Pages

5.02.2014

Rozdział 18

Kiedy tylko do chłopaka doszło co powiedziałam,a chwilę to trwało,zaczął bić i kopać w drzwi. Na początku postanowiłam to zignorować,ale on nie odpuszczał. Zdenerwowana podeszłam do drzwi i otworzyłam je, uchylając się przed jednym z ciosów.
- James,do cholery. Co ty wyprawiasz,drzwi mi rozwalisz. - powiedziałam patrząc na chłopaka z politowaniem. - A teraz daj mi przejść. - ruszyłam zdecydowanym i szybkim krokiem w dół schodów.
-Lily! -zawołał chłopak i zaczął biec za mną,przez co ja zaczęłam zbiegać ze schodów. Przy wyjściu z korytarza złapał mnie ponownie za nadgarstek,lecz przypominając sobie zdarzenia z przed chwili natychmiast go puścił. - Musisz mi to wszystko wyjaśnić.
- Nie,James. Nic nie muszę,pamiętaj o tym. - mówiłam co raz głośniej i głośniej. - A tej sprawy nie będę Ci wyjaśniać, bo to do cholery jasnej jest mój i tylko mój problem. Nie jego, nie twój tylko mój. - wykrzyczałam i ruszyłam do portretu Grubej Damy.
- Pierwsza kłótnia naszego idealnego małżeństwa - zadrwił Syriusz. Obróciłam głowę w stronę mojego przyjaciela z grobową miną i wysyczałam.
- Lepiej tyle nie szczekaj,Łapo. - uśmiechnęłam się pobłażliwie i powoli sięgnęłam po różdżkę. - Confundus! - Trafiłam zaklęciem prosto w chłopaka i wyszłam zostawiając zdezorientowanych Gryfonów w Pokoju Wspólnym. Kiedy tylko zamknęłam za sobą dziurę, portret odezwał się.
- Młoda damo,jest już późno. - Zaczęła Gruba Dama, lecz kiedy zauważyła moją minę przestała do mnie mówić i tylko bełkotała coś o braku szacunku. Kiedy odeszłam na trzy kroki od portretu ten znów się otworzył,a z dziury wyskoczył James z Syriuszem. Po cholerę oni za mną idą? Kiedy zobaczyli mnie, natychmiast przyśpieszyli kroku i po chwili byli już obok mnie. Chwycili mnie za ręce po dwóch stronach.
- Wyjaśniaj. - powiedział stanowczo James. No chyba go pogrzało. Postanowiłam milczeć, i się nie wyrywać. Zgrywałam twardzielkę,ale w głębi miałam ochotę po prostu rzucić się na niego i wypłakać. Zignorowałam chłopaka.
- Syriusz,skarbie, mógłbyś złapać odrobinkę niżej, bo akurat tutaj mam siniaka? - Chłopak przytaknął i przesunął dłoń. - Dziękuję. Nie mam z czego Ci się tłumaczyć,James. Jestem już dużą dziewczynką,która umie poradzić sobie ze swoimi problemami. A teraz moglibyście puścić? - zakończyłam,zanim zaczął mi się załamywać głos. James spojrzał na mnie badawczo i puścił moją rękę, lecz Syriusz ani myślał. Zrobił to,czego oczekiwałam od Jamesa.Po prostu przyciągnął mnie do siebie za rękę, i pociągnął na dół. Po chwili już siedzieliśmy oparci o ścianę, a ja przytulałam się do niego i płakałam mu w ramię. Chłopak głaskał mnie po plecach i powtarzał w kółko " Cśii, Będzie dobrze Lily". Nie wiem ile tak siedzieliśmy,ale kiedy się uspokoiłam,Jamesa już nie było. Postanowiłam opowiedzieć Syriuszowi wszystko od początku do końca. Chłopak wykazał się niesamowitym zrozumieniem i jedyne co zrobił, to po prostu mnie przytulał. To było coś,czego już tak długo pragnęłam. Kiedy w końcu skończyłam,wspólnie postanowiliśmy wrócić przynajmniej do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Syriusz cały czas trzymał rękę na moich ramionach,a ja obejmowałam go w pasie. Chłopak otworzył przejście pod portretem i przepuścił mnie w nim,ale cały czas trzymał mnie za rękę. weszliśmy do Pokoju Wspólnego, i od razu poczuliśmy spojrzenie James'a. Chłopak był zazdrosny. Mimo wszystko poszliśmy usiąść na kanapę, która znajdowała się za raz obok fotela na którym siedział James. Usiedliśmy obok siebie.
- James, możemy porozmawiać? - zapytałam patrząc na chłopaka.
- Może lepiej porozmawiaj z Syriuszem, co ? - ten chłopak jest nienormalny, przysięgam wam. - Skoro on może Cię dotykać, to niech też Ci doradzi. - James wstał z miejsca.
- O czym ty mówisz? Syriusz po prostu domyślił się czego potrzebuję,a nie tak jak ty! Prędzej byś mnie zabił niż przytulił w takiej sytuacji,prawda? - też wstałam. - Dla Ciebie zawsze było i będzie najważniejsze bezpieczeństwo własnego tyłka. Czy twój niedorozwinięty mózg przyjmie kiedyś do wiadomości,że nie jesteś pępkiem świata?! - krzyczałam.
- Może tak,a może nie. A ty jakbyś zareagowała,gdyby ktoś chciał Cię zabić? Stałabyś i patrzyła?! - też krzyczał.
- Chroniłabym przyjaciół i chłopaka,a wiem to stąd,że  właśnie to robię! Ale ty jesteś pieprzonym egoistą i nie umiesz tego zrozumieć! Myliłam się, kiedy mówiłam,ze się zmieniłeś! Zawsze będziesz tym idiotą,egoistą i napuszonym durniem,Jamesie Potterze! - wreszcie powiedziałam prawdę.
- Skoro tak myślisz Lilianne, to może nie powinniśmy być razem. - powiedział chłopak, i wyraźnie posmutniał.
- Nie powinniśmy. - przyznałam mu rację, i klapnęłam na kanapę obok Syriusza. Popatrzyłam jak James wchodzi po schodach do dormitorium i odetchnęłam,znów wtulając się w Syriusza.


Od Autorki: Przepraszam,ze tak długo,. Pamiętajcie,ze was kocham. Ode mnie to tyle,czekamy na Werkę xoxo 

