Pages

10.17.2013

Rozdział 9

Następnego dnia, w piątek, wcale nie było lepiej. Omijałam Jamesa i Huncwotów w ogóle najszerszym łukiem. Właściwie to omijałam wszystkich. Wciąż nie mogli zrozumieć czemu po tylu dniach nie cieszyłam się życiem. Odpowiedź była prosta: żeby znów się nie martwić, musiałam poznać rozwiązania dla dręczących mnie problemów. Dimitrij był jedynym słusznym wyborem.
Czemu właśnie Dimitrij, a nie Alecto czy Amycus? Cóż, chyba niezbyt ufałam bliźniętom Carrow, nawet jeżeli okazali się być moimi krewnymi. Dimitrija znałam jedynie z widzenia, lecz wzbudzał on we mnie jakieś nikłe poczucie winy. Miałam ochotę podbiec do niego i przytulić do serca za każdym razem, gdy widziałam jego zagubione oczy w tym nieco zbyt postawnym jak na szesnastolatka ciele. Nawet jeśli wyglądałabym jak krasnoludek przy olbrzymie.
Lekcje przeminęły zupełnie jakby zegarek nagle przyśpieszył, i to trzykrotnie. Czy to dlatego, że przekładałam to, co nieuniknione? Siedziałam tyłem do drzwi dormitorium, patrząc na zapakowany kufer. Cóż, w końcu musiałam powiedzieć Jamesowi, że zaraz po tym jak przez tydzień nie wiadomo było, czy się jeszcze obudzę (i to poniekąd z jego winy) wyjeżdżam na siedem dni do Durmstrangu, z którym wcześniej nie miałam nic wspólnego. Zauważyłam, że James stał się strasznie opiekuńczy w moim kierunku. Nagle uderzyła mnie myśl: a co, jeżeli to nie jest odpowiednia decyzja? Co jeśli w jakiś sposób narażę resztę, Marlenę, Dorcras, Alice i Huncwotów na niebezpieczeństwo? Czy jeśli nie powiem Jamesowi, że wyjeżdżam, będzie mnie szukał? Czy to jest najlepsze, co mogłam zrobić?
- Też nie wiem - usłyszałam. Obróciłam się i zamarłam w bezruchu. James stał oparty o framugę drzwi. Jego poza była nonszalancka, lecz jego twarz kryła mieszane uczucia. Zaczęłam w myślach przeklinać wynalazcę legilimencji, na co chłopak zareagował ironicznym półuśmiechem. Nie mając zamiaru, podałam Jamesowi wszystkie informacje jak na tacy. Powinnam była bardziej przykładać się do oklumencji, nawet jeżeli się tego nie spodziewałam. Błąd, ogromny błąd. Powinnam spodziewać się wszystkiego, jako że wszystko teraz mogło się wydarzyć.
Nie mając kontroli nad sobą, podbiegłam do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję, lecz on złapał je zanim zdążyłam go przytulić i przycisnął do moich boków. Pozbawiona jednego sposobu wyrażenia moich uczuć, zaczęłam mówić:
- James, ja-
- Nie, nic nie mów. W końcu jesteśmy tylko przyjaciółmi i tylko zataiłaś przede mną to, że jesteś spokrewniona z Sama-Wiesz-Kim. - powiedział chłopak sarkastycznie. Jego oczy płonęły lodowatym ogniem. - A może uznałaś, że nie jestem warty tej wiedzy, co? Będziesz się teraz kumplować ze Śmierciożercami. Przynajmniej wiem, czemu lubisz tą gnidę Snape'a.
- Nie nazywaj go tak - powiedziałam automatycznie, chociaż wiedziałam jak bardzo go to zrani. Sama cofnęłam łzy, mrugając szybko powiekami.
- Jasne, Lilianne Evans, broń go! A może mam nazywać cię Lilianne Riddle!?
- Zachowujesz się jak dziecko - odpowiedziałam chłodno, lecz głos mi się załamał.
- Może i tak. Ale jestem szczery - odpowiedział James. Przełknęłam ślinę.
- A co miałam zrobić? Podejść do ciebie i powiedzieć: "Tak przy okazji, jestem córką Voldemorta"!?
- Wszystko byłoby lepsze niż to, że zawsze dowiaduję się ostatni, Lily!
- Nikt więcej nie wie o-
- Ale wszyscy wiedzą o tym, że wyjeżdżasz, prawda?
- Tylko dziewczyny, Syriusz, Peter i Remus.
- I Snape. - dodał jadowicie James.
Patrzyłam mu w oczy, próbując dojrzeć choć cień tej serdeczności w jego oczach która zawsze dodawała mi otuchy. Nie doszukałam się.
- Proszę cię, James... Nie możesz tak po prostu się ode mnie odwrócić! - wykrzyczałam przez łzy.
- Ty mogłaś - zauważył chłopak, kierując się w stronę drzwi. Gdy zrównał się z framugą, rzucił przez ramię: - Miłej zabawy z twoim braciszkiem, panno Riddle.
Stałam na środku pokoju, ogłuszona tym, co właśnie usłyszałam. James mnie nienawidzi. Mój przyjaciel mnie nienawidzi.
Nie widzę żadnego sensu.
Otępiona całą tą sytuacją, zeszłam po schodach do Wielkiej Sali na kolację. Prawie wszyscy już siedzieli przy stołach.
Jamesa nie było.
Usiadłam koło Syriusza z głośnym westchnieniem.
- Ej, mała. Co jest? Wyglądasz na zrujnowaną. - chłopak wyszeptał mi do ucha. Przystawiłam swoje usta do jego ucha i odszepnęłam:
- Bo jestem. Chodzi o Jamesa.
- Och. - Syri wyglądał na zmieszanego. - Powiedziałaś mu, że jedziesz i się wkurzył?
- Mniej więcej - odparłam i wzruszając ramionami opuściłam głowę, tak by chłopak nie mógł zauważyć, że oczy zaszły mi łzami.
Jedzenie pojawiło się na półmiskach, a Jamesa wciąż jak nie było wcześniej, tak się nie pojawił. Mimo tego wciąż przyłapywałam się na patrzeniu z nadzieją na masywne drzwi Wielkiej Sali. Nadaremnie.
- Lils - szepnął Syriusz. - Pewnie nie powinienem się wtrącać pomiędzy ciebie i Jamesa, ale wydaje mi się to nie w porządku. Uwierz mi - tu położył dłoń na moim ramieniu - James martwi się o ciebie. Kiedy leżałaś nieprzytomna, całe dnie spędzał przy tobie. Opuszczał lekcje. Raz nawet pojedynkował się ze Snape'em. Wszystko dlatego, że mu na tobie zależy; nie muszę być specem od legilimencji żeby to zauważyć. Inni też nie.
- Może tak było - odparłam - lecz teraz James mnie nienawidzi. Musiałbyś być tam, by to zobaczyć. To, co w nim widziałam to na pewno nie miłość, jak to sugerujesz. Może i się we mnie zakochał, lecz dziś wszystko skończone.
- Po prostu nie trać nadziei... Nie możemy patrzeć, jak gaśniesz. Ja, chłopaki, dziewczyny. Wbrew pozorom wszyscy się martwimy.
- Dzięki za troskę, lecz jeżeli tak dalej będziecie się martwić to przedwcześnie osiwiejecie - odpowiedziałam zgryźliwie i dopiłam piwo kremowe, po czym wstałam od stołu i podążyłam do dormitorium. Gdy już tam dotarłam, na swoim łóżku zauważyłam rolkę pergaminu. List?
"Panno Evans,
Jutro o godzinie 10.00 jeden z pracowników Ministerstwa Magii przybędzie do Pani dormitorium i zabierze Panią do Szkoły Magii Durmstrangu w Bułgarii za pomocą sieci Fiuu, która będzie dostępna przez pięć minut od godziny 10.05 do 10.10 za życzliwym pozwoleniem Ministerstwa. Proszę przygotować swoje bagaże i być gotową przed 10.00 .

