Pages

1.11.2014

Rozdział 13

Cztery dni. Dokładnie przez tyle dni z własnej woli unikałam Jamesa Pottera, a co za tym idzie, także Huncwotów. Schodziłam na posiłki najpóźniej, jak tylko się dało, na lekcjach siadałam po drugiej stronie klasy, nie odnajdowałam go wzrokiem w tłumie. Stał się tematem tabu w mojej głowie, tak że bałam się o nim nawet napomknąć. Bałam się o nim myśleć, z obawy iż przypadkowo mógłby właśnie używać legilimencji.
Wyjątkami były te bezsenne noce, kiedy to leżałam i myślałam. Tym razem nie o własnej tęsknocie, o nie. Prawda, tęskniłam za Mikiem, ale tym razem mój samolubny żal przyćmiło coś o wiele głębszego: ból. Nawet, jeśli tak beztrosko wyruszyłam do dormitorium tamtego dnia, przez noc śniły mi się koszmary. Miały różną fabułę, lecz pewna reguła się powtarzała; traciłam Jamesa, i to z własnej winy. Spychałam go w przepaść. Podawałam mu napój, który okazał się być trucizną. Pociągałam z sznur, a na jego drugim końcu dyndało ciało Jamesa, blade, bez życia. Następnego dnia sama wyglądałam, jakby poddano mnie torturom, więc uznałam, że lepiej byłoby dla mnie odpędzać sen, niż przeżywać stratę Jamesa na nowo. Myśl o tym sprawiała mi niemal fizyczny ból.
Najgorsze było jednak to, że budziłam się, a nic się nie poprawiało. James mnie teraz nienawidził. Nic innego się nie liczyło.
James... Czy to.możliwe, że naprawdę zapomniał, że mnie kocha? Ale jak? Dlaczego? Próbowałam odnaleźć odpowiedzi, ale nic nie działało. Rzucałam Aparecjum miliony razy, lecz za każdym razem otrzymywałam ten sam wynik - idealnie gładki papier bez śladu jakiegokolwiek tuszu. Może to tylko ja traciłam rozum? Czyżbym zwariowała?..
Z chęci zapomnienia o Jamesie, szczerze miałam zamiar odpisać Mike'owi. Jedyne jednak, co zdołałam napisać, to linijka "Drogi Mike..." Nie potrafiłam pisać do mojego "kochasia". Zbyt przypominał mi ten okropny moment, kiedy humorem zamaskowałam tragedię.
Jeszcze jedno. James wyglądał na swoje wcześniejsze ja tylko dwa razy: wtedy, kiedy zobaczyłam ten błysk w jego oczach na wieży astronomicznej, i właśnie kiedy wściekł się na mnie. Po pierwszym razie natychmiastowo powróciło jego alter ego*, a po drugim uciekłam na tyle szybko, by tego nie doświadczyć. Nawet jeśli James był wściekły, to przez te cenne sekundy wracał do tego kochanego wariata, który bez przerwy wymyślał mi wcześniej mnie wkurzające przydomki, jak "przyszła Pani Potter" lub "dziewczyna geniusza". Wtedy miałam ochotę całkiem niechcący rzucić Levicorpus i zostawić go gdzieś na parę dni. Teraz, gdy o tym myślę, mam ochotę ukraść od McGonagall zmieniacz czasu i powrócić do tych czasów.
Gdy nadszedł wieczór, w który byłam umówiona z Tomem, nawet nie kryłam się ze swoimi zamiarami. Dziewczyny były bardzo zdziwione, gdy zobaczyły mnie tak jakby gotową do wyjścia tuż przed północą. Mimo tego w moich oczach musiało być wystarczająco stanowczości (bądź też szaleństwa - nie miałam już pojęcia, co mną kierowało), ponieważ nie powiedziały ani słowa. Wkrótce wszystkie światła zgasły.
Zeszłam cicho po schodach i zaczęłam powolną wędrówkę przez ciemne, posępne korytarze. Szłam plecami do ściany, tak aby trudniej było mnie zauważyć. Niedługo doszłam do sekretnego przejścia - starałam się nie przypominać sobie, że tym właśnie przejściem szłam ostatnio z Huncwotami pod peleryną niewidką - i jak najszybciej przebiegłam przez wilgotne i wąskie przejście, po czym głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Było jeszcze piętnaście minut do północy, lecz Zakazany Las okazywał się w swojej mroczności i ciemnej atmosferze już teraz. Księżyc w pierwszej kwadrze świecił jasno, tworząc ścieżkę światła na jeziorze. Spojrzałam nieco wyżej - klif, tuż przy wschodniej stronie lasu bielił się wapnem, wyraźnie odcinając się od powierzchni jeziora niczym od morza, gdyż wiatr pchał wzburzone wody na skałę. Powiodłam wzrokiem dalej, nieco niżej. To w tamtej części lasu czekał na mnie Tom, to znaczy... mój ojciec. Trudno było mi się przyzwyczaić do myśli, że miła mugolska para w średnim wieku, która wychowywała mnie przez piętnaście lat to tak naprawdę nie moi rodzice. No cóż...