4.04.2014

Rozdział 17


Kiedy już znaleźliśmy przedział, w którym siedzieli inni Huncwoci, powietrze nagle ze mnie zeszło. James był bezpieczny, to tylko ja byłam taka głupia. Sama nie wiem, jak mogłam uwierzyć w coś tak przewidywalnie zwodzącego; to tak jak uwierzyć w magiczne sztuczki mugoli wiedząc, iż nie ma w tym ani grama nadzwyczajności. Można by pomyśleć, ze ktoś z moją inteligencją przejrzałby ten chory plan uprowadzenia, ale mój umysł był chyba zbyt zajęty przejmowaniem się, że Jamesowi się coś stało. Powinnam w końcu zacząć myśleć.
Zanim zdążyłam się obejrzeć, opierałam swoją głowę na ramieniu Jamesa, a on głaskał grzbiet mojej dłoni. Mimo iż teraz już niemalże oficjalnie zostaliśmy parą, dziwiło mnie jak naturalnie przychodziły nam te wszystkie małe gesty, skoro jeszcze przed świętami James nawet nie pamiętał, że mnie kocha. Gdzieś z tyłu mojej głowy żądliła mnie raz po raz pewna myśl, jak stado wściekłych pszczół - a co, jeśli lepiej byłoby mu z wymazaną pamięcią? Co, jeśli teraz naprawdę mu coś groziło? Zmarszczyłam czoło nieznacznie, lecz James i tak zauważył. Splótł palce swojej prawej ręki z moimi i szepnął mi do ucha:
- Wszystko w porządku, Lils?
- Tak - odparłam. - Trochę mi zimno.
Kłamstwo, kłamstwo, oczywiste kłamstwo. W rzeczywistości było mi niewyobrażalnie gorąco, ale nie to było najważniejsze. Dziękowałam Bogu, że James nie użył legilimencji, gdyż inaczej jeszcze by się przejął i czułabym się bardziej winna. Wystarczająco już obwiniałam się tym, że moi rodzice, Petunia i Luke nie mieli pojęcia, że w ogóle jeszcze żyłam. Tom zakazał mi się z nimi kontaktować, grożąc mi, że jeśli nie rozstanę się z całym tym mugolskim życiem oraz towarzyszącym mu przyjaciółmi, on ich usunie raz na zawsze. To samo zresztą powiedział o Jamesie, lecz sytuacja była inna; chłopak był w Hogwarcie, najbezpieczniejszym miejscu na kuli ziemskiej, w dodatku ze mną, gdzie ja za nic nie spuściłabym go z  oka. Jeśli Tom chciał Jamesa, najpierw musiał stawić mi czoło. Sam powiedział mi, że szkoda byłoby zmarnować tak czystą krew jak moja... Nie znaczyło to jednak, że nie posunie się do morderstwa. Przez czas spędzony w Malfoy Manor nauczyłam się jednej rzeczy: Tom za nic nie potrafił kochać. Był jak maszyna, bezuczuciowo usuwając wszystko co stawiało mu opór tylko po to, by osiągnąć swój nieosiągalny dla inny cel.
- Coś cicha jesteś - naciskał James. Uśmiechnął się nieco złośliwie, jakby insynuując że to ja ciągle mówię. Pokazałam mu język i uśmiechnęłam się w nadziei, że odpuści. Powinnam go lepiej znać.
- Coś cię dręczy - odparł chłopak, po czym pogłaskał mnie po policzku. Po chwili skrzywił się delikatnie, a ja zobaczyłam, że na jego palcach zostało nieco pudru, który nałożyłam by ukryć rany i blizny. - Od kiedy nakładasz makijaż, Lilka?
- Od zawsze - mruknęłam. Technicznie nie kłamałam, niemal codziennie miałam na sobie chociażby głupi tusz do rzęs. Niestety, nie należałam do modelek Victoria's Secret które wyglądają perfekcyjnie zaraz po wstaniu z łóżka.
- Tak? - spytał James niby to obojętnym tonem. Po chwili znów pochylił się i poczułam jego oddech na swoim uchu. - Jak dla mnie zawsze jesteś piękna, pani Potter. 
Odwróciłam się i zarumieniłam. Żeby tylko wiedział, jak bardzo się mylił! Nie mogłam jednak pokazać mu mojej pokancerowanej twarzy. Wyglądałam jak męczennica, którą nie byłam. W jakiś chory sposób można by stwierdzić, że byłam ofiarą przemocy domowej. W sumie nawet by się to sprawdziło, gdybym tylko klasyfikowała tamtą kreaturę jako mojego ojca.
Ktoś odchrząknął głośno. Syriusz popatrzył na mnie, a potem znaczącym wzrokiem na Jamesa. Przewróciłem tylko oczami i wstałam, by znaleźć przedział dziewczyn. Trochę czasu w ich towarzystwie dobrze mi zrobi. Wolałabym też, by James w końcu nie wpadł na pomysł legilimencji, gdyż padlabym jak długa. 
- Idę poszukać Marleny - oznajmiłam i wymknęłam się z przedziału z szybkością błyskawicy.
Dziwnym trafem moje przyjaciółki zawsze siadają na drugim końcu pociągu i dziwnym trafem, zawsze muszę przejść obok przedziału Severusa. Nie to, żeby był teraz moim odwiecznym wrogiem - co prawda nie do końca wiedziałam, czy należy do Śmierciożerców, lecz nie widziałam go ani w Malfoy Manor, ani wcześniej gdy nawrzeszczałam Tomowi w twarz. Ostatnio jednak nie widywałam go często i nasze mocne niegdyś więzi mocno się poluźniły. Problem był jednak taki, że Lucjusz zawsze był gdzieś blisko Severusa, a to nie było mi na rękę. Zdążyłam zauważyć, że w jakiś dziwny sposób podobałam się Lucjuszowi, choć przyznam iż najprawdopodobniej to nie ja, lecz moje geny Riddle'ów tak go przyciągały. Był on idealny dla mnie, a przynajmniej w oczach mojego zaślepionego władzą ojca. Wiedziałam też, że obiecałam mu przyjaźń, lecz preferencje mojego ojca i wspomnienia z Malfoy Manor nakazywały mojemu instynktowi by trzymać się od młodego Malfoya z daleka. Zresztą, miałam Jamesa i wiarygodnych przyjaciół. Jeśli Lucjusz różnił się od innych i zasługiwał na moją przyjaźń, znalazłby sposób by mi to udowodnić. 
Tak jak już wcześniej mówiłam, zawsze musiałam przejść koło ich przedziału. Zauważyłam go już z daleka, gdyż Avery wrócił do nich z przysmakami kupionymi od uroczej starszej pani z wózkiem. Przełknęłam ślinę i szłam dalej, starając się wcale nie zwracać uwagi na ich przedział, tak jak i na wszystkie inne. Niestety, nie miało być różowo.
- Lily! - dobrze znany mi głos zawołał, gdy przeszłam obok.
Obróciłam głowę na ułamek sekundy, lecz i tak tego pożałowałam, gdyż Lucjusz wiedział już, że go usłyszałam. Głupia, głupia, głupia! Przyśpieszyłam kroku, lecz nic mi to nie dało. Malfoy złapał mnie za nadgarstek, zaciskając swoje palce tak bym nie mogła mu uciec. Syknęłam, częściowo z bólu, a częściowo na widok uśmieszku samozadowolenia, jaki widniał na jego twarzy. Wydał mi się niesamowicie odpychający, więc wyrwałam nadgarstek z jego uścisku i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Hej, Lilka. Nie spinaj się, chciałem tylko pogadać.
- Dla ciebie panna Evans, Malfoy. Radziłabym ci też trzymać łapy przy sobie - odparłam chłodno.
- Nadal używasz tego mugolskiego nazwiska? Oj, Lily... Czyżbyś bała się przyznać przed samą sobą, Riddle?
- To moja decyzja i nic ci do niej.
Chłopak tylko zaśmiał się głośno. Zerknęłam nerwowo, lecz jakimś cudem nikt nie zdawał się usłyszeć.
- Dla swojego własnego dobra, idioto, radziłabym ci się zamknąć. Nikt ma o tym nie wiedzieć, pamiętasz? Tom na pewno by to zapamiętał. Wypisałby ci to na twoim nagrobku, rozumiesz!? - szepnęłam ze złością, chwytając go za rękaw jego czarnej szaty.
- Czyżbyś mi groziła, Riddle? - chłopak wyszeptał mi do ucha. - To takie seksowne.
W tamtej chwili tak bardzo nienawidziłam Toma. Przez niego Lucjusz widział, jaka słaba w rzeczywistości jestem, przez niego Lucjusz uważał, że ma nade mną kontrolę. Cholera, Lucjusz ratował mi życie! Oczywiście, że miał kontrolę. Byłam jego pacynką, gotową na każde jego widzimisię. Mój honor naprawdę wdawał mi się we znaki.
Honor honorem, Malfoy wszedł na bardzo niepewny grunt. Jeśli myślał, że tak po prostu może sobie do mnie podejść i zachowywać się jak świnia, to bardzo się mylił.
- Och, tak? - odszepnęłam mu do ucha, po czym wplotłam palce w jego włosy, zupełnie jakbym miała go pocałować. Poczułam jego oddech na szyi... i kopnęłam go kolanem w krocze. Jęk jego bólu sprawił, że uśmiech satysfakcji rozkwitł na mojej twarzy. 
- Czy to też zalicza się jako "seksowne", Malfoy? - spytałam złośliwie. - Ach, i jeszcze jedno. Pieprz się.
Po tych słowach odeszłam, zostawiając Malfoya wijącego się z bólu na podłodze. Miałam nadzieję, że to oduczy go bycia tak szowinistycznym. Jeśli nie, cóż, prawdopodobnie zyskałam nowego wroga do kolekcji. Wiedziałam jednak, że Lucjusz nie obróciłby się przeciwko mnie tak szybko, nawet jeśli go upokorzyłam. Głupie geny czasem mogły się przydać, by poprawić mi humor, paradoksalnie popsuty przez Toma i jego Śmierciożerców. Dziwny jest ten świat, prawda?
Kiedy w końcu znalazłam przedział, w którym znajdowały się dziewczyny, czekała na mnie niespodzianka.
- Gdzie Marlena? - spytałam Dorcas i Alice. Siedziały w przedziale kompletnie same, co sprawiło, że dziewczyny wyglądały na zmęczone, bez osobistego źrodła energii w postaci brakującej dziewczyny. Sama zaniedbywałam przyjaciółki przez całą tą sytuację z Tomem, przez Jamesa i Huncwotów. Marlena była wszystkim co im zostało. Dowód miałam przed sobą, Dorcas czytającą książkę i Alice po prostu gapiącą się przez okno. Dołączyłam je do swojej listy rzeczy o które się obwiniałam i znów powróciłam do rzeczywistości.
- Nie wiem - powiedziała Alice. Dorcas po prostu wzruszyła ramionami. - Nigdzie jej nie widziałyśmy.
- Nie ma jej?... - powtórzyłam. - Nie ma...
O nie. Poczułam swoje serce w gardle. W głowie znów odbiły się echem moje własne myśli. Jeśli nie rozstanę się z całym tym mugolskim życiem oraz towarzyszącym mu przyjaciółmi, on ich usunie raz na zawsze. To miało sens; jako czarownica półkrwi, Marlena wyróżniała się na tle reszty moich czystokrwistych przyjaciółek. Czyżby Tom postanowił spełnić swoją groźbę? Zadrżałam, choć nie było mi zimno.
- Wszystko w porządku, Lily?
Zabawne, że już dziś słyszałam to pytanie. Tym razem nie miałam zamiaru kłamać.
- Nie - niemalże wydyszałam. - Ja... Zobaczymy się potem. - Z tymi słowami na ustach wybiegłam z przedziału. Dobrze, nie panikuj, Lily, pomyślałam. Nie ma sensu. 
Jedna zaleta pochodzenia Marleny była taka, że dziewczyna miała komórkę. Gdyby Tom naprawdę zrobił to, co zamierzał, byłoby to bez sensu, musiałam jednak spróbować. Szybko przemknęłam do łazienki i zamykając drzwiczki do klaustrofobicznego szaletu, wyciągnęłam komórkę z kieszeni. To nie tak, że były one kompletnie zabronione w Hogwarcie, po prostu nie wydawało się to stosowne. Wciąż, mimo wszystko, zatrzymałam ostatnią rzecz jaka została mi z mojego utęsknionego życia wśród mugoli. Wszystko było wtedy takie proste! Niestety, ten luksus został mi odebrany wraz z rozpoczęciem nauki w Hogwarcie. Bardzo kochałam tą szkołę, lecz czasem marzyłam by list nigdy do mnie nie dotarł i Tom nigdy mnie nie znalazł. Po chwili oczywiście pukałam się w czoło - w końcu w Hogwarcie znalazłam szczęście. Znalazłam przyjaciół, Jamesa, inne życie.
Ręce mi się trzęsły. Wybrałam numer Marleny i przyłożyłam telefon do ucha. Serce mi teraz zwolniło, bijąc w rytm sygnału oczekiwania. Czekałam niecierpliwie, jeden dźwięk za drugim...
Nic. Nie odebrała, nie dała znaku życia. Opadłam na zamkniętą klapę toalety ze łzami w oczach. Nie chciałam, by ktokolwiek usłyszał jak się załamuję w pociągowej toalecie, lecz nie mogłam się przemóc. Płakałam tak, jakbym płakała na jej pogrzebie, gdyby mój ojciec miał wystarczająco litości by takowy jej sprawić. Znając jego bezlitosne metody, pewnie spaliłby jej ciało na moich oczach. Może nawet ma taki zamiar. Sięgnęłam po papierowy ręcznik by otrzeć łzy, kiedy moja komórka zawibrowała nagle. Widząc imię migające na ekranie omal nie dostałam ataku serca.
- Marlena!? - niemalże krzyknęłam. - O mój Boże, ty żyjesz!
Nie obchodziło mnie, że wyjdę na kompletną wariatkę. Ona żyła! Wciąż żyła, pomimo moich spekulacji i wyimaginowanych wizji jej śmierci.
- Boże, Lily. Nigdy nikt tak się mną nie przejął. - usłyszałam jej głos przez maleńki głośnik i niemal nie podskoczyłam z radości.
- Ja tu tylko cholernie się denerwuję, wiesz? Nigdy nie przegapiłaś pociągu!
- Znasz moją mamę i jej zasady. Nie pozwoli mi użyć sieci Fiuu samej, a dziś miała coś super-duper ważnego do dokończenia w Ministerstwie. Musiałam jechać metrem, co skończyło się spóźnieniem i mną walącą pięściami w głupią ścianę. Ludzie musieli myśleć że pomyliłam ją z kimś komu mogłabym dokopać. 
- Boże, Marlena. Nigdy więcej mi tego nie rób.
- Masz jakąś paranoję. Czy wszystko-
- Nawet nie zadawaj mi tego pytania, okej? - przerwałam jej w połowie zdania. - Zobaczymy się później, prawda?
- Jasne. Trzymaj się, Lily.
Rozłączyłam się i odetchnęłam z ulgą. Boże, jeszcze trochę i będę emocjonalnym wrakiem. Wyszłam z łazienki i mijając kolejkę poirytowanych drugoroczniaków pobiegłam prosto do przedziału Huncwotów.
- Hej - powiedziałam.
- Komuś chyba się poprawił humor - odparł Syriusz i puścił do mnie oko. Pokazałam mu język.
- To dobrze, bo zaraz będziemy na miejscu - odparł Remus i zamknął swoją ogromną księgę, chowając ją do reporterskiej torby.
- Przydałoby się przebrać - odparłam i wyciągnęłam z podręcznej torby czystą szatę. - Moglibyście się odwrócić? Wiem, że pewnie widzieliście już niejedną dziewczynę w staniku, ale... No wiecie.
- Przeceniasz nas, Lils - odparł Syriusz. - Hej, żeby nie było ci smutno dołączę się do ciebie.
Chłopak ściągnął koszulkę, tym razem z logiem jakiegoś rockowego zespołu, odsłaniając całkiem imponującą klatę. Jestem pewna, że chciał mnie speszyć, lecz ja tylko zaśmiałam się i rzuciłam w niego podręcznikiem od astrologii. Syri złapał zręcznie książkę i rzucił mi pytające spojrzenie.
- Myślałam, że przesłanie było proste. Oznaczało to: "Koniec striptizu, lepiej weź się za naukę ty narcystyczny bucu." Nie wystarczająco jasne?
Remus i James zaczął się śmiać, a gdy Peter przełknął kawałek sera brie który miał w ustach on również dołączył do chłopaków ze swoim niskim rechotem.
- Twój humor naprawdę bardzo się poprawił - mruknął tylko Syriusz i nałożył swoją szatę przez głowę. Postanowiłam zrobić to samo, tylko bez zdejmowania koszulki wcześniej. Po pierwsze, nie chciałam by chłopaki zobaczyli siniaki na moim ciele, a po drugie i tak nie robiło to żadnej różnicy, więc jaki w tym sens? Po chwili też byłam gotowa, tak samo jak i reszta. Usiedliśmy z powrotem na wygodnych kanapach i obserwowaliśmy zbliżające się Hogsmeade. Było już ciemno, więc za oknem pojawiała się tylko powódź świateł i ciemność dookoła. Przedziały pozostawały w półmroku, co nadawało wszystkiemu ten specyficzny klimat.
- Jak myślicie, czy McGonagall zapomniała o tym wypracowaniu na jutro rano? - spytał Remus w momencie gdy pociąg się zatrzymał. 
- Wątpliwe - odpowiedział James. - Chodź Lily, musimy wyprowadzić wszystkich.
No tak. Praca prefekta co raz mniej mi się podobała. Nie dość, że byłam za wszystkich odpowiedzialna, to jeszcze musiałam patrolować zimne korytarze, często samotnie gdyż James miał treningi Quidditcha. Teraz musiałam podzielić się z nim całym Gryffindorem i cudem uniknąć zgubienia kogoś na mrozie. Poprawiłam swój szalik i wyskoczyłam na zaśnieżony peron. Hagrid pchał wszystkich do wyjścia, co ułatwiało nam zadanie. Uśmiechnęłam się do niego zanim przeszłam przez bramę i powtórzyłam rutynę z iskrami i wysyłaniem kolejnych grupek do dorożek. Podróż nie zajęła długo, co przyjęłam z ulgą. Tym razem żadnych zranionych jednorożców, nawet centaura nie zauważyłam.
Zanim się obejrzałam, już siedziałam u boku Jamesa w Wielkiej Sali. Marlena zdążyła już do nas dołączyć, na co ja niemal udusiłam ją w powitalnym uścisku. W końcu wszystko było w porządku.
Pokój wspólny huczał od rozmów, każdy chciał wiedzieć jak komu minęły ferie świąteczne. Ja tylko wtuliłam się w bok Jamesa na wielkim fotelu i uśmiechałam się, patrząc jak życie wraca do normy. Niemal zapomniałam o tych sińcach na moim ciele.
- Jestem zmęczona - powiedziałam w przestrzeń, po czym dodałam pytanie, tym razem tylko do Jamesa: - Odprowadzisz mnie na górę?
- Oczywiście - odparł chłopak i zaczął się podnosić. Nie opuściłam jego boku, na co Marlena puściła mi oczko i zaczęła chichotać razem z Remusem. Mentalnie przewróciłam oczami i zniknęłam z Jamesem na klatce schodowej.
- Jak dzień, Lily? - spytał James, chociaż wiedziałam, że to tylko grzecznościowe formułki, którymi nakarmi mnie zanim przejdzie do sedna. Po chwili doszliśmy pod drzwi prowadzące do dormitorium mojego i dziewczyn. Jak na razie było puste.
- Powiedz mi lepiej, co ci leży na sercu - odpowiedziałam bezpośrednio. On tylko zawahał się, lecz w końcu zapytał:
- Co się stało? Dziwnie się dziś zachowywałaś.
- Ja...
Chłopak chwycił mnie za nadgarstki, i mimo że zrobił to delikatnie, chcąc mi tylko dodać otuchy, ból rozlał się po moich stawach i mimowolnie syknęłam z bólu. Momentalnie wyrwałam je z jego dłoni - przy okazji doświadczając déjà vu, z tą małą różnicą iż ostatnią osobą która dotknęła moich nadgarstków był Malfoy - lecz chłopak zdążył odwinąć mój rękaw i zobaczyć fioletowe plamy które groteskowo zdobiły moją skórę. Nabrał głośno powietrza na ten widok.
- Kto ci to zrobił? Czyżby-
- James, nie. Nie chcę żebyś pakował się w coś niemożliwego do rozwiązania.
- Ale ja nie mogę tak tego zostawić, Lily! To Voldemort, prawda? Jasna cholera, jak można zrobić coś takiego własnej córce!?
- To nie twoja wojna, James. To moja wojna. Tym razem to ja jestem Supermanem, a ty Lois Lane. 
- Co? Lily...
- Tom chce cię zabić - powiedziałam mu, patrząc głęboko w jego błękitne oczy. - A ja do tego nie dopuszczę. Nie utrudniaj mi zadania.
Po tych słowach pocałowałam go delikatnie i zniknęłam za drzwiami dormitorium.

