Pages

4.04.2014

Rozdział 17


Kiedy już znaleźliśmy przedział, w którym siedzieli inni Huncwoci, powietrze nagle ze mnie zeszło. James był bezpieczny, to tylko ja byłam taka głupia. Sama nie wiem, jak mogłam uwierzyć w coś tak przewidywalnie zwodzącego; to tak jak uwierzyć w magiczne sztuczki mugoli wiedząc, iż nie ma w tym ani grama nadzwyczajności. Można by pomyśleć, ze ktoś z moją inteligencją przejrzałby ten chory plan uprowadzenia, ale mój umysł był chyba zbyt zajęty przejmowaniem się, że Jamesowi się coś stało. Powinnam w końcu zacząć myśleć.
Zanim zdążyłam się obejrzeć, opierałam swoją głowę na ramieniu Jamesa, a on głaskał grzbiet mojej dłoni. Mimo iż teraz już niemalże oficjalnie zostaliśmy parą, dziwiło mnie jak naturalnie przychodziły nam te wszystkie małe gesty, skoro jeszcze przed świętami James nawet nie pamiętał, że mnie kocha. Gdzieś z tyłu mojej głowy żądliła mnie raz po raz pewna myśl, jak stado wściekłych pszczół - a co, jeśli lepiej byłoby mu z wymazaną pamięcią? Co, jeśli teraz naprawdę mu coś groziło? Zmarszczyłam czoło nieznacznie, lecz James i tak zauważył. Splótł palce swojej prawej ręki z moimi i szepnął mi do ucha:
- Wszystko w porządku, Lils?
- Tak - odparłam. - Trochę mi zimno.
Kłamstwo, kłamstwo, oczywiste kłamstwo. W rzeczywistości było mi niewyobrażalnie gorąco, ale nie to było najważniejsze. Dziękowałam Bogu, że James nie użył legilimencji, gdyż inaczej jeszcze by się przejął i czułabym się bardziej winna. Wystarczająco już obwiniałam się tym, że moi rodzice, Petunia i Luke nie mieli pojęcia, że w ogóle jeszcze żyłam. Tom zakazał mi się z nimi kontaktować, grożąc mi, że jeśli nie rozstanę się z całym tym mugolskim życiem oraz towarzyszącym mu przyjaciółmi, on ich usunie raz na zawsze. To samo zresztą powiedział o Jamesie, lecz sytuacja była inna; chłopak był w Hogwarcie, najbezpieczniejszym miejscu na kuli ziemskiej, w dodatku ze mną, gdzie ja za nic nie spuściłabym go z  oka. Jeśli Tom chciał Jamesa, najpierw musiał stawić mi czoło. Sam powiedział mi, że szkoda byłoby zmarnować tak czystą krew jak moja... Nie znaczyło to jednak, że nie posunie się do morderstwa. Przez czas spędzony w Malfoy Manor nauczyłam się jednej rzeczy: Tom za nic nie potrafił kochać. Był jak maszyna, bezuczuciowo usuwając wszystko co stawiało mu opór tylko po to, by osiągnąć swój nieosiągalny dla inny cel.
- Coś cicha jesteś - naciskał James. Uśmiechnął się nieco złośliwie, jakby insynuując że to ja ciągle mówię. Pokazałam mu język i uśmiechnęłam się w nadziei, że odpuści. Powinnam go lepiej znać.
- Coś cię dręczy - odparł chłopak, po czym pogłaskał mnie po policzku. Po chwili skrzywił się delikatnie, a ja zobaczyłam, że na jego palcach zostało nieco pudru, który nałożyłam by ukryć rany i blizny. - Od kiedy nakładasz makijaż, Lilka?
- Od zawsze - mruknęłam. Technicznie nie kłamałam, niemal codziennie miałam na sobie chociażby głupi tusz do rzęs. Niestety, nie należałam do modelek Victoria's Secret które wyglądają perfekcyjnie zaraz po wstaniu z łóżka.
- Tak? - spytał James niby to obojętnym tonem. Po chwili znów pochylił się i poczułam jego oddech na swoim uchu. - Jak dla mnie zawsze jesteś piękna, pani Potter. 