Zamykając oczy, skoncentrowałam swój umysł na skraju lasu, niedaleko krawędzi klifu. Pozwoliłam sobie zatracić się w tej myśli...
...i byłam już pomiędzy drzewami. Wiedziałam, że jeślibym tylko zawróciła i szła przez kilka minut w tamtym kierunku, dotarłabym do klifu. Zamiast tego, szłam powoli na przód. Zauważyłam słabe srebrne światło, a po czterech minutach niespiesznego marszu zobaczyłam czyjegoś Patronusa. Był to testral, a przynajmniej tak wyglądały one na ilustracjach w książkach. Prawda, były one wyjątkowo paskudne...
Koń gwałtownie poruszył łbem za siebie, jakby na znak, że mam za nim iść. Niepewnie postawiłam krok w jego kierunku. W odpowiedzi stworzenie odwróciło się i zaczęło iść. Uznałam, że nie mam powodu do niepokoju, więc podążałam za rzucającym srebrną poświatę testralem. Niedługo potem drzewa zaczęły się przerzedzać i stałam na niewielkiej polanie.
Testral nagle zniknął. Spojrzałam w na środek polany i zobaczyłam tam wszystkich. Za nimi stało kilkunastu ludzi w czarnych szatach, ja jednak skupiłam się na wszystkich znajomych twarzach. Zobaczyłam Alecto i Amycusa, Lucjusza, Dimitrija, rzecz jasna, Toma, i... Mike'a. Z trudem powstrzymałam impuls rzucenia mu się z radości na szyję.
- Witaj, Lilianne - powitał mnie Tom. Z jego postawy wywnioskowałam jednak, iż wolałby raczej pominąć uściski. Podeszłam więc na niezbyt daleki dystans od wszystkich i skinęłam głową.
- Przejdźmy od razu do tego, czemu Was tu wszystkich sprowadziłem, teraz, kiedy jesteśmy w komplecie - zaczął bez ogródek Tom. - Ten oto tu młody mężczyzna, Michael - tu wskazał na Mike'a - postanowił dołączyć do naszej... grupy.
Grupy? Czyżby miał na myśli tych obcych mi ludzi? Tylko dlaczego zawahał się, wymawiając to słowo?...
- Lilianne - kontynuował Tom, podchodząc do mnie bliżej, odłączając się od innych. - Jest kilka rzeczy, których nie wiesz. Uznałem... Być może nie spodobałaby ci się moja idea. Jesteś nieco inna od innych moich dzieci.
- Do czego zmierzasz... Tom? O co chodzi? - spytałam, zaskoczona. Zawsze byłam odmieńcem, zawsze traktowana jak słabeusz. Nagle zrobiło mi się wstyd, że nawet mój własny ojciec tak uważa.
- Lily, świat nie jest taki, jak ci się zdaje. Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło; jest tylko władza i potęga, oraz mnóstwo ludzi, którzy są za słabi, by to osiągnąć. Taki jednak jest nasz cel. Nas, Śmierciożerców. To wszyscy ci ludzie, a także Alecto, Amycus, Dimitrij, nawet twój kolega Lucjusz. Wszyscy oni stają w obliczu idei mocy, która pozwoli nam uczynić ten świat takim, jaki powinien być. Michael także zapragnął wspomagać to, w co wierzy. Czyż to nie wspaniałe?
Stałam cicho przez chwilę, próbując zrozumieć to, co właśnie mi powiedziano. To chyba... dobrze, prawda?
- Niestety, nie wszyscy podzielają nasze zdanie. Zauważyłem, że przez te wcześniejsze lata zaprzyjaźniałaś się z ciekawymi osobistościami... Osobiście, bardzo pochwalam twoją znajomość z młodym Snape'em. Chłopak ma szerokie spektrum wiedzy. Natomiast... James Potter. To on jest problemem, Lilianne. Jest arogancki, impertynencki, ograniczony-
- Proszę, czy mógłbyś przestać obrażać mojego przyjaciela? - spytałam chłodnym tonem. Ludzie w czarnych szatach zachłysnęli się w oburzeniu. Pokazałam brak szacunku, no ale cóż - to mój ojciec. Mam do tego prawo.
Mimo reakcji Śmierciożerców, Tom wyglądał spokojnie.
- O tym właśnie mówię - odparł łagodnie. Wzdrygnęłam się; pewnie lepiej zareagowałabym na krzyk, którego się spodziewałam. - Przebywanie w jego towarzystwie uwłacza godności Riddle'ów. On cię demoralizuje - powiedział Tom bardziej stanowczo, a jego głos przypominał syk węża.