1.19.2014

Rozdział 16

Co to za szopka? Kto to robi? Dlaczego? Czemu przy mojej rodzinie? Czemu Luke musiał to widzieć? Z tymi pytaniami plączącymi się w głowie zebrałam wnętrze szkatułki i odeszłam do pokoju mówiąc:
- Nie przejmujcie się tą szopką, nie mam pojęcia kto mógł wymyślić tak głupi żart. - starałam się, żeby brzmiało to autentycznie. i prawie mi się udało. Rodzice uwierzyli mi w 100% ,ale ani Petunia ani Luke nie dali się przekonać. Kiedy tylko wyszłam usłyszałam jak dwie pary nóg tuptają za mną. Przyśpieszyłam kroku i zamknęłam pokój na klucz. Usiadłam przy biurku i wyjęłam pergamin.
Tom. 
spotkajmy się o północy przy lesie koło mojego domu. na pewno wiesz gdzie. 
Lily. 
Zwinęłam pergamin w rulonik, otworzyłam klatkę Felixa i przywiązałam mu list do nóżki. musiałam wiedzieć, czy zrobił to mój "ojciec". Wypuściłam sówkę z nadzieją,że doleci do Malfoyów na czas. A teraz otworzę drzwi tym idiotom. Po cichutku przekręciłam kluczyk w zamku, następnie gwałtownie otwierając drzwi. Petunia natychmiast znalazła się na ziemi w moim pokoju,a Luke jakimś cudem utrzymywał równowagę,aczkolwiek niebezpiecznie gibał się nad moją siostrą. Najpierw pomogłam chłopakowi normalnie stanąć, a później śmiejąc się podniosłam moją siostrę.
- Głupi podsłuchiwacze. - powiedziałam.
- Ale Lily... - zaczęła tłumaczyć się Petunia,ale Luke jej przerwał.
- Głupia indywidualistka. - zaśmiał się.
- Nie wkładaj nosa w nie swoje sprawy. - pogroziłam chłopakowi palcem. - Doceniam,że chcecie mi pomóc,- zwróciłam się do obojga- ale to jest sprawa którą muszę rozwiązać sama. - Oboje chcieli zaprzeczyć. - Nie, nie macie wpływu na to co się dzieje. To sprawa między mną, a pewna osobą. - uśmiechnęłam się. Stwierdzili,że nie będą mi pomagać skoro tego nie chcę,ale przesiedzieliśmy razem cały dzień. I nawet było miło. Nawet nie kłóciłam się z Petunią. To,że dzień minął mi miło, nie zmieniało faktu,że w nocy muszę się wymknąć z domu, kiedy spałam  z Luke'm w jednym pokoju, a wątpię by chłopak dzisiaj zasnął normalnie. Nieubłaganie zbliżała się północ, kiedy po cichutku wstałam z otomany na której spałam i wymknęłam się z pokoju. Ubrałam kurtkę i buty i o 23:55 przedzierałam się rzez gąszcze mojej mamy by dotrzeć do niewielkiego lasku, przy którym byłam równo o północy. Od razu zauważyłam czarną pelerynę, z której właścicielem chciałam się spotkać. Podeszłam bliżej.
- Tom. - powiedziałam.
- Lilianna. - odpowiedział i odwrócił się. - O czym chcesz ze mną porozmawiać.
- Co zrobiłeś Jamesowi? - spytałam bez żadnych wprowadzeń.
- Nic nie zrobiłem temu chłopaczynie. - odpowiedział z politowaniem, na co rzuciłam w niego szkatułką którą zręcznie złapał. Kiedy ją otworzył, usłyszałam ponownie krzyk Jamesa, wyfrunął z niego znicz poplamiony krwią, i przeczytał ten wstrętny list. - Jeszcze nic nie zrobiłem temu chłopaczynie. - uśmiechnął się szyderczo. To było dal mnie zbyt dużo.
- Błagam, nie rób mu nic. Weź mnie, możesz mnie zabić, cokolwiek. Bylebyś tylko nie zrobił mu krzywdy. - prosiłam.
- Głupiutka Lily. Ja nie mogę go wypuścić. Chłopaczyna zbyt dużo wie,ale chętnie zabiorę Cię do kompletu.- zanim zdążyłam chociażby się ruszyć, rzucił we mnie jakimś zaklęciem przez które znalazłam się w posiadłości Malfoyów. Byłam w dużym pokoju z limonkowymi ścianami, miękkim dywanem i czarnymi meblami. Wydaje mi się,że jest to pokój Lucjusza. Usiadłam sobie na łóżku nie przejmując się niczym i rozmyślając o kolorze ścian. Nie wiem ile minęło czasu,aż drzwi się otworzyły, a przez nie wkroczył nie kto inny jak Lucjusz, wraz z moim ojcem.
- Lucjuszu, aż do wyjazdu do Hogwartu będziesz dzielił pokój z Lilianne. - uśmiechnął się do chłopaka.
- Zaraz, a ja to już nie mam nic do powiedzenia?! - oburzyłam się. I własnie wtedy przekonałam się,ze mój ojciec na prawdę jet taki zły, jak go piszą. Nawet mi nie odpowiedział tylko zmierzył mnie wzrokiem i potraktował zaklęciem. Poleciałam ze 3 metry w tył, uderzyłam w ścianę, i dorobiłam się rozcięcia na policzku.  Wspaniale. Zanim zdążyłam wstać Toma już nie było. Został tylko Lucjusz, który przyglądał mi się, jak odrywam kawałek materiału od swojej koszulki i przykładam do twarzy. - Cholera. - szepnęłam. Schemat tego wydarzenia powtarzał się przez cały czas w którym mieszkałam u Malfoyów,z tym że Lucjusz miał gazę i plaster w pokoju i opatrywał mi coraz to nowsze rozcięcia. A no i zdarzyła się taka ciekawa sytuacja, po którymś z ataków mojego ojca na mnie:. Lucjusz opatrywał mi wtedy ranę, która powstała przez uderzenie w kant stołu.
- Lily - popatrzył mi się w oczy - zbierałem się w sobie,żeby Ci to wyznać od dawna. Musisz wiedzieć,że podobasz mi się. - natychmiast odwrócił wzrok. Na moją twarz wstąpiły rumieńce.
- Wiesz Lucjuszu... - nie umiałam ubrać myśli w słowa. - myślę,że musimy zacząć od przyjaźni. - ach ten friend zone, zawsze się pojawia. Ale co mam powiedzieć chłopakowi, który na początku roku nazywał mnie szlamą? Może " Tak jasne,zacznijmy ze sobą chodzić,a najlepiej to lizać się na każdym kroku" I w ten sposób ja i Malfoy jesteśmy przyjaciółmi. Wiem od niego,że Luke następnego dnia wrócił do domu bo musiał zając się siostrą, i zostawił mi list pożegnalny, a rodzice myślą,że pojechałam do przyjaciela, i od razu wracam do Hogwartu. Nawet umówił się z moją mamą i przywiózł mi spakowany kufer. Po kilku dniach zaczęliśmy się dogadywać, jak gdyby nigdy nic. w poranek dnia w którym mieliśmy wracać do Hogwartu, kiedy poszłam do łazienki z zamiarem zamaskowania wszystkich szram na twarzy. Przez cały ten czas skutecznie unikałam lustra więc kiedy do niego podeszłam...
- o cholera. - to było jedyne, co umiałam powiedzieć w tamtym momencie. Na mojej twarzy widniało łącznie 10 szram,a wszystkie łączyły się w taki sposób,że wyglądałam jakbym była po porządnej bójce. Otworzyłam kosmetyczkę, znalazłam podkład i puder po czym zaczęłam go nakładać na twarz. Po 10 minutach ciężkiej pracy nie było widać żadnego śladu. Ułożyłam włosy,  ubrałam się i wyglądałam, jakbym była zdrowa i wypoczęta. W rzeczywistości było gorzej... Pewnym krokiem wyszłam z łazienki, do pokoju w którym czekał już gotowy Lucjusz.  Uśmiechnął się do mnie i otworzył mi drzwi. Tam już czekała Alecto i Amycus. Podeszliśmy do nich. Chwyciłam Alecto za rękę, deportowałyśmy się na King's Cross. Alecto przytuliła mnie i szepnęła "powodzenia" po czym zniknęła. Po chwili obok mnie pojawił się Lucjusz. Powoli zaczęłam pchać swój wózek w kierunku pociągu.
- Lilka! - usłyszałam znajomy głos Jamesa. Odwróciłam się,a on już stał przy mnie. Bez zastanowienia rzuciłam się mu na szyję.
- James. - wyszeptałam. - Nic Ci nie jest. - Chłopak zaczął głaskać mnie po włosach. W końcu przestałam go przytulać i powoli wtoczyliśmy się do wagonu, odprowadzani nienawistnym spojrzeniem Lucjusza.