Odwróciłam się i zarumieniłam. Żeby tylko wiedział, jak bardzo się mylił! Nie mogłam jednak pokazać mu mojej pokancerowanej twarzy. Wyglądałam jak męczennica, którą nie byłam. W jakiś chory sposób można by stwierdzić, że byłam ofiarą przemocy domowej. W sumie nawet by się to sprawdziło, gdybym tylko klasyfikowała tamtą kreaturę jako mojego ojca.
Ktoś odchrząknął głośno. Syriusz popatrzył na mnie, a potem znaczącym wzrokiem na Jamesa. Przewróciłem tylko oczami i wstałam, by znaleźć przedział dziewczyn. Trochę czasu w ich towarzystwie dobrze mi zrobi. Wolałabym też, by James w końcu nie wpadł na pomysł legilimencji, gdyż padlabym jak długa. 
- Idę poszukać Marleny - oznajmiłam i wymknęłam się z przedziału z szybkością błyskawicy.
Dziwnym trafem moje przyjaciółki zawsze siadają na drugim końcu pociągu i dziwnym trafem, zawsze muszę przejść obok przedziału Severusa. Nie to, żeby był teraz moim odwiecznym wrogiem - co prawda nie do końca wiedziałam, czy należy do Śmierciożerców, lecz nie widziałam go ani w Malfoy Manor, ani wcześniej gdy nawrzeszczałam Tomowi w twarz. Ostatnio jednak nie widywałam go często i nasze mocne niegdyś więzi mocno się poluźniły. Problem był jednak taki, że Lucjusz zawsze był gdzieś blisko Severusa, a to nie było mi na rękę. Zdążyłam zauważyć, że w jakiś dziwny sposób podobałam się Lucjuszowi, choć przyznam iż najprawdopodobniej to nie ja, lecz moje geny Riddle'ów tak go przyciągały. Był on idealny dla mnie, a przynajmniej w oczach mojego zaślepionego władzą ojca. Wiedziałam też, że obiecałam mu przyjaźń, lecz preferencje mojego ojca i wspomnienia z Malfoy Manor nakazywały mojemu instynktowi by trzymać się od młodego Malfoya z daleka. Zresztą, miałam Jamesa i wiarygodnych przyjaciół. Jeśli Lucjusz różnił się od innych i zasługiwał na moją przyjaźń, znalazłby sposób by mi to udowodnić. 
Tak jak już wcześniej mówiłam, zawsze musiałam przejść koło ich przedziału. Zauważyłam go już z daleka, gdyż Avery wrócił do nich z przysmakami kupionymi od uroczej starszej pani z wózkiem. Przełknęłam ślinę i szłam dalej, starając się wcale nie zwracać uwagi na ich przedział, tak jak i na wszystkie inne. Niestety, nie miało być różowo.
- Lily! - dobrze znany mi głos zawołał, gdy przeszłam obok.
Obróciłam głowę na ułamek sekundy, lecz i tak tego pożałowałam, gdyż Lucjusz wiedział już, że go usłyszałam. Głupia, głupia, głupia! Przyśpieszyłam kroku, lecz nic mi to nie dało. Malfoy złapał mnie za nadgarstek, zaciskając swoje palce tak bym nie mogła mu uciec. Syknęłam, częściowo z bólu, a częściowo na widok uśmieszku samozadowolenia, jaki widniał na jego twarzy. Wydał mi się niesamowicie odpychający, więc wyrwałam nadgarstek z jego uścisku i posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Hej, Lilka. Nie spinaj się, chciałem tylko pogadać.
- Dla ciebie panna Evans, Malfoy. Radziłabym ci też trzymać łapy przy sobie - odparłam chłodno.
- Nadal używasz tego mugolskiego nazwiska? Oj, Lily... Czyżbyś bała się przyznać przed samą sobą, Riddle?
- To moja decyzja i nic ci do niej.
Chłopak tylko zaśmiał się głośno. Zerknęłam nerwowo, lecz jakimś cudem nikt nie zdawał się usłyszeć.
- Dla swojego własnego dobra, idioto, radziłabym ci się zamknąć. Nikt ma o tym nie wiedzieć, pamiętasz? Tom na pewno by to zapamiętał. Wypisałby ci to na twoim nagrobku, rozumiesz!? - szepnęłam ze złością, chwytając go za rękaw jego czarnej szaty.
- Czyżbyś mi groziła, Riddle? - chłopak wyszeptał mi do ucha. - To takie seksowne.
