- Okej, okej. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Luke podniósł się do pozycji siedzącej i zasalutował.
- Wariat - skomentowałam krótko.
- A ja Luke, miło mi - odparł bez zastanowienia.
Patrzyliśmy na siebie przez kilkanaście sekund, po czym opadliśmy z powrotem na poduszki, nie potrafiąc kontrolować głupawki.
Przebywanie z Lukiem było takie proste! Żadnych nieprzewidywalnych uczuć, żadnych intryg przeciw mnie i Jamesowi, żadnych nawet aluzji. Z tego co wiedziałam, to on sam miał nową dziewczynę co dwa tygodnie. By nie wydał się kompletnym dupkiem, musicie wiedzieć że te związki powstają i rozpadają się najczęściej nie z jego inicjatywy. Dziwi mnie jednak, jak dziewczyny mogą go zostawiać - mimo, że nigdy nie myślałam o nim w ten sposób, często wpatrywałam się w jego piwne, wręcz złotawe oczy, ten urokliwy uśmiech, włosy o piaskowym odcieniu. Mimo tego, można było go pokochać nawet bez względu na wygląd, gdyż był także troskliwy, zabawny i słodki. Momentalnie przypomniał mi się Mike... Wzdrygnęłam się ze wstrętem. Taki był "kochany" przez tych parę dni... Dwulicowa świnia.
- Jak tam ci się żyło przez ten czas, Lily? - spytał Lukę po dłuższej chwili. Wewnątrz mnie rozpoczęła się walka z myślami. Czy powinnam powiedzieć mu prawdę, czy też może skłamać? Na wszelki wypadek otuliłam wnętrze swojej głowy nieszczelną powłoką, chroniącą przed czytaniem w myślach. Próbowałam oklumencji już parę razy od ostatniej niezręcznej sytuacji, i chociaż nie byłam najlepsza - dla speców jak James moja osłona byłaby jedynie cienkim papierem - dla kogoś takiego jak Luke bardziej przypominała stal. Ogólnie legilimencja to nie jego dziedzina. Tak jak ja, wolał eliksiry i okazjonalnie grał w quidditcha.
- Dobrze - odpowiedziałam prosto. W sumie, to nawet nie kłamałam. To tylko ostatnio prawie straciłam życie kilka razy, ale o tym nie musiał wiedzieć ani on, ani moi rodzice. Miałam już dość ludzi martwiących się o mnie. Wolałam, żeby się uśmiechali.
- Masz bardzo ciekawe życie, Lily - odparł na to Luke z nieco pobłażliwym wyrazem twarzy. Uniósł kącik ust w półśmiechu, na co ja tylko wydymałam nieco usta niczym obrażone dziecko. Uznałam, że prowokacja skutecznie odwiedzie go od jakichkolwiek podejrzeń, i miałam rację. Obdarzył mnie teraz pełnym uśmiechem i przeniósł rozmowę na inny temat. Moje myśli jeszcze przez chwilę próbowały uporczywie uczepić się ostatnich wydarzeń, lecz zmusiłam je do skupienia się na tym, co działo się w tym konkretnym momencie. Niestety, mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam zapamiętać, co mówił mój przyjaciel.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia postanowiliśmy razem z Lukiem, iż ubierzemy w końcu choinkę. Petunia siedziała w fotelu (niby to czytając kolejne romansidło pożyczone od koleżanki) i obserwowała nas uważnie, a Luke'a szczególnie. Na propozycję dołączenia do nas złożoną przez samego chłopaka zarumieniła się i niemalże wetknęła nos w książkę, mamrocząc coś o wyjątkowo ważnym momencie w rozdziale. Luke puścił do mnie oczko z porozumiewawczym uśmiechem. Przewróciłam oczami i pacnęłam go po głowie tubą pełną plastikowych bombek. W odpowiedzi on zaczął grzebać w pudle ze świątecznymi dekoracjami. Po chwili triumfalnie wyciągnął z niego czubek choinkowy.
- Znalazłem twoją zagubioną siostrę bliźniaczkę, Lilka - odparł ze śmiechem i rzucił ozdobę w moim kierunku. Popatrzyłam na jej zdobienia przez kilka sekund i odpowiedziałam:
- Tak? No cóż, to przynajmniej jestem ładna.
Chłopak tylko parsknął śmiechem. Niedługo potem lampki zalśniły na gałęziach drzewka i znów nie mieliśmy pojęcia, co ze sobą zrobić. Snuliśmy się po domu, podjadając schowane przez mamę pierniki. Zaczęliśmy nawet dwuosobową wersję gry w quidditcha na starych miotłach, które znalazłam kiedyś na Pokątnej, ale ku naszemu zdumieniu wkrótce zaczął padać śnieg. Jako, że było za zimno na cokolwiek na dworze, postanowiliśmy po prostu przeleżeć Wigilię - Luke u mnie na łóżku, a ja na otomanie w niewielkim wykuszu przy oknie. Byłam na tyle drobna, że mieściłam się na niewielkiej kanapie bez problemu. Czytałam stare wydania "Opowieści wigilijnej" i dzieł sióstr Brontë, a Luke szkicował coś w swoim notatniku, tak jak to miał w zwyczaju gdy złapało go nagłe natchnienie lub atak nudy. Pogwizdywał przy tym cicho, a mimo, że wyprowadzało mnie to nieco z równowagi, to nie chciałam przerywać jego dobrego humoru. Wieczorem zjedliśmy kolację, nieco bardziej odświętną, chociaż i tak daleką uczcie, która miała być jutro. Pomyślałam o świętach i jedzeniu w Hogwarcie, lecz szybko porzuciłam myśl o ogromnych, pieczonych indykach i śniegu opadającym z zaczarowanego nieba Wielkiej Sali. Byłam w domu ze wszystkimi, których kochałam... Dobrze, może nie wszystkimi. Z jednym, jednakże ważnym wyjątkiem.