1.15.2014

Rozdział 15

Kiedy w końcu dojechaliśmy, do domu, wszystko wydawało się mniej niechętne. Nawet Petunia nie nazwała mnie wariatką aż do kolacji, chociaż to może akurat przez Luke'a - wyraźnie ją onieśmielał. Ciekawe, jakby zareagowała na sugestię, że ktoś z kategorii "dziwolągów" jej się podoba. Zapewne nawrzeszczałaby bzdur o tym, że magia mi zaburzyła coś w mózgu, a potem pobladła i zamknęła się w swoim pokoju. Wiem, że wtedy pisze w swoim pamiętniku, lecz założę się, że nie dałabym rady go przeczytać. Petunia miała ogromną skłonność do górnolotnych zwrotów i przesłodzonych opisów. Musiałabym chyba robić przerwy na zwracanie posiłku.
Z początku mama zaczęła mnie tulić w całkiem bezsensownej euforii; w końcu to tylko ja, Lily. Po chwili jednak zrezygnowałam z komentarza. Jakby nie patrzeć, parę razy było blisko... Tata tylko uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech. To właśnie on doprowadzał zwykle mamę do porządku, lecz tym razem nie musiał, gdyż obecność Luke'a skróciła powitanie do kilkunastu sekund, czyli światowego rekordu.
W domu nic a nic się nie zmieniło, może poza dekoracjami - w rogu stała wielka, jeszcze nieozdobiona choinka, na kilku krzywo wbitych gwoździach, na które mama nie znalazła jeszcze odpowiedniego zdjęcia bądź ramki, zawieszone zostały wielobarwne girlandy. Wdech zaparł mi jednak wystrój mojego pokoju - stary, nudny żyrandol zniknął, a na jego miejsce pojawiły się niezliczone choinkowe lampki, zwisające długimi sznurami tuż pod sufitem. Jasne, żółtawe światło nadawało mojemu skromnemu pokoikowi kameralny nastrój. Natychmiast popędziłam do swojego łóżka i rzuciłam się w puchową pościel. Luke obserwował mnie z progu drzwi.
- Nadal wskakujesz na łóżko, Lilka? - spytał z uniesioną brwią. Pokazałam mu język, po czym przesunęłam się i poklepałam pościel po mojej lewej stronie.
- Sam spróbuj, Panie Jestem-Taki-Dorosły. To frajda, nawet dla takich nudziarzy, jak ty. - Uśmiechnęłam się filuternie, wiedząc że teraz nie oprze się wyzwaniu. Cofnął się kilka kroków, po czym rozpędził się i niczym puma rzucił się na przestrzeń koło mnie. Łóżko zakołysało się od jego skoku i od naszych śmiechów jednocześnie.
- Racja, frajda - przyznał mi rację niskim głosem, po czym zaczął bawić się kosmykiem moich rudych włosów. - Tęskniłem, Lilko.
- Ja też, Lulku.
Zaśmiał się. Znów się zatrzęśliśmy.
- A to skąd się wzięło? - spytał chłopak pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
- Mam dość tego, że wszyscy moi znajomi nie mają durnych przezwisk. Od dziś jesteś Lulek, a ja jestem głucha na wszelkie sugestie. Okej? - spytałam z wyzywającym uśmiechem. Podniosłam się na łokciach, by móc patrzeć na niego z góry.
- Okej, okej. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Luke podniósł się do pozycji siedzącej i zasalutował.
- Wariat - skomentowałam krótko.
- A ja Luke, miło mi - odparł bez zastanowienia.
Patrzyliśmy na siebie przez kilkanaście sekund, po czym opadliśmy z powrotem na poduszki, nie potrafiąc kontrolować głupawki.
Przebywanie z Lukiem było takie proste! Żadnych nieprzewidywalnych uczuć, żadnych intryg przeciw mnie i Jamesowi, żadnych nawet aluzji. Z tego co wiedziałam, to on sam miał nową dziewczynę co dwa tygodnie. By nie wydał się kompletnym dupkiem, musicie wiedzieć że te związki powstają i rozpadają się najczęściej nie z jego inicjatywy. Dziwi mnie jednak, jak dziewczyny mogą go zostawiać - mimo, że nigdy nie myślałam o nim w ten sposób, często wpatrywałam się w jego piwne, wręcz złotawe oczy, ten urokliwy uśmiech, włosy o piaskowym odcieniu. Mimo tego, można było go pokochać nawet bez względu na wygląd, gdyż był także troskliwy, zabawny i słodki. Momentalnie przypomniał mi się Mike... Wzdrygnęłam się ze wstrętem. Taki był "kochany" przez tych parę dni... Dwulicowa świnia.
- Jak tam ci się żyło przez ten czas, Lily? - spytał Lukę po dłuższej chwili. Wewnątrz mnie rozpoczęła się walka z myślami. Czy powinnam powiedzieć mu prawdę, czy też może skłamać? Na wszelki wypadek otuliłam wnętrze swojej głowy nieszczelną powłoką, chroniącą przed czytaniem w myślach. Próbowałam oklumencji już parę razy od ostatniej niezręcznej sytuacji, i chociaż nie byłam najlepsza - dla speców jak James moja osłona byłaby jedynie cienkim papierem - dla kogoś takiego jak Luke bardziej przypominała stal. Ogólnie legilimencja to nie jego dziedzina. Tak jak ja, wolał eliksiry i okazjonalnie grał w quidditcha.
- Dobrze - odpowiedziałam prosto. W sumie, to nawet nie kłamałam. To tylko ostatnio prawie straciłam życie kilka razy, ale o tym nie musiał wiedzieć ani on, ani moi rodzice. Miałam już dość ludzi martwiących się o mnie. Wolałam, żeby się uśmiechali.
- Masz bardzo ciekawe życie, Lily - odparł na to Luke z nieco pobłażliwym wyrazem twarzy. Uniósł kącik ust w półśmiechu, na co ja tylko wydymałam nieco usta niczym obrażone dziecko. Uznałam, że prowokacja skutecznie odwiedzie go od jakichkolwiek podejrzeń, i miałam rację. Obdarzył mnie teraz pełnym uśmiechem i przeniósł rozmowę na inny temat. Moje myśli jeszcze przez chwilę próbowały uporczywie uczepić się ostatnich wydarzeń, lecz zmusiłam je do skupienia się na tym, co działo się w tym konkretnym momencie. Niestety, mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam zapamiętać, co mówił mój przyjaciel.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia postanowiliśmy razem z Lukiem, iż ubierzemy w końcu choinkę. Petunia siedziała w fotelu (niby to czytając kolejne romansidło pożyczone od koleżanki) i obserwowała nas uważnie, a Luke'a szczególnie. Na propozycję dołączenia do nas złożoną przez samego chłopaka zarumieniła się i niemalże wetknęła nos w książkę, mamrocząc coś o wyjątkowo ważnym momencie w rozdziale. Luke puścił do mnie oczko z porozumiewawczym uśmiechem. Przewróciłam oczami i pacnęłam go po głowie tubą pełną plastikowych bombek. W odpowiedzi on zaczął grzebać w pudle ze świątecznymi dekoracjami. Po chwili triumfalnie wyciągnął z niego czubek choinkowy.
- Znalazłem twoją zagubioną siostrę bliźniaczkę, Lilka - odparł ze śmiechem i rzucił ozdobę w moim kierunku. Popatrzyłam na jej zdobienia przez kilka sekund i odpowiedziałam:
- Tak? No cóż, to przynajmniej jestem ładna.
Chłopak tylko parsknął śmiechem. Niedługo potem lampki zalśniły na gałęziach drzewka i znów nie mieliśmy pojęcia, co ze sobą zrobić. Snuliśmy się po domu, podjadając schowane przez mamę pierniki. Zaczęliśmy nawet dwuosobową wersję gry w quidditcha na starych miotłach, które znalazłam kiedyś na Pokątnej, ale ku naszemu zdumieniu wkrótce zaczął padać śnieg. Jako, że było za zimno na cokolwiek na dworze, postanowiliśmy po prostu przeleżeć Wigilię - Luke u mnie na łóżku, a ja na otomanie w niewielkim wykuszu przy oknie. Byłam na tyle drobna, że mieściłam się na niewielkiej kanapie bez problemu. Czytałam stare wydania "Opowieści wigilijnej" i dzieł sióstr Brontë, a Luke szkicował coś w swoim notatniku, tak jak to miał w zwyczaju gdy złapało go nagłe natchnienie lub atak nudy. Pogwizdywał przy tym cicho, a mimo, że wyprowadzało mnie to nieco z równowagi, to nie chciałam przerywać jego dobrego humoru. Wieczorem zjedliśmy kolację, nieco bardziej odświętną, chociaż i tak daleką uczcie, która miała być jutro. Pomyślałam o świętach i jedzeniu w Hogwarcie, lecz szybko porzuciłam myśl o ogromnych, pieczonych indykach i śniegu opadającym z zaczarowanego nieba Wielkiej Sali. Byłam w domu ze wszystkimi, których kochałam... Dobrze, może nie wszystkimi. Z jednym, jednakże ważnym wyjątkiem.
Następnego dnia, w święta, obudziłam się wyjątkowo wcześnie - dopiero świtało. Wstałam cicho, żeby nikogo nie obudzić. Poszłam do łazienki, po czym zajrzałam pod choinkę. Było pod nią mnóstwo kolorowo zapakowanych paczek. Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do łóżka, lecz nie mogłam ponownie zasnąć. Siedziałam więc cicho, bawiąc się kosmykiem swoich włosów, a kiedy uznałam, że jest wystarczająco jasno, żeby Luke nie zamordował mnie po próbie obudzenia, wdrapałam się na łóżko i potrząsnęłam nim.
- Hej, Lulku. - powiedziałam z cichym śmiechem na ustach. - Wesołych Świąt.
- Która godzina? - spytał on, przecierając oczy. Zerknęłam na ciekłokrystaliczny wyświetlacz mojego starego budzika. Było kilkanaście minut po siódmej.
Zeszliśmy oboje na dół. Ku mojemu zdziwieniu, rodzice już pili kawę, dzieląc się croissantem. Petunia wyglądała jak potwór, co całkiem poprawiło mi humor, kiedy uświadomiła sobie, że nie byłam sama. Cóż, Luke też nie prezentował się najświeżej - poduszka skutecznie wystylizowała jego czuprynę na mocny nieład, a jego szczękę pokrywał dwudniowy zarost - jednakże wyglądał o wiele atrakcyjniej niż Petunia, której ciemne, myszowate włosy sterczały we wszystkie możliwe strony, a kapcie w kształcie puchatych królików piszczały z każdym krokiem. Widząc Luke'a natychmiast odpiszczała (to słowo bardziej pasowało do akompaniamentu towarzyszącemu całej sytuacji) do łazienki, dopiero po kilku minutach wracając w stanie, który można by określić jako przeciętny. W tym czasie mama dopiła swoją kawę, a tata pochłonął ostatni kawałek chrupiącego rogalika.
- Chcecie teraz otworzyć prezenty? - spytała mama z miłym uśmiechem. To niesamowite, jak zmienia się w najwspanialszą kobietę na świecie, kiedy ktoś inny jest w naszym domu.
- Jasne - odparłam i pociągnęłam Luke'a za rękę do salonu. Sterta prezentów z pozoru wyglądała tak samo, jak wtedy gdy widziałam ją wcześniej. Wzruszyłam ramionami i usiadłam po turecku na dywanie. Petunia rzuciła się na opakowaną w kolorowy papier stertę.
W sumie, to lubię Święta. Pomiędzy ludźmi choć na kilka dni powstaje ta niesamowita atmosfera zgodności i harmonii. Nikt się nie kłóci, nikt nie ma pretensji. Wszyscy chcą tylko jeść i dobrze się bawić. Obserwowałam rosnące pagórki papieru i opakowań. Prezenty to w sumie nie najważniejsza część, ale miło dostać nowe, ciepłe rękawiczki. Przymierzyłam moją parę, po czym schowałam je z powrotem do przydzielonej torebki, żeby nie robić jeszcze większego bałaganu. Zerknęłam pod choinkę, ale nie wyglądało na to, by było coś tam jeszcze. Podniosłam się, by wyrzucić niepotrzebne opakowania, kiedy usłyszałam podekscytowany pisk Petunii.
- Jest jeszcze jeden! Jest dla... Och. Lily, to twoje. - siostra podała mi pudełko tak, by przypadkiem mnie nie dotknąć. Doceniając ten drobny gest, przejęłam pudełko i rozerwałam papier, w który było zawinięte. Wyglądało na szkatułkę z ciemnego drewna, wygładzonego przez dotyk i czas. Spoglądałam na pudełko nieco tępym wzrokiem. Zauważyłam mały cygielek z przodu. Podważyłam go i uniosłam wieko.
Pudełko niemalże wyskoczyło z moich rąk wraz z moim krótkim krzykiem.
W momencie otwarcia z wnętrza szkatułki wydobył się długi, bolesny krzyk, krzyk o głosie kogoś ukochanego, kogo teraz nie mogłam stracić. Pudełko upadło na podłogę z głośnym hukiem, jednak zignorowałam ten dźwięk. Ze środka wyturlał się złoty znicz poplamiony krwią i rolka pergaminu, zawinięta w rulon i zawinięta wstążką. Drżącymi rękoma rozwiązałam wstążeczkę. Litery również były napisane czerwienią.
ON JEST PIERWSZY, TY JESTEŚ NASTĘPNA.

Rozdział ode mnie. Boże, w ogóle nie miałam pomysłu.. :o krótko, al trudno. Zuzu będzie zadowolona, że w końcu napisałam. *weyhey*
Nie chce mi się nikogo ranić pałeczką, więc niech po prostu doleci bezpiecznie w ręce Zuzy. Tym razem daruję ci życie, siło nieczysta. :>
Ronnie M. Weasley

Rozdział 14

Na całe szczęście James nie zareagował odrazą, wściekłością czy innym cholerstwem. Nie wykrzyczał, że mnie nienawidzi, czy że jestem okropna. Po prostu przytulił mnie i powoli gładził po włosach. Czyżby jego alter ego powróciło, i miało zamiar nie dać mu znać o tym, że mnie nienawidzi. Och, zapomniałam to nie alter ego, tylko ten palant. Mdli mnie jak o nim myślę. Jak mogłam być tak naiwna.
- Co się stało ? – zapytał. I co ja mam powiedzieć. Nie chcę mówić o tym co było naprawdę, ale nie jestem w stanie nic nazmyślać. – Powiedz prawdę.  Dobrze Ci to zrobi. – doradził mi. Jakby siedział w mojej głowie. Chwila… Bałwan z Ciebie, wiesz Potter. Zaśmiał się. – No to co się stało?
- Mój… Tom. Tom ma jakąś chorą bandę zwolenników, Śmierciożerców.  Należy do niej mój braciszek, mój „kochaś” – tu wstawcie odruch wymiotny. – i pełno innych ludzi.  – Którzy uważają, że twoje towarzystwo mnie demoralizuje, pomyślałam. – I robią różne rzeczy, żebyśmy się nie dogadywali. – między innymi wymazują pamięć Jamesom, albo robią pranie mózgu Lilkom,tak by myślała,że Mike ją kocha. Jak dobrze,że mu nie powiedziałam... Jestem idiotką. Przecież on własnie siedzi w mojej głowie, i teraz wie wszystko. Znowu.
- Czekaj, jak to wymazują pamięć? - zdziwił się. - Ja wszystko pamiętam. - teraz, to ja się zdziwiłam Czyli Mike musiał mu to wszystko z powrotem wrzucić do głowy. Ale wiedziałam co powinnam zrobić. 
- James... skoro wszystko pamiętasz, to przepraszam Cię. Za wszystko. Robiłam źle, nie mówiąc Ci prawdy od początku. 
- Ja też Cię przepraszam.  Nie powinienem krzyczeć, ani za pierwszym ani za drugim razem. I dlatego mam propozycję. Zaczniemy wszystko od nowa, oboje z czystym kontem. Tak od zera, co ty na to? - pokiwałam głową, i przytuliłam go jeszcze mocniej. - Spokojnie, przyszła Pani Potter będziemy mieli dużo czasu na przytulanie się.
- A ty znowu o tym ? -zaśmiałam się. Czyli jednak przywrócili mu pamięć...
- Wiesz, muszę mieć dobry start. - uśmiechnęłam się,po czym wstałam. - A ty dokąd ?
-  No może spać, w końcu jest druga godzina. - W nocy, jakbyś nie wiedział, dodałam w głowie, powoli kierując się do dormitorium. - Dobranoc - rzuciłam przez ramię. Szybkim krokiem wspięłam się na schody, cichym ruchem otworzyłam drzwi i chwyciłam swoją piżamę, by następnie udać się do łazienki. Umyłam się i przebrałam, po czym poszłam spać. Zasnęłam prawie na zawołanie. Od następnego ranka aż do końca grudnia żyłam normalnie. jak to Syriusz ujął "wróciłam do żywych i szczęśliwych". Rano wstawałam, schodziłam na śniadanie, przekomarzałam się albo z Huncwotami,albo z dziewczynami, szłam na lekcje i już nawet nie złościłam się na Pottera i Blacka za ich durne żarty. Odrabiałam prace domowe, a później grzałam się przy kominku w towarzystwie moich przyjaciół. Na zdjęciu,które oddał mi wtedy James pisało teraz "tylko przyjaciele, czy może coś więcej..." . W sumie to postanowiłam zignorować zapiski na zdjęciu. Niech się dzieje wola nieba. I tak sobie żyłam,aż nadszedł 20 grudnia. Cztery dni do gwiazdki, dzień w którym większość uczniów opuszcza Hogwart, by spotkać się z rodziną. Większośc, bo nie wszyscy. Ja w tym roku prawie zostałam, aczkolwiek w ostatni dzień wpisywania się na listę dostałam sowę z listem od rodziców. Było w nim napisane coś o wielkiej świątecznej niespodziance, o "koniecznie przyjedź na święta" i "jak nie, to od września idziesz mugolskiej szkoły,". Czyli zostałam po prostu wmanewrowana w wyjazd z Hogwartu. Cóż, James, Syriusz, Remus, Dorcas i Marlena też wyjeżdżają. Rano, kiedy ubierałam się w mugolskie rurki mniej-więcej w odcieniu kawy z mlekiem oraz dżinsową koszulę, do tego zwykłe, czarne trampki oraz bransoletkę, zastanawiałam się,czym może być ta "niesamowita niespodzianka". Zamyślona zeszłam na śniadanie, nie zwracając uwagi na podeptanych pierwszoroczniaków. Kurcze, czy oni są co raz mniejsi, czy to ja staję się wielkoludem. Weszłam do wielkiej sali, zgarnęłam z początku stołu jakiegoś tosta z masłem, złapałam kawałek sera i usiadłam na swoim stałym miejscu. Zjadłam tosta,napiłam się soku,i poszłam do dormitorium. Nagle wpadłam na pomysł czym, a może raczej kim mogłaby być moja niespodzianka.  Po mojej głowie chodziło tylko jedno imię. Luke. Spojrzałam na zegar. Do wyjazdu już tylko pięć minut. PIĘĆ. MINUT? Już chciałam biec do dormitorium, kiedy Marlena przyszła z moją kurtką i powiedziała,że dyrektor chce wypróbować jakąś nową metodę  przenoszenia bagaży, dlatego są one już w pociągu. naciągnęłam na siebie ciepłą kurtkę, i razem z Marleną pobiegłam do powozu, w którym siedziała Dorcas z Syriuszem i Jamesem. Wpadłyśmy do niego, akurat kiedy odjeżdżał. Ruszył tak gwałtownie,ze upadłam na ziemię, a Marlena na mnie. Wszyscy zaczęli się śmiać, z nami włącznie.Szybko dotarliśmy na dworzec i wsiedliśmy do pociągu. Podróż minęła nam w miłej atmosferze, oprócz jednego momentu. Malfoy otworzył drzwi przedziału. Kiedy na niego popatrzyłam od razu nasunął mi się Mike i ten odruch wymiotny...
- Lily, możemy porozmawiać? - zapytał.
- Wybacz, nie rozmawiam z gnidami. A zwłaszcza z jedzącymi śmieci - odpowiedziałam najsłodszym głosem na jaki potrafiłam się zdobyć.
- Błagam, Lily. To dla mnie bardzo ważne. - powiedział,tak jakby moje słowa nic nie znaczyły. Nic nie powiedziałam,ale wstałam ze swojego miejsca i wyszłam z chłopakiem  na korytarz. - Musisz wiedzieć Lily,że ani ja,ani Severus nie mieliśmy nic wspólnego z tym zdarzeniem,z Mikiem. I ja chciałbym Ci powiedzieć... - chłopak zawahał się. - że jesteś śliczna. Wesołych Świąt, pa. - uciekł. Wróciłam do przedziału starając się zachować kamienną twarz, z tylko jedną myślą. O co chodzi? Kiedy usiadłam na kanapie natychmiast została wywiana grą w eksplodującego durnia. Kiedy dojeżdżaliśmy do Londynu, znów zaczęłam rozmyślać o niespodziance od rodziców. Nawet nie zauważyłam kiedy dojechaliśmy. Machnęłam różdżką,a mój kufer zaczął lewitować tuż za mną. To samo uczyniły dziewczyny, jak i huncwoci. Wyszliśmy na peron, nadal wesoło gawędząc.
- Jak myślisz Lily, co będzie twoją niespodzianką.? - zapytał Syriusz.
- Nie wiem. Ale jadę do domu jak najszybciej... - nagle zamarłam. Nie liczyły się już głosy moich przyjaciół ze szkoły. Upuściłam kufer i po prostu podbiegłam do Luka.  Kim jest Luke? Mój najlepszy przyjaciel. Jest dla mnie jak brat,ale dwa lata temu wyprowadził się do Ameryki. Też jest Czarodziejem. Rzuciłam się chłopakowi na szyję. - Nie wieżę. -wyszeptałam
- Uwierz. - odszepnął przytulając mnie mocno. Nie mogłam wytrzymać rozsadzającego mnie szczęścia. Kiedy w końcu przestaliśmy się przytulać przyciągnęłam swój kufer, i kiedy już miałam razem z Lukiem wychodzić, usłyszałam wołanie:
- Hej, Rudzielcu - och, to Syriusz. - Chodź na chwilkę. - odwróciłam się i szybkim krokiem podeszłam do chłopaka, po drodze żegnając się z Dorcas i Marleną.  Syriusz przytulił mnie. - Nie daj się wciągnąć w żadne dziwne rzeczy. - szepnął. - Wesołych Świąt.
-Wesołych Świąt. - Kiedy chciałam wreszcie wydostać się z tłumu, ktoś złapał mnie w tali. Poczułam jego wargi przy uchu.
-Jesteś tylko moja, pamiętaj o tym. - szepnął James, którego rozpoznałam po głosie, po czym złożył pocałunek na moim policzku i odszedł. Przez chwilę nie miałam pojęcia co się stało, ale po chwili oprzytomniałam, wrzuciłam uśmiech na twarz i w towarzystwie Luke'a wyszłam z peronu. Jechaliśmy do domu wesoło gawędząc o szkołach,zaklęciach, stworzeniach magicznych...


