Pages

1.09.2014

Rozdział 11

Używając około tylu komórek mózgowych co zombie, powłóczyłam nogami po schodach i zeszłam do Pokoju Wspólnego. Wydał mi się zatłoczony, mimo iż nikt nie był już uciążliwy. W końcu wróciłam ze zwykłej wymiany uczniów, a nie nocnej eskapady polegającej na odkrywaniu, że jestem córką Voldemorta i ratowaniu Jamesowi życia. Mimo tego, podejrzliwie spoglądałam na mijane przeze mnie grupki Gryfonów i nieufnie obserwowałam najmniejszy ruch, spodziewając się że ktoś zagrodzi mi drogę. Czyżbym zmieniła się na tyle, by nie móc zaufać moim kolegom?
Popychając portret Grubej Damy zerknęłam ostatni raz przez ramię, aby upewnić się, iż na pewno nikt nic nie podejrzewa (w przeciwieństwie do mnie, poważnie zastanawiam się, czy to nie początki paranoi...). Jedyne jednak, co napotkałam, to zmartwione spojrzenie Marleny i Alice. Wyszłam jak najszybciej, by poczucie winy nie zaczęło we mnie kiełkować.
Normalnie zapewne nie wyszłabym z dormitorium (znacznie bardziej wolałam użalanie się nad sobą i bezsensowny płacz w poduszkę), jednak chciałam spotkać się z Jamesem. Chciałam porozmawiać, upewnić się, że mnie nie nienawidzi, naprawić to, co popsułam. Szłam wolno, lecz każdy krok stawiałam z determinacją. Wiesz, że musisz przez to przejść, mówiłam sobie w myślach. Po prostu tam idź.
Kiedy stanęłam przed drzwiami, które prowadziły do klatki schodowej na wieżę astronomiczną, wzięłam głęboki wdech. Nie miałam wątpliwości, że James już na mnie czeka. Wolno, jakby z oporem nacisnęłam na klamkę i zaczęłam wchodzić po schodach. Drzwi na górze były już otwarte, a James stał tyłem do mnie, opierając się na balustradzie. Nagle uświadomiłam sobie, że za nim tęskniłam, może nie jakoś tragicznie, ale zawsze. Podeszłam do chłopaka i stanęłam obok.
- Hej - powiedziałam cicho.
James spojrzał na mnie uważnie.
- Witaj w domu, Lily - powiedział. Sposób, w jaki podkreślił słowo "dom" sprawiło, że przez sekundę uwierzyłam, że wszystko wie. W tej samej chwili zauważyłam jednak, że w jego oczach błyszczą się iskierki radości. Zrozumiałam, że nawet, jeżeli jest wściekły, to cieszy się, że wróciłam. Uśmiechnęłam się promiennie, w nadziei na by zamaskować tą rozpacz, którą obnosiłam się przez ostatnie kilka godzin.
- Jak podobało ci się w Durmstrangu? - zapytał chłopak. Czułam, że za tym pytaniem kryje się następne, a odpowiedź na nie nie usatysfakcjonowałaby go. Postanowiłam udawać, iż nie zauważyłam ukrytego podtekstu, i z niemalże idealnie beztroskim tonem głosu odpowiedziałam:
- Jest inaczej niż u nas. Bardziej... mrocznie. Na pewno czyściej. - Pominęłam wątek, że czyściej było w dormitoriach. Nie daj Boże zapytałby, skąd to wiem. - Możesz przekazać Peterowi, że ich jedzenie nie jest lepsze od naszego, więc nie musi się przenosić.
Oboje zaśmialiśmy się, zupełnie jakbyśmy w ogóle wcześniej się nie kłócili, jakbym nie była córką Voldemorta i jakby nie łączyło nas nic więcej niż zwykła, platoniczna przyjaźń.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedział James. Widziałam, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się waha. W końcu się zdecydował. - Kiedy cię nie było, ja... dużo myślałem. O wszystkim.