Następnego dnia, w święta, obudziłam się wyjątkowo wcześnie - dopiero świtało. Wstałam cicho, żeby nikogo nie obudzić. Poszłam do łazienki, po czym zajrzałam pod choinkę. Było pod nią mnóstwo kolorowo zapakowanych paczek. Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do łóżka, lecz nie mogłam ponownie zasnąć. Siedziałam więc cicho, bawiąc się kosmykiem swoich włosów, a kiedy uznałam, że jest wystarczająco jasno, żeby Luke nie zamordował mnie po próbie obudzenia, wdrapałam się na łóżko i potrząsnęłam nim.
- Hej, Lulku. - powiedziałam z cichym śmiechem na ustach. - Wesołych Świąt.
- Która godzina? - spytał on, przecierając oczy. Zerknęłam na ciekłokrystaliczny wyświetlacz mojego starego budzika. Było kilkanaście minut po siódmej.
Zeszliśmy oboje na dół. Ku mojemu zdziwieniu, rodzice już pili kawę, dzieląc się croissantem. Petunia wyglądała jak potwór, co całkiem poprawiło mi humor, kiedy uświadomiła sobie, że nie byłam sama. Cóż, Luke też nie prezentował się najświeżej - poduszka skutecznie wystylizowała jego czuprynę na mocny nieład, a jego szczękę pokrywał dwudniowy zarost - jednakże wyglądał o wiele atrakcyjniej niż Petunia, której ciemne, myszowate włosy sterczały we wszystkie możliwe strony, a kapcie w kształcie puchatych królików piszczały z każdym krokiem. Widząc Luke'a natychmiast odpiszczała (to słowo bardziej pasowało do akompaniamentu towarzyszącemu całej sytuacji) do łazienki, dopiero po kilku minutach wracając w stanie, który można by określić jako przeciętny. W tym czasie mama dopiła swoją kawę, a tata pochłonął ostatni kawałek chrupiącego rogalika.
- Chcecie teraz otworzyć prezenty? - spytała mama z miłym uśmiechem. To niesamowite, jak zmienia się w najwspanialszą kobietę na świecie, kiedy ktoś inny jest w naszym domu.
- Jasne - odparłam i pociągnęłam Luke'a za rękę do salonu. Sterta prezentów z pozoru wyglądała tak samo, jak wtedy gdy widziałam ją wcześniej. Wzruszyłam ramionami i usiadłam po turecku na dywanie. Petunia rzuciła się na opakowaną w kolorowy papier stertę.
W sumie, to lubię Święta. Pomiędzy ludźmi choć na kilka dni powstaje ta niesamowita atmosfera zgodności i harmonii. Nikt się nie kłóci, nikt nie ma pretensji. Wszyscy chcą tylko jeść i dobrze się bawić. Obserwowałam rosnące pagórki papieru i opakowań. Prezenty to w sumie nie najważniejsza część, ale miło dostać nowe, ciepłe rękawiczki. Przymierzyłam moją parę, po czym schowałam je z powrotem do przydzielonej torebki, żeby nie robić jeszcze większego bałaganu. Zerknęłam pod choinkę, ale nie wyglądało na to, by było coś tam jeszcze. Podniosłam się, by wyrzucić niepotrzebne opakowania, kiedy usłyszałam podekscytowany pisk Petunii.
- Jest jeszcze jeden! Jest dla... Och. Lily, to twoje. - siostra podała mi pudełko tak, by przypadkiem mnie nie dotknąć. Doceniając ten drobny gest, przejęłam pudełko i rozerwałam papier, w który było zawinięte. Wyglądało na szkatułkę z ciemnego drewna, wygładzonego przez dotyk i czas. Spoglądałam na pudełko nieco tępym wzrokiem. Zauważyłam mały cygielek z przodu. Podważyłam go i uniosłam wieko.
Pudełko niemalże wyskoczyło z moich rąk wraz z moim krótkim krzykiem.
W momencie otwarcia z wnętrza szkatułki wydobył się długi, bolesny krzyk, krzyk o głosie kogoś ukochanego, kogo teraz nie mogłam stracić. Pudełko upadło na podłogę z głośnym hukiem, jednak zignorowałam ten dźwięk. Ze środka wyturlał się złoty znicz poplamiony krwią i rolka pergaminu, zawinięta w rulon i zawinięta wstążką. Drżącymi rękoma rozwiązałam wstążeczkę. Litery również były napisane czerwienią.
ON JEST PIERWSZY, TY JESTEŚ NASTĘPNA.

Rozdział ode mnie. Boże, w ogóle nie miałam pomysłu.. :o krótko, al trudno. Zuzu będzie zadowolona, że w końcu napisałam. *weyhey*
Nie chce mi się nikogo ranić pałeczką, więc niech po prostu doleci bezpiecznie w ręce Zuzy. Tym razem daruję ci życie, siło nieczysta. :>
Ronnie M. Weasley

No comments:

Post a Comment