Hehehe. :D Przyśpieszyłam tępo pisania rozdziałów, bo Wera by mi głowę ukręciła. Wiecie fejm i te sprawy. XDD nasza przysłowiowa pałeczka leci do niej, i serdecznie jej życzę, żeby walnęła Pewną Osobę i ją zabiła. :)) 

1.11.2014

Rozdział 13

Cztery dni. Dokładnie przez tyle dni z własnej woli unikałam Jamesa Pottera, a co za tym idzie, także Huncwotów. Schodziłam na posiłki najpóźniej, jak tylko się dało, na lekcjach siadałam po drugiej stronie klasy, nie odnajdowałam go wzrokiem w tłumie. Stał się tematem tabu w mojej głowie, tak że bałam się o nim nawet napomknąć. Bałam się o nim myśleć, z obawy iż przypadkowo mógłby właśnie używać legilimencji.
Wyjątkami były te bezsenne noce, kiedy to leżałam i myślałam. Tym razem nie o własnej tęsknocie, o nie. Prawda, tęskniłam za Mikiem, ale tym razem mój samolubny żal przyćmiło coś o wiele głębszego: ból. Nawet, jeśli tak beztrosko wyruszyłam do dormitorium tamtego dnia, przez noc śniły mi się koszmary. Miały różną fabułę, lecz pewna reguła się powtarzała; traciłam Jamesa, i to z własnej winy. Spychałam go w przepaść. Podawałam mu napój, który okazał się być trucizną. Pociągałam z sznur, a na jego drugim końcu dyndało ciało Jamesa, blade, bez życia. Następnego dnia sama wyglądałam, jakby poddano mnie torturom, więc uznałam, że lepiej byłoby dla mnie odpędzać sen, niż przeżywać stratę Jamesa na nowo. Myśl o tym sprawiała mi niemal fizyczny ból.
Najgorsze było jednak to, że budziłam się, a nic się nie poprawiało. James mnie teraz nienawidził. Nic innego się nie liczyło.
James... Czy to.możliwe, że naprawdę zapomniał, że mnie kocha? Ale jak? Dlaczego? Próbowałam odnaleźć odpowiedzi, ale nic nie działało. Rzucałam Aparecjum miliony razy, lecz za każdym razem otrzymywałam ten sam wynik - idealnie gładki papier bez śladu jakiegokolwiek tuszu. Może to tylko ja traciłam rozum? Czyżbym zwariowała?..
Z chęci zapomnienia o Jamesie, szczerze miałam zamiar odpisać Mike'owi. Jedyne jednak, co zdołałam napisać, to linijka "Drogi Mike..." Nie potrafiłam pisać do mojego "kochasia". Zbyt przypominał mi ten okropny moment, kiedy humorem zamaskowałam tragedię.
Jeszcze jedno. James wyglądał na swoje wcześniejsze ja tylko dwa razy: wtedy, kiedy zobaczyłam ten błysk w jego oczach na wieży astronomicznej, i właśnie kiedy wściekł się na mnie. Po pierwszym razie natychmiastowo powróciło jego alter ego*, a po drugim uciekłam na tyle szybko, by tego nie doświadczyć. Nawet jeśli James był wściekły, to przez te cenne sekundy wracał do tego kochanego wariata, który bez przerwy wymyślał mi wcześniej mnie wkurzające przydomki, jak "przyszła Pani Potter" lub "dziewczyna geniusza". Wtedy miałam ochotę całkiem niechcący rzucić Levicorpus i zostawić go gdzieś na parę dni. Teraz, gdy o tym myślę, mam ochotę ukraść od McGonagall zmieniacz czasu i powrócić do tych czasów.
Gdy nadszedł wieczór, w który byłam umówiona z Tomem, nawet nie kryłam się ze swoimi zamiarami. Dziewczyny były bardzo zdziwione, gdy zobaczyły mnie tak jakby gotową do wyjścia tuż przed północą. Mimo tego w moich oczach musiało być wystarczająco stanowczości (bądź też szaleństwa - nie miałam już pojęcia, co mną kierowało), ponieważ nie powiedziały ani słowa. Wkrótce wszystkie światła zgasły.
Zeszłam cicho po schodach i zaczęłam powolną wędrówkę przez ciemne, posępne korytarze. Szłam plecami do ściany, tak aby trudniej było mnie zauważyć. Niedługo doszłam do sekretnego przejścia - starałam się nie przypominać sobie, że tym właśnie przejściem szłam ostatnio z Huncwotami pod peleryną niewidką - i jak najszybciej przebiegłam przez wilgotne i wąskie przejście, po czym głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Było jeszcze piętnaście minut do północy, lecz Zakazany Las okazywał się w swojej mroczności i ciemnej atmosferze już teraz. Księżyc w pierwszej kwadrze świecił jasno, tworząc ścieżkę światła na jeziorze. Spojrzałam nieco wyżej - klif, tuż przy wschodniej stronie lasu bielił się wapnem, wyraźnie odcinając się od powierzchni jeziora niczym od morza, gdyż wiatr pchał wzburzone wody na skałę. Powiodłam wzrokiem dalej, nieco niżej. To w tamtej części lasu czekał na mnie Tom, to znaczy... mój ojciec. Trudno było mi się przyzwyczaić do myśli, że miła mugolska para w średnim wieku, która wychowywała mnie przez piętnaście lat to tak naprawdę nie moi rodzice. No cóż...
Zamykając oczy, skoncentrowałam swój umysł na skraju lasu, niedaleko krawędzi klifu. Pozwoliłam sobie zatracić się w tej myśli...
...i byłam już pomiędzy drzewami. Wiedziałam, że jeślibym tylko zawróciła i szła przez kilka minut w tamtym kierunku, dotarłabym do klifu. Zamiast tego, szłam powoli na przód. Zauważyłam słabe srebrne światło, a po czterech minutach niespiesznego marszu zobaczyłam czyjegoś Patronusa. Był to testral, a przynajmniej tak wyglądały one na ilustracjach w książkach. Prawda, były one wyjątkowo paskudne...
Koń gwałtownie poruszył łbem za siebie, jakby na znak, że mam za nim iść. Niepewnie postawiłam krok w jego kierunku. W odpowiedzi stworzenie odwróciło się i zaczęło iść. Uznałam, że nie mam powodu do niepokoju, więc podążałam za rzucającym srebrną poświatę testralem. Niedługo potem drzewa zaczęły się przerzedzać i stałam na niewielkiej polanie.
Testral nagle zniknął. Spojrzałam w na środek polany i zobaczyłam tam wszystkich. Za nimi stało kilkunastu ludzi w czarnych szatach, ja jednak skupiłam się na wszystkich znajomych twarzach. Zobaczyłam Alecto i Amycusa, Lucjusza, Dimitrija, rzecz jasna, Toma, i... Mike'a. Z trudem powstrzymałam impuls rzucenia mu się z radości na szyję.
- Witaj, Lilianne - powitał mnie Tom. Z jego postawy wywnioskowałam jednak, iż wolałby raczej pominąć uściski. Podeszłam więc na niezbyt daleki dystans od wszystkich i skinęłam głową.
- Przejdźmy od razu do tego, czemu Was tu wszystkich sprowadziłem, teraz, kiedy jesteśmy w komplecie - zaczął bez ogródek Tom. - Ten oto tu młody mężczyzna, Michael - tu wskazał na Mike'a - postanowił dołączyć do naszej... grupy.
Grupy? Czyżby miał na myśli tych obcych mi ludzi? Tylko dlaczego zawahał się, wymawiając to słowo?...
- Lilianne - kontynuował Tom, podchodząc do mnie bliżej, odłączając się od innych. - Jest kilka rzeczy, których nie wiesz. Uznałem... Być może nie spodobałaby ci się moja idea. Jesteś nieco inna od innych moich dzieci.
- Do czego zmierzasz... Tom? O co chodzi? - spytałam, zaskoczona. Zawsze byłam odmieńcem, zawsze traktowana jak słabeusz. Nagle zrobiło mi się wstyd, że nawet mój własny ojciec tak uważa.
- Lily, świat nie jest taki, jak ci się zdaje. Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło; jest tylko władza i potęga, oraz mnóstwo ludzi, którzy są za słabi, by to osiągnąć. Taki jednak jest nasz cel. Nas, Śmierciożerców. To wszyscy ci ludzie, a także Alecto, Amycus, Dimitrij, nawet twój kolega Lucjusz. Wszyscy oni stają w obliczu idei mocy, która pozwoli nam uczynić ten świat takim, jaki powinien być. Michael także zapragnął wspomagać to, w co wierzy. Czyż to nie wspaniałe?
Stałam cicho przez chwilę, próbując zrozumieć to, co właśnie mi powiedziano. To chyba... dobrze, prawda?
- Niestety, nie wszyscy podzielają nasze zdanie. Zauważyłem, że przez te wcześniejsze lata zaprzyjaźniałaś się z ciekawymi osobistościami... Osobiście, bardzo pochwalam twoją znajomość z młodym Snape'em. Chłopak ma szerokie spektrum wiedzy. Natomiast... James Potter. To on jest problemem, Lilianne. Jest arogancki, impertynencki, ograniczony-
- Proszę, czy mógłbyś przestać obrażać mojego przyjaciela? - spytałam chłodnym tonem. Ludzie w czarnych szatach zachłysnęli się w oburzeniu. Pokazałam brak szacunku, no ale cóż - to mój ojciec. Mam do tego prawo.
Mimo reakcji Śmierciożerców, Tom wyglądał spokojnie.
- O tym właśnie mówię - odparł łagodnie. Wzdrygnęłam się; pewnie lepiej zareagowałabym na krzyk, którego się spodziewałam. - Przebywanie w jego towarzystwie uwłacza godności Riddle'ów. On cię demoralizuje - powiedział Tom bardziej stanowczo, a jego głos przypominał syk węża.
- Demoralizuje? Cóż, to chyba możesz mi wytłumaczyć fakt, że James zapomniał o tym, że mnie kocha. Słucham.
Usta Toma wykrzywiły się w półuśmiechu. Zauważyłam, że Mike ledwie zauważalnie drgnął.
- Och, moja słodka Lily. Tyle musisz się jeszcze nauczyć.
Nie odpowiedziałam. Wciąż czekałam na odpowiedź na własne pytanie.
- Musisz wiedzieć, że nie wszyscy mają otwarty wstęp do naszego grona, tak jak co niektórzy - domyśliłam się, że chodziło mu o mnie i moje rodzeństwo. Czekałam dalej. - Niektórzy muszą na to zasłużyć.
Miałam teraz wszystkie kawałki układanki, które błyskawicznie ułożyły się w całość.
- Zmusiłeś Mike'a, by wymazał Jamesowi pamięć!? Ja... ja nie wierzę! Ty-
- Ależ skąd. - Tom przerwał moją gniewną tyradę. Mimo tego, wciąż mówił cicho. - Michael zapytał o wejście do grupy w zamian za pewną przysługę. Wiem, że nasz nowy członek darzy cię sympatią, tak jak i ty darzysz jego... Obu nam było to na rękę. Musisz zrozumieć, że James Potter to nie jest rozwiązanie dla ciebie.
Nie słuchałam jednak ostatnich słów mojego ojca; podeszłam szybko do Mike'a i przystawiłam różdżkę do jego gardła niczym nóż.
- Michaelu Johnsonie, czy to jest prawda? - niemalże warknęłam przez zaciśnięte zęby. Czułam, jak chłopak ciężko przełyka, i brzydziłam się tego.
- Lily, ja-
- Tak czy nie!? - domagałam się odpowiedzi. Wbiłam różdżkę nieco głębiej. Jeszcze trochę i przebiję mu skórę, pomyślałam z chorą satysfakcją.
- Tak. Lily, błagam, wysłuchaj mnie. - wyjąkał z trudem Mike. Nawet wtedy nie cofnęłam różdżki. Niech się męczy, tak samo jak i ja.
- Masz minutę, zanim pożegnasz się z życiem.
- Lily, zrozum. Byłem zazdrosny, a James... Sama musisz przyznać, jesteście sobie bliscy. Nie chciałem cię stracić. Kocham cię - na ostatnich dwóch słowach głos mu zmiękł, zrobił się marzycielski. Skrzywiłam się ze wstrętem.
- Jeśli kiedyś cię kochałam, to już skończone. Nie wierzę, że mogłeś zrobić mi coś takiego! Jeśli zależy ci, żebym była szczęśliwa... Nie, zapewne jesteś takim egoistą, że liczy się dla ciebie swoje szczęście. Nawet nie waż się mnie dotknąć - ostrzegłam, gdyż jego dłoń zbliżyła się niebezpiecznie do mojego policzka. Cofnął ją z przestrachem.
Nie odrywając różdżki od gardła tego zdrajcy, spojrzałam na Toma.
- A ty, ojcze? Tobie też bardziej zależy na własnych przekonaniach niż na swojej córce? - spytałam, doprawiając swoją wypowiedź wyjątkowo dużą dawką jadu. Twarz Toma nie objawia żadnych emocji. - Wiedz, że cię nienawidzę. Wszystkich was nienawidzę!
Z szybkością błyskawicy zabrałam różdżkę z gardła Mike'a i wybiegłam w las, skąd dopiero przeniosłam się pod wejście do sekretnego tunelu. Biegłam zarówno po wilgotnej ziemi, jak i posadzce szkolnych korytarzy, nie dbając czy ktoś mnie zobaczy. Wbiegłam na wieżę Gryfonów, wypowiedziałam hasło i opadłam na fotel w pokoju wspólnym, wybuchając płaczem. Siedziałam, łkając głośno.
Zajęło mi to kilka minut, by zorientować się, że nie jestem sama w ciemności. Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, bym mogła stanąć twarzą w twarz z Jamesem Potterem.
- Lily?
Nie odpowiadając, rzuciłam się mu po prostu na szyję.
*alter ego - druga osobowość; określenie na rozdwojenie jaźni.
** Levicorpus (łac. levi - unosić się i corpus - ciało) - zaklęcie powodujące unoszenie się ciała celu.
Ależ my Was rozpieszczamy! Cztery rozdziały w przeciągu trzech dni, to zapewne jakiś rekord.
Jak myślicie, jak Lily naprawi sytuację? I czy ją naprawi, czy nauczy Jamesa kochać ją na nowo?
Pałeczka tradycyjnie leci do Zuzy, tym razem jednak strzelam z superłuku i oby Zuzankę trafiła pomiędzy łopatki, tak żeby nie mogła pałeczki wyjąć, żeby się wykrwawiła i umarła. (ostrzegałam cię, skarpeto ze ścieku, teraz masz za swoje! ;>)
Ronnie Weasley