- Demoralizuje? Cóż, to chyba możesz mi wytłumaczyć fakt, że James zapomniał o tym, że mnie kocha. Słucham.
Usta Toma wykrzywiły się w półuśmiechu. Zauważyłam, że Mike ledwie zauważalnie drgnął.
- Och, moja słodka Lily. Tyle musisz się jeszcze nauczyć.
Nie odpowiedziałam. Wciąż czekałam na odpowiedź na własne pytanie.
- Musisz wiedzieć, że nie wszyscy mają otwarty wstęp do naszego grona, tak jak co niektórzy - domyśliłam się, że chodziło mu o mnie i moje rodzeństwo. Czekałam dalej. - Niektórzy muszą na to zasłużyć.
Miałam teraz wszystkie kawałki układanki, które błyskawicznie ułożyły się w całość.
- Zmusiłeś Mike'a, by wymazał Jamesowi pamięć!? Ja... ja nie wierzę! Ty-
- Ależ skąd. - Tom przerwał moją gniewną tyradę. Mimo tego, wciąż mówił cicho. - Michael zapytał o wejście do grupy w zamian za pewną przysługę. Wiem, że nasz nowy członek darzy cię sympatią, tak jak i ty darzysz jego... Obu nam było to na rękę. Musisz zrozumieć, że James Potter to nie jest rozwiązanie dla ciebie.
Nie słuchałam jednak ostatnich słów mojego ojca; podeszłam szybko do Mike'a i przystawiłam różdżkę do jego gardła niczym nóż.
- Michaelu Johnsonie, czy to jest prawda? - niemalże warknęłam przez zaciśnięte zęby. Czułam, jak chłopak ciężko przełyka, i brzydziłam się tego.
- Lily, ja-
- Tak czy nie!? - domagałam się odpowiedzi. Wbiłam różdżkę nieco głębiej. Jeszcze trochę i przebiję mu skórę, pomyślałam z chorą satysfakcją.
- Tak. Lily, błagam, wysłuchaj mnie. - wyjąkał z trudem Mike. Nawet wtedy nie cofnęłam różdżki. Niech się męczy, tak samo jak i ja.
- Masz minutę, zanim pożegnasz się z życiem.
- Lily, zrozum. Byłem zazdrosny, a James... Sama musisz przyznać, jesteście sobie bliscy. Nie chciałem cię stracić. Kocham cię - na ostatnich dwóch słowach głos mu zmiękł, zrobił się marzycielski. Skrzywiłam się ze wstrętem.
- Jeśli kiedyś cię kochałam, to już skończone. Nie wierzę, że mogłeś zrobić mi coś takiego! Jeśli zależy ci, żebym była szczęśliwa... Nie, zapewne jesteś takim egoistą, że liczy się dla ciebie swoje szczęście. Nawet nie waż się mnie dotknąć - ostrzegłam, gdyż jego dłoń zbliżyła się niebezpiecznie do mojego policzka. Cofnął ją z przestrachem.
Nie odrywając różdżki od gardła tego zdrajcy, spojrzałam na Toma.
- A ty, ojcze? Tobie też bardziej zależy na własnych przekonaniach niż na swojej córce? - spytałam, doprawiając swoją wypowiedź wyjątkowo dużą dawką jadu. Twarz Toma nie objawia żadnych emocji. - Wiedz, że cię nienawidzę. Wszystkich was nienawidzę!
Z szybkością błyskawicy zabrałam różdżkę z gardła Mike'a i wybiegłam w las, skąd dopiero przeniosłam się pod wejście do sekretnego tunelu. Biegłam zarówno po wilgotnej ziemi, jak i posadzce szkolnych korytarzy, nie dbając czy ktoś mnie zobaczy. Wbiegłam na wieżę Gryfonów, wypowiedziałam hasło i opadłam na fotel w pokoju wspólnym, wybuchając płaczem. Siedziałam, łkając głośno.
Zajęło mi to kilka minut, by zorientować się, że nie jestem sama w ciemności. Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, bym mogła stanąć twarzą w twarz z Jamesem Potterem.
- Lily?
Nie odpowiadając, rzuciłam się mu po prostu na szyję.
*alter ego - druga osobowość; określenie na rozdwojenie jaźni.
** Levicorpus (łac. levi - unosić się i corpus - ciało) - zaklęcie powodujące unoszenie się ciała celu.
Ależ my Was rozpieszczamy! Cztery rozdziały w przeciągu trzech dni, to zapewne jakiś rekord.
Jak myślicie, jak Lily naprawi sytuację? I czy ją naprawi, czy nauczy Jamesa kochać ją na nowo?
Pałeczka tradycyjnie leci do Zuzy, tym razem jednak strzelam z superłuku i oby Zuzankę trafiła pomiędzy łopatki, tak żeby nie mogła pałeczki wyjąć, żeby się wykrwawiła i umarła. (ostrzegałam cię, skarpeto ze ścieku, teraz masz za swoje! ;>)
Ronnie Weasley

No comments:

Post a Comment