W tamtej chwili tak bardzo nienawidziłam Toma. Przez niego Lucjusz widział, jaka słaba w rzeczywistości jestem, przez niego Lucjusz uważał, że ma nade mną kontrolę. Cholera, Lucjusz ratował mi życie! Oczywiście, że miał kontrolę. Byłam jego pacynką, gotową na każde jego widzimisię. Mój honor naprawdę wdawał mi się we znaki.
Honor honorem, Malfoy wszedł na bardzo niepewny grunt. Jeśli myślał, że tak po prostu może sobie do mnie podejść i zachowywać się jak świnia, to bardzo się mylił.
- Och, tak? - odszepnęłam mu do ucha, po czym wplotłam palce w jego włosy, zupełnie jakbym miała go pocałować. Poczułam jego oddech na szyi... i kopnęłam go kolanem w krocze. Jęk jego bólu sprawił, że uśmiech satysfakcji rozkwitł na mojej twarzy. 
- Czy to też zalicza się jako "seksowne", Malfoy? - spytałam złośliwie. - Ach, i jeszcze jedno. Pieprz się.
Po tych słowach odeszłam, zostawiając Malfoya wijącego się z bólu na podłodze. Miałam nadzieję, że to oduczy go bycia tak szowinistycznym. Jeśli nie, cóż, prawdopodobnie zyskałam nowego wroga do kolekcji. Wiedziałam jednak, że Lucjusz nie obróciłby się przeciwko mnie tak szybko, nawet jeśli go upokorzyłam. Głupie geny czasem mogły się przydać, by poprawić mi humor, paradoksalnie popsuty przez Toma i jego Śmierciożerców. Dziwny jest ten świat, prawda?
Kiedy w końcu znalazłam przedział, w którym znajdowały się dziewczyny, czekała na mnie niespodzianka.
- Gdzie Marlena? - spytałam Dorcas i Alice. Siedziały w przedziale kompletnie same, co sprawiło, że dziewczyny wyglądały na zmęczone, bez osobistego źrodła energii w postaci brakującej dziewczyny. Sama zaniedbywałam przyjaciółki przez całą tą sytuację z Tomem, przez Jamesa i Huncwotów. Marlena była wszystkim co im zostało. Dowód miałam przed sobą, Dorcas czytającą książkę i Alice po prostu gapiącą się przez okno. Dołączyłam je do swojej listy rzeczy o które się obwiniałam i znów powróciłam do rzeczywistości.
- Nie wiem - powiedziała Alice. Dorcas po prostu wzruszyła ramionami. - Nigdzie jej nie widziałyśmy.
- Nie ma jej?... - powtórzyłam. - Nie ma...
O nie. Poczułam swoje serce w gardle. W głowie znów odbiły się echem moje własne myśli. Jeśli nie rozstanę się z całym tym mugolskim życiem oraz towarzyszącym mu przyjaciółmi, on ich usunie raz na zawsze. To miało sens; jako czarownica półkrwi, Marlena wyróżniała się na tle reszty moich czystokrwistych przyjaciółek. Czyżby Tom postanowił spełnić swoją groźbę? Zadrżałam, choć nie było mi zimno.
- Wszystko w porządku, Lily?
Zabawne, że już dziś słyszałam to pytanie. Tym razem nie miałam zamiaru kłamać.
- Nie - niemalże wydyszałam. - Ja... Zobaczymy się potem. - Z tymi słowami na ustach wybiegłam z przedziału. Dobrze, nie panikuj, Lily, pomyślałam. Nie ma sensu. 
Jedna zaleta pochodzenia Marleny była taka, że dziewczyna miała komórkę. Gdyby Tom naprawdę zrobił to, co zamierzał, byłoby to bez sensu, musiałam jednak spróbować. Szybko przemknęłam do łazienki i zamykając drzwiczki do klaustrofobicznego szaletu, wyciągnęłam komórkę z kieszeni. To nie tak, że były one kompletnie zabronione w Hogwarcie, po prostu nie wydawało się to stosowne. Wciąż, mimo wszystko, zatrzymałam ostatnią rzecz jaka została mi z mojego utęsknionego życia wśród mugoli. Wszystko było wtedy takie proste! Niestety, ten luksus został mi odebrany wraz z rozpoczęciem nauki w Hogwarcie. Bardzo kochałam tą szkołę, lecz czasem marzyłam by list nigdy do mnie nie dotarł i Tom nigdy mnie nie znalazł. Po chwili oczywiście pukałam się w czoło - w końcu w Hogwarcie znalazłam szczęście. Znalazłam przyjaciół, Jamesa, inne życie.