Rozdział 12

- Co takiego, Lily? – spojrzał jakby z nadzieją. – O co chodzi ? - I co ja mam mu teraz powiedzieć? "Hej James, byłam głupia i nie powiedziałam Ci wcześniej ,ze też Cię kocham,a teraz ty już nic do mnie nie czujesz." czy lepszy jest wariant "Teraz kiedy możemy się przyjaźnić,bo z twojej strony wszystko skończone zrozumiałam,że też Cię kocham". O nie, na pewno nie powiem tego teraz. Powiem u Mike'u. Tak. Nie. Po co mu o tym mówić. jeszcze się zdenerwuje. Musze coś wymyślić.
- Cieszę się,że między nami wszystko już wyjaśnione. - uff, jestem geniuszem. Uśmiechnęłam się do chłopaka, próbując robić to tak przekonująco jakby to co powiedziałam było tym co chciałam powiedzieć.
- Tak... wyjaśnione... - przez chwile jego oczy wydawały się być smutne, aczkolwiek był to niewielki ułamek sekundy, bo zaraz przybrały znów ciepły i radosny wyraz,typowy dla chłopaka. - idziemy do Pokoju Wspólnego? - zapytał z nadzieją,że zaniesiemy radosną wieść zgody do naszych przyjaciół.
- Tak,jasne. - uśmiechnęłam się, chociaż pójście teraz do zatłoczonego pokoju, pełnego wścibskich Gryfonów i Gryfonek było mi najmniej na rękę. Mam nadzieję,że uda mi się jak najszybciej wymknąć do dormitorium. powoli, ciągle trzymając się za ręce szliśmy do Pokoju Wspólnego. Mogłoby się wydawać,że jest pięknie,ale nie było. W mojej głowie cały czas krążyły myśli o Mike'u,te myśli które tak bardzo chciałam stłumić. To było jedyne o czym myślałam,aż do czasu...
- Hej, Evans! - usłyszałam głos za mną i Jamesem. Malfoy? Tylko jego mi tutaj brakowało. Mimo wszystkich przekleństw na chłopaka wypowiedzianych tylko w mojej głowie, czułam że mam z nim pogadać. Intuicja ? Pragnienie opóźnienia wejścia do PW? Być może...
- Zostaw ją, śliska gnido - odpowiedział mu James. Wzmocnił od razu uścisk swojej dłoni i spiął mięśnie gotowy do pojedynku.
- Jest w porządku, James. - odszepnęłam do chłopaka, tym samym dając mu znak do rozluźnienia się. Kiedy chłopak już to zrobił, odwróciłam się do Malfoya. - Co byś chciał?
- A możemy porozmawiać na osobności? - zapytał. Nie miałam ochoty nigdzie iść. Najchętniej usiadłabym pod ścianą i rozpłakała się.
- A czy to konieczne? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie,lecz wyraz jego twarzy wyrażał zdecydowany sprzeciw. Dobrze, dobrze. Już idę. James, poczekaj chwilkę. Uśmiechnęłam się do przyjaciela i zostawiłam go samego, osłupiałego z wrażenia na środku korytarza iść porozmawiać z Lucjuszem.
*perspektywa Lucjusza Malfoy'a*
Zgodziła się. Teraz już muszę jej to powiedzieć, po prostu muszę. Zaraz za rogiem stała ławka. Usiadłem na niej, pokazując Lily, by zrobiła to samo.
- To co chciałeś mi powiedzieć, Lucjuszu? - zapytała swoim wspaniałym głosem, patrząc na mnie zielonymi tęczówkami, które jednak nie promieniowały radością jak to zwykle bywało. A co jeśli się martwi. Jeśli ma jakiś problem,a ja teraz tylko dorzucę zmartwień...
- Twój tata... -nie dane było mi dokończyć,bo Lily nie spodobało się,jak nazwałem Czarnego Pana.
- Tom. - powiedziała.
- Tak... Tom pragnie cię widzieć za cztery dni o północy, zaraz obok klifu we wschodniej części lasu. - Jestem debilem. Jestem głupim debilem. Stchórzyłem. Znowu.
- Rozumiem. Coś jeszcze? -zanim pomyślałem,że mam jeszcze okazję dodała - Nie? To dziękuję za informację. - uśmiechnęła się wyjątkowo promiennie jak na jej stan i ruszyła do Jamesa. Powoli szedłem do Pokoju Wspólnego w lochach, przeklinając w duchu swój debilizm.
*perspektywa Lilianne Evans*
Malfoy jest dziwakiem. Tyle mogę powiedzieć. Szłam spokojnie do Jamesa,ale kiedy popatrzyłam na niego, od razu przypomniał mi się Mike. I znowu poczułam się przytłoczona tym wszystkim, tak jakby ktoś wrzucił mi karton na głowę. W milczeniu szłam z Jamesem do PW. Kiedy weszliśmy do salonu Gryfonów wszystkie oczy zwróciły się w naszym kierunku. pierwsze, o czym pomyślałam to "WYDŁUBAĆ WAM TE WYŁUPIASTE GAŁY?", lecz zanim zdążyłam to powiedzieć,James dał im do zrozumienia wyrazem twarzy, że nie życzymy sobie nadmiernego zainteresowania. Powoli poszłam do kanapy, którą jak zwykle okupywali Huncwoci w towarzystwie dziewczyn.
- Ruda! - wykrzyknął Syriusz. - Wróciłaś do żywych. - następnie rzucił się na mnie,a po kilku sekundach turlaliśmy się po podłodze bijąc poduszkami, gumowym wazonem (skąd on to ma? ) i innymi miękkimi i dziwnymi rzeczami śmiejąc się. I, z mojej strony nie był to wymuszony śmiech tak jak przez długie ostatnie tygodnie. Ja na prawdę się śmiałam. W sumie, to śmiali się wszyscy,z portretami włącznie. Wniosek : Syriusz jest idiotą, który doprowadził mnie do śmiechu. Czyli jest za co mu dziękować. Po tym,jak Syriusz poprawił mi nastrój, cały wieczór żartowałam z Huncwotami i z dziewczynami. Aż do pewnego czasu...
- Spóźniona Sowia Poczta! - krzyknął któryś Gryfon i otworzył okno. Biała sowa śnieżna zatoczyła koło po pokoju, aż w końcu znalazła tego kogo szukała. wystrzeliła w naszym kierunku, spuściła mi zawiniątko na głowę i uciekła. Wzięłam je do ręki, lecz kiedy zobaczyłam na samej górze inicjały : M.J. odechciało mi się wszystkiego,a cała energia życiowa i dobry nastrój, jakby to ładnie powiedzieć...czułam się jakby ktoś użył na nich Confringo.
-Lily? Stało się coś? - usłyszałam zmartwione głosy przyjaciół, ale zignorowałam je. Odwróciłam się tyłem do nich i rozwinęłam pergamin. Zaczęłam czytać:

Instytut Magii Durmstrang,
Kochana Lily!
Witaj. Jak Ci tam, z powrotem w domu? Pamiętasz jeszcze o mnie? Mam wielką nadzieję, że tak, bo ja nie mogę o Tobie zapomnieć. Jak się czujesz? Dimi opowiedział mi, dlaczego do nas przyjechałaś, i teraz wiem,że Ty kochasz tego "zadufanego w sobie głąba,Pottera ",a ja dużo namąciłem. Jest mi z tego powodu bardzo przykro,ale byłaś dla mnie zbyt pociągająca. Przepraszam,że w tym liście jest taki chaos. Chciałbym się skupić,ale kiedy o Tobie myślę, nie jest to wykonalne.
wciąż kochający, i twój na zawsze
Mike.
PS.: Może chciałabyś spotkać się ze mną w Święta? Przyjechałbym po Ciebie na King's Cross,a później zabrał do mnie, do Hiszpanii. Liczę na szybką odpowiedź. :)

Z oczu popłynęły mi łzy. Nie myślałam o tym,że siedzę w Pokoju Wspólnym, że ktoś będzie się martwił, że James się dowie o Mike'u. W mojej głowie krążyła tylko myśl : "Jest tak blisko a jednak daleko." Ale kto? Co? Odpowiedzi jest wiele: Mike, miłość, szczęście...Minęła chwilka, zanim zorientowałam się,że ktoś wyrwał mi list z ręki, a jeszcze inna osoba objęła mnie, i przytuliła do siebie by mnie uspokoić. o dziesięciu minutach panowałam nad tym, co dzieje się z moimi emocjami.
- Co to ma znaczyć? - przerwał cisze James. - Obiecałaś mi,że w nikim się nie zakochasz. Zresztą, co ten twój kochaś tu wypisuje.?! Kochasz mnie, a bujasz się z nim?! - był bardzo zdenerwowany. - Nienawidzę Cię.! -wykrzyczał mi to prosto w twarz. Siedziałam na kolanach Syriusza otępiała z wrażenia. Przecież James już mnie nie kocha... A może jednak tak? To nie możliwe Lily, on już nic do Ciebie nie czuje. To już nie ten Potter od "Hej,Evans umówisz się ze mną?" czy "Dzień Dobry, przyszła Pani Potter".
- Ale James... tego się nie kontroluje. - paplałam jakieś bzdury - Doskonale wiesz jak to jest. Nagle czujesz,że to ta osoba, i nie masz nad tym żadnej władzy. - powiedziała co wiedziała kurde. Nie ma co, mądrala ze mnie. - A teraz pozwólcie,że położę się spać, bo jest już po północy, a ja wyglądam jak zombie bez zarywania nocek. - uśmiechnęłam się do nich, i poszłam do dormitorium, przebrałam się w piżamę i poszłam spać z nadzieją na lepsze jutro, i z postanowieniem odpisania Mike'owi.