Myślał o wszystkim? Czyżby o mnie?
- Nie chciałbym, żeby ta cała sytuacja zniszczyła wszystko, przez co przeszliśmy. Byłem zły, ale i tak zachowałem się jak palant. Odwróciłem się od ciebie właśnie wtedy, kiedy mnie potrzebowałaś. Co ze mnie za przyjaciel?
- Najlepszy - odparłam ze słabym uśmiechem, po czym chwyciłam go za rękę. - W końcu, jesteś tu teraz ze mną, czyż nie?
- Na to wygląda - odwzajemnił uśmiech.
- Nie zadręczaj się - odparłam ciepło. Chłopak spojrzał na nasze dłonie, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zastanawiałam się, o czym myśli, nawet próbując mojej marnej legilimencji starałam się tego dowiedzieć. Niestety, nie uzyskałam odpowiedzi. W myślach zanotowałam, by bardziej uważać na zajęciach i postanowiłam zadowolić się po prostu tym, że czuje się szczęśliwy. Może nawet uda mi się go dziś nie zranić, nie zniszczyć tego, co już odbudowaliśmy. Znienacka, do moich myśli wkradł się Mike. Pojawiał się on jak z pomocą jakiegoś piekielnego mechanizmu, niszcząc chwile, w których znów czułam się jak w domu. Jak kilka szczęśliwych momentów mogło zmienić się w takie piekło!?
- Lily? - głos Jamesa sprowadził mnie na ziemię. Udałam, że zapatrzyłam się na zachodzące słońce - kłamstwa przychodziły mi zaskakująco łatwo, a James gładko je łykał - i spojrzałam na niego. Obracał w dłoni sztywny kawałek papieru.
- Pomyślałem, że chciałabyś je z powrotem - powiedział filuternie. Obrócił papier tak, bym zobaczyła druk. Było to zdjęcie. Zdjęcie moje i Jamesa, to samo które ja sama obracałam w rękach dokładnie tydzień temu.
Szybko wzięłam je z jego rąk. Nie panując nad własną, niespodziewaną reakcją, odwróciłam zdjęcie tyłem.
Nie znalazłam tam nawet najmniejszego śladu po szmaragdowym tuszu.
- Wszystko w porządku? - spytał James, a w jego oczach zauważyłam błysk niezrozumienia.
- Nie ma tu żadnego napisu - powiedziałam cicho, z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
- O co chodzi, Lily?
Nie wierzę. Jakimś cudem wyznanie Jamesa zniknęło z tyłu zdjęcia.
Dopiero teraz dopasowałam wszystkie kawałki układanki. James nie próbował wcale okazywać mi miłości, bo... nie czuł jej. Uczucie zniknęło niczym starty z półki kurz. Na zdjęciu nie było deklaracji uczuć, bo... one nie istniały. Już nie. Jakaś dziwna moc sprawiła, że James nic a nic nie pamiętam.
Niemal zemdlałam.
- Lily!? Lily, dobrze się czujesz? Czy wszystko w porządku?
Odwróciłam się tyłem do barierki i oparłam się o nią, starając się oddychać głęboko.
- Nie. Nic nie jest w porządku. - powiedziałam szybko, a mój głos brzmiał obco, dziko, nieprzewidywalnie. - James, muszę ci coś powiedzieć.

Przepraszam, że krótki, przepraszam, że słaby. Powody na to są dwa: Zuzu zapowiedziała, że ma wenę do końca tygodnia, więc musiałam się pośpieszyć, oraz to, że miałam małą przerwę od pisania po polsku... Tak czy inaczej, rozdział w tempie ekspresowym raz!
Lily nagle stała się nieufna, paranoiczna (czy paranoidalna? nigdy nie wiem, które to). Wszystko się zmieniło. Dosłownie wszystko. Pałeczka leci do Zuzy i (tradycji niech stanie się zadość) aby ci ona, Zuzanko moja kochana, w dupę się wbiła.
Kocham,

Ronnie Weasley

No comments:

Post a Comment