Ręce mi się trzęsły. Wybrałam numer Marleny i przyłożyłam telefon do ucha. Serce mi teraz zwolniło, bijąc w rytm sygnału oczekiwania. Czekałam niecierpliwie, jeden dźwięk za drugim...
Nic. Nie odebrała, nie dała znaku życia. Opadłam na zamkniętą klapę toalety ze łzami w oczach. Nie chciałam, by ktokolwiek usłyszał jak się załamuję w pociągowej toalecie, lecz nie mogłam się przemóc. Płakałam tak, jakbym płakała na jej pogrzebie, gdyby mój ojciec miał wystarczająco litości by takowy jej sprawić. Znając jego bezlitosne metody, pewnie spaliłby jej ciało na moich oczach. Może nawet ma taki zamiar. Sięgnęłam po papierowy ręcznik by otrzeć łzy, kiedy moja komórka zawibrowała nagle. Widząc imię migające na ekranie omal nie dostałam ataku serca.
- Marlena!? - niemalże krzyknęłam. - O mój Boże, ty żyjesz!
Nie obchodziło mnie, że wyjdę na kompletną wariatkę. Ona żyła! Wciąż żyła, pomimo moich spekulacji i wyimaginowanych wizji jej śmierci.
- Boże, Lily. Nigdy nikt tak się mną nie przejął. - usłyszałam jej głos przez maleńki głośnik i niemal nie podskoczyłam z radości.
- Ja tu tylko cholernie się denerwuję, wiesz? Nigdy nie przegapiłaś pociągu!
- Znasz moją mamę i jej zasady. Nie pozwoli mi użyć sieci Fiuu samej, a dziś miała coś super-duper ważnego do dokończenia w Ministerstwie. Musiałam jechać metrem, co skończyło się spóźnieniem i mną walącą pięściami w głupią ścianę. Ludzie musieli myśleć że pomyliłam ją z kimś komu mogłabym dokopać. 
- Boże, Marlena. Nigdy więcej mi tego nie rób.
- Masz jakąś paranoję. Czy wszystko-
- Nawet nie zadawaj mi tego pytania, okej? - przerwałam jej w połowie zdania. - Zobaczymy się później, prawda?
- Jasne. Trzymaj się, Lily.
Rozłączyłam się i odetchnęłam z ulgą. Boże, jeszcze trochę i będę emocjonalnym wrakiem. Wyszłam z łazienki i mijając kolejkę poirytowanych drugoroczniaków pobiegłam prosto do przedziału Huncwotów.
- Hej - powiedziałam.
- Komuś chyba się poprawił humor - odparł Syriusz i puścił do mnie oko. Pokazałam mu język.
- To dobrze, bo zaraz będziemy na miejscu - odparł Remus i zamknął swoją ogromną księgę, chowając ją do reporterskiej torby.
- Przydałoby się przebrać - odparłam i wyciągnęłam z podręcznej torby czystą szatę. - Moglibyście się odwrócić? Wiem, że pewnie widzieliście już niejedną dziewczynę w staniku, ale... No wiecie.
- Przeceniasz nas, Lils - odparł Syriusz. - Hej, żeby nie było ci smutno dołączę się do ciebie.
Chłopak ściągnął koszulkę, tym razem z logiem jakiegoś rockowego zespołu, odsłaniając całkiem imponującą klatę. Jestem pewna, że chciał mnie speszyć, lecz ja tylko zaśmiałam się i rzuciłam w niego podręcznikiem od astrologii. Syri złapał zręcznie książkę i rzucił mi pytające spojrzenie.
- Myślałam, że przesłanie było proste. Oznaczało to: "Koniec striptizu, lepiej weź się za naukę ty narcystyczny bucu." Nie wystarczająco jasne?
Remus i James zaczął się śmiać, a gdy Peter przełknął kawałek sera brie który miał w ustach on również dołączył do chłopaków ze swoim niskim rechotem.