No, to mamy kolejny rozdział. Tym razem dwa w jeden dzień. Łał, jak to możliwe. :o Pałeczka leci do Weroniki, i oby trafiła ją prosto w serce. :*

1.09.2014

Rozdział 11

Używając około tylu komórek mózgowych co zombie, powłóczyłam nogami po schodach i zeszłam do Pokoju Wspólnego. Wydał mi się zatłoczony, mimo iż nikt nie był już uciążliwy. W końcu wróciłam ze zwykłej wymiany uczniów, a nie nocnej eskapady polegającej na odkrywaniu, że jestem córką Voldemorta i ratowaniu Jamesowi życia. Mimo tego, podejrzliwie spoglądałam na mijane przeze mnie grupki Gryfonów i nieufnie obserwowałam najmniejszy ruch, spodziewając się że ktoś zagrodzi mi drogę. Czyżbym zmieniła się na tyle, by nie móc zaufać moim kolegom?
Popychając portret Grubej Damy zerknęłam ostatni raz przez ramię, aby upewnić się, iż na pewno nikt nic nie podejrzewa (w przeciwieństwie do mnie, poważnie zastanawiam się, czy to nie początki paranoi...). Jedyne jednak, co napotkałam, to zmartwione spojrzenie Marleny i Alice. Wyszłam jak najszybciej, by poczucie winy nie zaczęło we mnie kiełkować.
Normalnie zapewne nie wyszłabym z dormitorium (znacznie bardziej wolałam użalanie się nad sobą i bezsensowny płacz w poduszkę), jednak chciałam spotkać się z Jamesem. Chciałam porozmawiać, upewnić się, że mnie nie nienawidzi, naprawić to, co popsułam. Szłam wolno, lecz każdy krok stawiałam z determinacją. Wiesz, że musisz przez to przejść, mówiłam sobie w myślach. Po prostu tam idź.
Kiedy stanęłam przed drzwiami, które prowadziły do klatki schodowej na wieżę astronomiczną, wzięłam głęboki wdech. Nie miałam wątpliwości, że James już na mnie czeka. Wolno, jakby z oporem nacisnęłam na klamkę i zaczęłam wchodzić po schodach. Drzwi na górze były już otwarte, a James stał tyłem do mnie, opierając się na balustradzie. Nagle uświadomiłam sobie, że za nim tęskniłam, może nie jakoś tragicznie, ale zawsze. Podeszłam do chłopaka i stanęłam obok.
- Hej - powiedziałam cicho.
James spojrzał na mnie uważnie.
- Witaj w domu, Lily - powiedział. Sposób, w jaki podkreślił słowo "dom" sprawiło, że przez sekundę uwierzyłam, że wszystko wie. W tej samej chwili zauważyłam jednak, że w jego oczach błyszczą się iskierki radości. Zrozumiałam, że nawet, jeżeli jest wściekły, to cieszy się, że wróciłam. Uśmiechnęłam się promiennie, w nadziei na by zamaskować tą rozpacz, którą obnosiłam się przez ostatnie kilka godzin.
- Jak podobało ci się w Durmstrangu? - zapytał chłopak. Czułam, że za tym pytaniem kryje się następne, a odpowiedź na nie nie usatysfakcjonowałaby go. Postanowiłam udawać, iż nie zauważyłam ukrytego podtekstu, i z niemalże idealnie beztroskim tonem głosu odpowiedziałam:
- Jest inaczej niż u nas. Bardziej... mrocznie. Na pewno czyściej. - Pominęłam wątek, że czyściej było w dormitoriach. Nie daj Boże zapytałby, skąd to wiem. - Możesz przekazać Peterowi, że ich jedzenie nie jest lepsze od naszego, więc nie musi się przenosić.
Oboje zaśmialiśmy się, zupełnie jakbyśmy w ogóle wcześniej się nie kłócili, jakbym nie była córką Voldemorta i jakby nie łączyło nas nic więcej niż zwykła, platoniczna przyjaźń.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedział James. Widziałam, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się waha. W końcu się zdecydował. - Kiedy cię nie było, ja... dużo myślałem. O wszystkim.
Myślał o wszystkim? Czyżby o mnie?
- Nie chciałbym, żeby ta cała sytuacja zniszczyła wszystko, przez co przeszliśmy. Byłem zły, ale i tak zachowałem się jak palant. Odwróciłem się od ciebie właśnie wtedy, kiedy mnie potrzebowałaś. Co ze mnie za przyjaciel?
- Najlepszy - odparłam ze słabym uśmiechem, po czym chwyciłam go za rękę. - W końcu, jesteś tu teraz ze mną, czyż nie?
- Na to wygląda - odwzajemnił uśmiech.
- Nie zadręczaj się - odparłam ciepło. Chłopak spojrzał na nasze dłonie, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zastanawiałam się, o czym myśli, nawet próbując mojej marnej legilimencji starałam się tego dowiedzieć. Niestety, nie uzyskałam odpowiedzi. W myślach zanotowałam, by bardziej uważać na zajęciach i postanowiłam zadowolić się po prostu tym, że czuje się szczęśliwy. Może nawet uda mi się go dziś nie zranić, nie zniszczyć tego, co już odbudowaliśmy. Znienacka, do moich myśli wkradł się Mike. Pojawiał się on jak z pomocą jakiegoś piekielnego mechanizmu, niszcząc chwile, w których znów czułam się jak w domu. Jak kilka szczęśliwych momentów mogło zmienić się w takie piekło!?
- Lily? - głos Jamesa sprowadził mnie na ziemię. Udałam, że zapatrzyłam się na zachodzące słońce - kłamstwa przychodziły mi zaskakująco łatwo, a James gładko je łykał - i spojrzałam na niego. Obracał w dłoni sztywny kawałek papieru.
- Pomyślałem, że chciałabyś je z powrotem - powiedział filuternie. Obrócił papier tak, bym zobaczyła druk. Było to zdjęcie. Zdjęcie moje i Jamesa, to samo które ja sama obracałam w rękach dokładnie tydzień temu.
Szybko wzięłam je z jego rąk. Nie panując nad własną, niespodziewaną reakcją, odwróciłam zdjęcie tyłem.
Nie znalazłam tam nawet najmniejszego śladu po szmaragdowym tuszu.
- Wszystko w porządku? - spytał James, a w jego oczach zauważyłam błysk niezrozumienia.
- Nie ma tu żadnego napisu - powiedziałam cicho, z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
- O co chodzi, Lily?
Nie wierzę. Jakimś cudem wyznanie Jamesa zniknęło z tyłu zdjęcia.
Dopiero teraz dopasowałam wszystkie kawałki układanki. James nie próbował wcale okazywać mi miłości, bo... nie czuł jej. Uczucie zniknęło niczym starty z półki kurz. Na zdjęciu nie było deklaracji uczuć, bo... one nie istniały. Już nie. Jakaś dziwna moc sprawiła, że James nic a nic nie pamiętam.
Niemal zemdlałam.
- Lily!? Lily, dobrze się czujesz? Czy wszystko w porządku?
Odwróciłam się tyłem do barierki i oparłam się o nią, starając się oddychać głęboko.
- Nie. Nic nie jest w porządku. - powiedziałam szybko, a mój głos brzmiał obco, dziko, nieprzewidywalnie. - James, muszę ci coś powiedzieć.

Przepraszam, że krótki, przepraszam, że słaby. Powody na to są dwa: Zuzu zapowiedziała, że ma wenę do końca tygodnia, więc musiałam się pośpieszyć, oraz to, że miałam małą przerwę od pisania po polsku... Tak czy inaczej, rozdział w tempie ekspresowym raz!
Lily nagle stała się nieufna, paranoiczna (czy paranoidalna? nigdy nie wiem, które to). Wszystko się zmieniło. Dosłownie wszystko. Pałeczka leci do Zuzy i (tradycji niech stanie się zadość) aby ci ona, Zuzanko moja kochana, w dupę się wbiła.
Kocham,

Ronnie Weasley

1.08.2014

Rozdział 10

Po tym, jak piąty raz przeczytałam tekst na odwrocie zdjęcia, słysząc w głowie głos Jamesa zrozumiałam co ja w zasadzie robię. Opamiętałam się, odłożyłam wszystko na swoje miejsce i usiadłam na łóżku Syriusza. Odczarowałam drzwi z ogromną nadzieją,że huncwoci nie próbowali dostać się do dormitorium. Na szczęście, przez następne 5,10,15 minut nikt się nie pojawiał. Kiedy już chciałam wyjść drzwi otworzyły się, a przez nie wturlała się z gracją słonia na rolkach trójka huncwotów,. Brakowało James'a. Jak zwykle.
- Lily.? Co ty tu robisz.? - zaczął wypytywać Remus. Doskonale wiedział,że wiem,że Jamesa tu nie było. - Kiedy przyszłaś.?
- Przyszłam jakieś...- w tym momencie spojrzałam na zegarek by dać im znać,że wcale nie jestem tu długo - 3 minuty temu. Chciałam tylko pożegnać się z wami. - patrzyłam na nich, oczekując jakiejś reakcji. W ułamku sekundy zostałam powalona na łóżko przez 3 wielkie cielska. Remus Syriusz i Peter zaczęli dawać mi złote rady i ściskać.
- Nie łam regulaminu. Baw się dobrze. Zobacz czy mają dobre jedzenie. -Myślałam,że padnę ze śmiechu. Kiedy już nie mogłam oddychać puścili mnie.
- Pa chłopcy. - uśmiechnęłam się do nich serdecznie. Powoli zeszłam do Pokoju Wspólnego. Chciałam przez niego przemknąć niczym nowoczesny ninja w sportowej opasce ale nie udało mi się. A dlaczego.?
Ponieważ dziura pod portretem Grubej Damy została odsłonięta. Spojrzałam w tym kierunku,by przekonać się,że nie powinnam tego robić. Przechodził przez nią nie kto inny jak James Potter. Przez chwilę się wahałam się ,ale po nagłym przypływie odwagi postanowiłam do niego podejść.
- James... - powiedziałam nieśmiało.
- Czego chcesz, Evans? - jego zimny ton, przypomniał mi,czemu żegnam się z nim dopiero teraz.
- Ja chciałam tylko powiedzieć "pa". - uśmiechnęłam się i odwróciłam. Kiedy doszłam do schodów wielce zadowolona,że udało mi się zamienić z nim dwa zdania, usłyszałam jak mnie woła.
- Hej, Evans! - odwróciłam się. - Tylko mi się tam nie zakochaj. - uśmiechnął się do mnie. Tak bardzo mi tego brakowało. Chciałam podbiec do niego i przytulić ale opanowałam się w porę.
- Obiecuję, Potter. - Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz od czasu kłótni z Jamesem. Weszłam do swojego dormitorium,zabrałam kufer i zeszłam na dół. Pokój Wspólny nagle opustoszał. Przed kominkiem stała jakaś kobieta z ministerstwa. Wraz z nią stanęłam w popiele.
- Durmstrang - powiedziała. poczułam nieprzyjemne uczucie wirowania w nicości, ale w końcu trafiłyśmy do akademii. Była akurat pora śniadaniowa, więc zaprowadziła mnie do stołówki, a tam już czekał dyrektor, z uczniem na wymianę. Przekazali sobie kilka informacji, pożegnali się i poszliśmy w dwie różne strony.
- Miło nam panią widzieć, panno Evans. Będzie pani naszą czwartą uczennicą. Oczywiście, zadbam o to byś dobrze czuła się w towarzystwie moich czarodziejów. Zostaje pani przydzielona do sypialni znajdującej się w wieży centralnej, a twoim opiekunem będzie Dimitrij. Jesteście ws tym samym wieku,więc nie będzie problemu z planem lekcji. O,o to on. - uśmiechnął się dyrektor. - Dimitrij, to właśnie Lily. Zostawiam was samych. - odszedł szybkim krokiem w stronę swojego gabinety, jak mniemam.
-Hej Lilka. - uśmiechnął się do mnie mój brat.
- Czemu ty nie masz żadnego głupawego zdrobnienia.? - udałam smutną. - Jak mam się przywitać.?
- Oj już nie gadaj tyle. - po prostu mnie przytulił. Jego otwartość robi na mnie duże wrażenie. - A więc przez ten tydzień będziemy robić wszystko razem.  Twoje rzeczy są już w twojej sypialni a teraz pozwól ,że przedstawię Ci moich kumpli. - prowadził mnie milionem korytarzy, zagadując o rzeczy tak bzdurne jak pogoda,aż w końcu doszliśmy do dużych mosiężnych drzwi. Otworzył je bez pukania i pociągnął mnie za rękę do środka. Uderzył mnie zapach męskich perfum, i czystość. Zupełnie inaczej niż u Huncwotów. W ich dormitorium panował wieczny bałagan,połączony z zapachem starych skarpet i jedzenia. W zasadzie, dlaczego ja porównuję Huncwotów, do nich.? - Lily, to jest Jake - Pokazał na chłopaka który siedział na pierwszym łóżku z brzegu.. - To Connor - zaczął wskazywać nam pozostałych. - Jacob i Mike. - Boże, jacy oni przystojni.
-Hej. - uśmiechnęłam się,a oni odpowiedzieli mi tym samym. Zaczęli,my rozmowę i coraz lepiej poznawaliśmy się. Dwa pierwsze dni - sobota i niedziela minęły mi na lepszym poznawaniu się z chłopcami. Byli bardzo otwarci i uśmiechnięci. Wystarczyły dwa dni, a wiedzieliśmy o sobie mniej-więcej tyle ile wiem o Dorcras. W poniedziałek, kiedy zaraz po śniadaniu spotkałam się z Mike'm koło sali do Obrony Przed Czarną Magią zaczęło robić się dziwnie. W spojrzeniu Mike zauważyłam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. On... Zakochał się we mnie.Przecież uważałam go za najlepsze ciacho w szkole, to jakiś cud.  OPCM minęła szybko,z czego się cieszyłam,ale był to wielki błąd.
- Możemy porozmawiać Lily.? - zapytał. Jako,ze nie miałam w zwyczaju odmawiać rozmowy, poszłam z nim w jakieś spokojniejsze miejsce. - Lily, ja wiem,że znamy się krótko,ale podobasz mi się. Ciągnie mnie do Ciebie od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Możemy spróbować być razem? - szybko przekalkulowałam plusy i minusy.
- Możemy. - uśmiechnęłam się. Chciałam dodać coś jeszcze,ale moje usta zostały zatkane pocałunkiem. Oddałam go z przyjemnością,a później zachowywaliśmy się normalnie. aż do piątku wieczorem zapomniałam o problemach. Chłopacy dawali mi wytchnienie i pozwalali zapomnieć o tym co mnie dręczy. Ale w piątek wieczorem,  tuż przed spotkaniem z Mike'm wyszłam z moim braciszkiem na spacer. Opowiedziałam mu o wszystkich zdarzeniach i poprosiłam o radę.
- Wiesz, Lily. Jeszcze nie opanowałaś swoich mocy,więc uaktywniają się tylko kiedy nadzwyczajnie ich potrzebujesz,ale wypompowują one z Ciebie całą energię. nie doradzę Ci zbyt dużo , oprócz tego żebyś pogadała z tym chłopakiem na spokojnie, przeprosiła i powiedziała że mimo wszystko bardzo zależy Ci na dyskrecji. - uśmiechnął się.
-Dziękuję. - przytuliłam go - A teraz uciekam bo Mike czeka. - zaśmiał się, kiedy ja szybkim krokiem szłam do skały nad jeziorem gdzie się umówiliśmy. Nasze spotkanie trwało godzinę. Troch popłakałam, ale było mi bardzo miło. Mike odprowadził mnie pod sypialnię. umyłam się i zasnęłam wyjątkowo szybko. Następnego ranka, równo o 10  czekałam z moim bratem i jego kumplami na kobietę z ministerstwa. Kiedy ta się pojawiła przytuliłam mojego braciszka i jego kumpli. Najdłużej zajęło mi pożegnanie się z Mike'm. Kiedy pozostali wyszli wpadłam mu w objęcia, i rozpłakałam się. Mimo tak krótkiej znajomości, był mi bliski jak nikt inny.
- Pamiętaj,ze Cię kocham. - powiedział i pocałował mnie. Czułam się wyjątkowo. Motylki latały mi w brzuchu, łzy płynęły z oczy ,a jednak byłam szczęśliwa.
- Ja ciebie też kocham. - odpowiedziałam i nadal z łzami w oczach weszłam do kominka. Nie doszło do mnie, jak kobieta wymawia cel naszej teleportacji. otępiała wyszłam z kominka, dziękując bogu za to,że w PW jest pusto. Szybko przeszłam do dormitorium i poszłam spać. Było mi smutno jak nigdy. Czułam się tak przygnębiona,jak nie byłam nawet po kłótni z Jamesem. Było mi smutno,ale też lepiej. Czułam,ze wszystko jest w porządku i mam do kogo wysłać sowę prosząc o poradę. Odpłynęłam w krainę snu zaraz po myśli o tym,że muszę się przywitać. Kiedy obudziłam się,zegar wskazywał równo godzinę 16:00. Dormitorium ciągle było puste. Powlekłam się do łazienki , uczesałam włosy i umyłam, ale oczy nadal miałam smutne jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię życiową. Powoli otworzyłam drzwi i zaczęłam schodzić do Pokoju Wspólnego.