- Twój humor naprawdę bardzo się poprawił - mruknął tylko Syriusz i nałożył swoją szatę przez głowę. Postanowiłam zrobić to samo, tylko bez zdejmowania koszulki wcześniej. Po pierwsze, nie chciałam by chłopaki zobaczyli siniaki na moim ciele, a po drugie i tak nie robiło to żadnej różnicy, więc jaki w tym sens? Po chwili też byłam gotowa, tak samo jak i reszta. Usiedliśmy z powrotem na wygodnych kanapach i obserwowaliśmy zbliżające się Hogsmeade. Było już ciemno, więc za oknem pojawiała się tylko powódź świateł i ciemność dookoła. Przedziały pozostawały w półmroku, co nadawało wszystkiemu ten specyficzny klimat.
- Jak myślicie, czy McGonagall zapomniała o tym wypracowaniu na jutro rano? - spytał Remus w momencie gdy pociąg się zatrzymał. 
- Wątpliwe - odpowiedział James. - Chodź Lily, musimy wyprowadzić wszystkich.
No tak. Praca prefekta co raz mniej mi się podobała. Nie dość, że byłam za wszystkich odpowiedzialna, to jeszcze musiałam patrolować zimne korytarze, często samotnie gdyż James miał treningi Quidditcha. Teraz musiałam podzielić się z nim całym Gryffindorem i cudem uniknąć zgubienia kogoś na mrozie. Poprawiłam swój szalik i wyskoczyłam na zaśnieżony peron. Hagrid pchał wszystkich do wyjścia, co ułatwiało nam zadanie. Uśmiechnęłam się do niego zanim przeszłam przez bramę i powtórzyłam rutynę z iskrami i wysyłaniem kolejnych grupek do dorożek. Podróż nie zajęła długo, co przyjęłam z ulgą. Tym razem żadnych zranionych jednorożców, nawet centaura nie zauważyłam.
Zanim się obejrzałam, już siedziałam u boku Jamesa w Wielkiej Sali. Marlena zdążyła już do nas dołączyć, na co ja niemal udusiłam ją w powitalnym uścisku. W końcu wszystko było w porządku.
Pokój wspólny huczał od rozmów, każdy chciał wiedzieć jak komu minęły ferie świąteczne. Ja tylko wtuliłam się w bok Jamesa na wielkim fotelu i uśmiechałam się, patrząc jak życie wraca do normy. Niemal zapomniałam o tych sińcach na moim ciele.
- Jestem zmęczona - powiedziałam w przestrzeń, po czym dodałam pytanie, tym razem tylko do Jamesa: - Odprowadzisz mnie na górę?
- Oczywiście - odparł chłopak i zaczął się podnosić. Nie opuściłam jego boku, na co Marlena puściła mi oczko i zaczęła chichotać razem z Remusem. Mentalnie przewróciłam oczami i zniknęłam z Jamesem na klatce schodowej.
- Jak dzień, Lily? - spytał James, chociaż wiedziałam, że to tylko grzecznościowe formułki, którymi nakarmi mnie zanim przejdzie do sedna. Po chwili doszliśmy pod drzwi prowadzące do dormitorium mojego i dziewczyn. Jak na razie było puste.
- Powiedz mi lepiej, co ci leży na sercu - odpowiedziałam bezpośrednio. On tylko zawahał się, lecz w końcu zapytał:
- Co się stało? Dziwnie się dziś zachowywałaś.
- Ja...
Chłopak chwycił mnie za nadgarstki, i mimo że zrobił to delikatnie, chcąc mi tylko dodać otuchy, ból rozlał się po moich stawach i mimowolnie syknęłam z bólu. Momentalnie wyrwałam je z jego dłoni - przy okazji doświadczając déjà vu, z tą małą różnicą iż ostatnią osobą która dotknęła moich nadgarstków był Malfoy - lecz chłopak zdążył odwinąć mój rękaw i zobaczyć fioletowe plamy które groteskowo zdobiły moją skórę. Nabrał głośno powietrza na ten widok.
- Kto ci to zrobił? Czyżby-
- James, nie. Nie chcę żebyś pakował się w coś niemożliwego do rozwiązania.
- Ale ja nie mogę tak tego zostawić, Lily! To Voldemort, prawda? Jasna cholera, jak można zrobić coś takiego własnej córce!?
- To nie twoja wojna, James. To moja wojna. Tym razem to ja jestem Supermanem, a ty Lois Lane. 
- Co? Lily...
- Tom chce cię zabić - powiedziałam mu, patrząc głęboko w jego błękitne oczy. - A ja do tego nie dopuszczę. Nie utrudniaj mi zadania.
Po tych słowach pocałowałam go delikatnie i zniknęłam za drzwiami dormitorium.