Czo ja teraz.? Wiem,że długo czekaliście i przepraszam,ale nagle dostałam weny. :d
Rozdział całkiem mi się podoba, a teraz pałeczka leci do Werki i mam nadzieje,że walnie ją w głowę.
Pozdrawiam, Zuza. :D 

10.17.2013

Rozdział 9

Następnego dnia, w piątek, wcale nie było lepiej. Omijałam Jamesa i Huncwotów w ogóle najszerszym łukiem. Właściwie to omijałam wszystkich. Wciąż nie mogli zrozumieć czemu po tylu dniach nie cieszyłam się życiem. Odpowiedź była prosta: żeby znów się nie martwić, musiałam poznać rozwiązania dla dręczących mnie problemów. Dimitrij był jedynym słusznym wyborem.
Czemu właśnie Dimitrij, a nie Alecto czy Amycus? Cóż, chyba niezbyt ufałam bliźniętom Carrow, nawet jeżeli okazali się być moimi krewnymi. Dimitrija znałam jedynie z widzenia, lecz wzbudzał on we mnie jakieś nikłe poczucie winy. Miałam ochotę podbiec do niego i przytulić do serca za każdym razem, gdy widziałam jego zagubione oczy w tym nieco zbyt postawnym jak na szesnastolatka ciele. Nawet jeśli wyglądałabym jak krasnoludek przy olbrzymie.
Lekcje przeminęły zupełnie jakby zegarek nagle przyśpieszył, i to trzykrotnie. Czy to dlatego, że przekładałam to, co nieuniknione? Siedziałam tyłem do drzwi dormitorium, patrząc na zapakowany kufer. Cóż, w końcu musiałam powiedzieć Jamesowi, że zaraz po tym jak przez tydzień nie wiadomo było, czy się jeszcze obudzę (i to poniekąd z jego winy) wyjeżdżam na siedem dni do Durmstrangu, z którym wcześniej nie miałam nic wspólnego. Zauważyłam, że James stał się strasznie opiekuńczy w moim kierunku. Nagle uderzyła mnie myśl: a co, jeżeli to nie jest odpowiednia decyzja? Co jeśli w jakiś sposób narażę resztę, Marlenę, Dorcras, Alice i Huncwotów na niebezpieczeństwo? Czy jeśli nie powiem Jamesowi, że wyjeżdżam, będzie mnie szukał? Czy to jest najlepsze, co mogłam zrobić?
- Też nie wiem - usłyszałam. Obróciłam się i zamarłam w bezruchu. James stał oparty o framugę drzwi. Jego poza była nonszalancka, lecz jego twarz kryła mieszane uczucia. Zaczęłam w myślach przeklinać wynalazcę legilimencji, na co chłopak zareagował ironicznym półuśmiechem. Nie mając zamiaru, podałam Jamesowi wszystkie informacje jak na tacy. Powinnam była bardziej przykładać się do oklumencji, nawet jeżeli się tego nie spodziewałam. Błąd, ogromny błąd. Powinnam spodziewać się wszystkiego, jako że wszystko teraz mogło się wydarzyć.
Nie mając kontroli nad sobą, podbiegłam do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję, lecz on złapał je zanim zdążyłam go przytulić i przycisnął do moich boków. Pozbawiona jednego sposobu wyrażenia moich uczuć, zaczęłam mówić:
- James, ja-
- Nie, nic nie mów. W końcu jesteśmy tylko przyjaciółmi i tylko zataiłaś przede mną to, że jesteś spokrewniona z Sama-Wiesz-Kim. - powiedział chłopak sarkastycznie. Jego oczy płonęły lodowatym ogniem. - A może uznałaś, że nie jestem warty tej wiedzy, co? Będziesz się teraz kumplować ze Śmierciożercami. Przynajmniej wiem, czemu lubisz tą gnidę Snape'a.
- Nie nazywaj go tak - powiedziałam automatycznie, chociaż wiedziałam jak bardzo go to zrani. Sama cofnęłam łzy, mrugając szybko powiekami.
- Jasne, Lilianne Evans, broń go! A może mam nazywać cię Lilianne Riddle!?
- Zachowujesz się jak dziecko - odpowiedziałam chłodno, lecz głos mi się załamał.
- Może i tak. Ale jestem szczery - odpowiedział James. Przełknęłam ślinę.
- A co miałam zrobić? Podejść do ciebie i powiedzieć: "Tak przy okazji, jestem córką Voldemorta"!?
- Wszystko byłoby lepsze niż to, że zawsze dowiaduję się ostatni, Lily!
- Nikt więcej nie wie o-
- Ale wszyscy wiedzą o tym, że wyjeżdżasz, prawda?
- Tylko dziewczyny, Syriusz, Peter i Remus.
- I Snape. - dodał jadowicie James.
Patrzyłam mu w oczy, próbując dojrzeć choć cień tej serdeczności w jego oczach która zawsze dodawała mi otuchy. Nie doszukałam się.
- Proszę cię, James... Nie możesz tak po prostu się ode mnie odwrócić! - wykrzyczałam przez łzy.
- Ty mogłaś - zauważył chłopak, kierując się w stronę drzwi. Gdy zrównał się z framugą, rzucił przez ramię: - Miłej zabawy z twoim braciszkiem, panno Riddle.
Stałam na środku pokoju, ogłuszona tym, co właśnie usłyszałam. James mnie nienawidzi. Mój przyjaciel mnie nienawidzi.
Nie widzę żadnego sensu.
Otępiona całą tą sytuacją, zeszłam po schodach do Wielkiej Sali na kolację. Prawie wszyscy już siedzieli przy stołach.
Jamesa nie było.
Usiadłam koło Syriusza z głośnym westchnieniem.
- Ej, mała. Co jest? Wyglądasz na zrujnowaną. - chłopak wyszeptał mi do ucha. Przystawiłam swoje usta do jego ucha i odszepnęłam:
- Bo jestem. Chodzi o Jamesa.
- Och. - Syri wyglądał na zmieszanego. - Powiedziałaś mu, że jedziesz i się wkurzył?
- Mniej więcej - odparłam i wzruszając ramionami opuściłam głowę, tak by chłopak nie mógł zauważyć, że oczy zaszły mi łzami.
Jedzenie pojawiło się na półmiskach, a Jamesa wciąż jak nie było wcześniej, tak się nie pojawił. Mimo tego wciąż przyłapywałam się na patrzeniu z nadzieją na masywne drzwi Wielkiej Sali. Nadaremnie.
- Lils - szepnął Syriusz. - Pewnie nie powinienem się wtrącać pomiędzy ciebie i Jamesa, ale wydaje mi się to nie w porządku. Uwierz mi - tu położył dłoń na moim ramieniu - James martwi się o ciebie. Kiedy leżałaś nieprzytomna, całe dnie spędzał przy tobie. Opuszczał lekcje. Raz nawet pojedynkował się ze Snape'em. Wszystko dlatego, że mu na tobie zależy; nie muszę być specem od legilimencji żeby to zauważyć. Inni też nie.
- Może tak było - odparłam - lecz teraz James mnie nienawidzi. Musiałbyś być tam, by to zobaczyć. To, co w nim widziałam to na pewno nie miłość, jak to sugerujesz. Może i się we mnie zakochał, lecz dziś wszystko skończone.
- Po prostu nie trać nadziei... Nie możemy patrzeć, jak gaśniesz. Ja, chłopaki, dziewczyny. Wbrew pozorom wszyscy się martwimy.
- Dzięki za troskę, lecz jeżeli tak dalej będziecie się martwić to przedwcześnie osiwiejecie - odpowiedziałam zgryźliwie i dopiłam piwo kremowe, po czym wstałam od stołu i podążyłam do dormitorium. Gdy już tam dotarłam, na swoim łóżku zauważyłam rolkę pergaminu. List?
"Panno Evans,
Jutro o godzinie 10.00 jeden z pracowników Ministerstwa Magii przybędzie do Pani dormitorium i zabierze Panią do Szkoły Magii Durmstrangu w Bułgarii za pomocą sieci Fiuu, która będzie dostępna przez pięć minut od godziny 10.05 do 10.10 za życzliwym pozwoleniem Ministerstwa. Proszę przygotować swoje bagaże i być gotową przed 10.00 .

Z poważaniem,
Profesor M. McGonagall"
Szczerze mówiąc, zawiodłam się. Myślałam iż mogła to być wiadomość od Jamesa. Jestem naiwna, pomyślałam przelotnie i otworzyłam kufer, by sprawdzić czy zapakowałam wszystko co mi potrzebne. Na wewnętrznej stronie pokrywy miałam przyklejone za pomocą odrobiny mugolskiego kleju mnóstwo zdjęć. Marlena z pełnymi ustami, które zawzięcie coś przeżuwały, Severus na łące, Dorcras z siostrą, Huncwoci ganiający po lesie, James nad jeziorem na błoniach Hogwartu, Severus, ja i Petunia drapiąca się po nosie, rodzice, Severus...
Zdjęć Severusa było tam dużo, lecz tylko dlatego, iż przez lata to on był moim jedynym przyjacielem. Do czasu...
Zauważyłam, że jednego zdjęcia brakuje, jednego z najważniejszych w mojej kolekcji. Przeszukałam kufer i podłogę naokoło, lecz nie znalazłam go. Gapiłam się na zaschniętą grudkę kleju w miejscu gdzie wcześniej było zdjęcie przez dłuższą chwilę, po czym zamknęłam kufer.

***

Następnego dnia James nie pokazał się na śniadaniu. Remus powiedział mi, że chłopak spał, lecz w jego głosie brzmiała fałszywa nuta. Postanowiłam, że zajrzę do ich dormitorium zaraz po jedzeniu. Muszę przyznać jednak, że byłam na tyle zdeterminowana iż nawet nie dokończyłam mojego omletu. Pospieszyłam do dormitorium Huncwotów najszybciej jak tylko mogłam, pokonując spiralę schodów. Otworzyłam cicho drzwi.
Nikogo nie było w pokoju. Chociaż obejrzałam pokój kilka razy, nie było tam nikogo. Jakaś dziwna pokusa kazała mi jednak wejść do pokoju i użyć zaklęcia Colloportus, by nikt nie mógł się dostać do pokoju, zanim... właśnie. Zanim co?
Zaczęłam od położenia się na łóżku Jamesa - pościel jeszcze nim pachniała. To może brzmieć psychicznie, lecz dosłownie przez kilka minut leżałam na jego łóżku i wdychałam głęboko jego zapach. Przypomniały mi się wszystkie te romansidła którymi Petunia wiernie zaśmiecała każdą wolną półkę. Co drugie tego typu dziełko zawierało scenę, w której główna bohaterka przytula się do poduszki, na której spał kiedyś jej ukochany, który z różnorakich powodów nie był z nią w łóżku. Patetyczne, przynajmniej do czasu gdy samemu się tego nie spróbuje.
Gdy już miałam dość leżenia, otworzyłam jedną z szuflad jego szafki nocnej. Były tam normalne rzeczy, jak związane gumką stosiki kart z czekoladowych żab, kilka fasolek wszystkich smaków leżących luzem na dnie i połamane pióro, lecz było tam więcej rzeczy. Znalazłam stare wydanie podręcznika do transmutacji. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż James raczej miał nowe rzeczy, więc otworzyłam księgę na stronie zaznaczonej zakładką. Tytuł na stronie głosił: "Finalne etapy przemiany w animaga". Aha, to stąd znali zaklęcie. Przewinęłam kilka kartek na chybił-trafił, podczas gdy parę słów przykuło moją uwagę.
"...przemiana w animaga jest jedną z niewielu dróg by być bezpiecznym w pobliżu wilkołaka, szczególnie poprzez jasność umysłu i świadomość własnej osoby podczas zmiany, w porównaniu do zamiany siebie w zwierzę. Można też..."
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, lecz zauważyłam coś innego w szufladzie. Było to zdjęcie moje i Jamesa. To samo, którego brakowało na wewnętrznej stronie klapy mojego kufra. Chłopak puszczał oczko filuternie, raz po raz śmiejąc się. Ja też się śmiałam. Wszystko było wtedy takie proste...
Tylko czemu ta fotografia, a nie na przykład Alice spadająca z miotły? Odwróciłam ją i usłyszałam, jak własny dech zapiera mi w piersiach. Było to coś napisane szmaragdowym tuszem którego używała jedna tylko znana mi osoba.
"Wciąż cię kocham, Lilianne Evans, nawet jeżeli okazałaś się być Lily Riddle."

__

I jak? Krótkie wyszło, jak na mnie :0 postaram się dać Susan kopniaka, żebyście nie czekali tyle ;>
Lily jest jak Skonfundowana - nie wie, co się dzieje, czemu? Co o tym sądzicie? Jak myślicie, gdzie jest James? Co zrobi Lily? Pałeczka dyrygenta leci pocztą lotniczą do Susan i tym razem nie będziecie czekać dwa miesiące ;)

Ronnie Marianne Weasley