Z poważaniem,
Profesor M. McGonagall"
Szczerze mówiąc, zawiodłam się. Myślałam iż mogła to być wiadomość od Jamesa. Jestem naiwna, pomyślałam przelotnie i otworzyłam kufer, by sprawdzić czy zapakowałam wszystko co mi potrzebne. Na wewnętrznej stronie pokrywy miałam przyklejone za pomocą odrobiny mugolskiego kleju mnóstwo zdjęć. Marlena z pełnymi ustami, które zawzięcie coś przeżuwały, Severus na łące, Dorcras z siostrą, Huncwoci ganiający po lesie, James nad jeziorem na błoniach Hogwartu, Severus, ja i Petunia drapiąca się po nosie, rodzice, Severus...
Zdjęć Severusa było tam dużo, lecz tylko dlatego, iż przez lata to on był moim jedynym przyjacielem. Do czasu...
Zauważyłam, że jednego zdjęcia brakuje, jednego z najważniejszych w mojej kolekcji. Przeszukałam kufer i podłogę naokoło, lecz nie znalazłam go. Gapiłam się na zaschniętą grudkę kleju w miejscu gdzie wcześniej było zdjęcie przez dłuższą chwilę, po czym zamknęłam kufer.

***

Następnego dnia James nie pokazał się na śniadaniu. Remus powiedział mi, że chłopak spał, lecz w jego głosie brzmiała fałszywa nuta. Postanowiłam, że zajrzę do ich dormitorium zaraz po jedzeniu. Muszę przyznać jednak, że byłam na tyle zdeterminowana iż nawet nie dokończyłam mojego omletu. Pospieszyłam do dormitorium Huncwotów najszybciej jak tylko mogłam, pokonując spiralę schodów. Otworzyłam cicho drzwi.
Nikogo nie było w pokoju. Chociaż obejrzałam pokój kilka razy, nie było tam nikogo. Jakaś dziwna pokusa kazała mi jednak wejść do pokoju i użyć zaklęcia Colloportus, by nikt nie mógł się dostać do pokoju, zanim... właśnie. Zanim co?
Zaczęłam od położenia się na łóżku Jamesa - pościel jeszcze nim pachniała. To może brzmieć psychicznie, lecz dosłownie przez kilka minut leżałam na jego łóżku i wdychałam głęboko jego zapach. Przypomniały mi się wszystkie te romansidła którymi Petunia wiernie zaśmiecała każdą wolną półkę. Co drugie tego typu dziełko zawierało scenę, w której główna bohaterka przytula się do poduszki, na której spał kiedyś jej ukochany, który z różnorakich powodów nie był z nią w łóżku. Patetyczne, przynajmniej do czasu gdy samemu się tego nie spróbuje.
Gdy już miałam dość leżenia, otworzyłam jedną z szuflad jego szafki nocnej. Były tam normalne rzeczy, jak związane gumką stosiki kart z czekoladowych żab, kilka fasolek wszystkich smaków leżących luzem na dnie i połamane pióro, lecz było tam więcej rzeczy. Znalazłam stare wydanie podręcznika do transmutacji. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż James raczej miał nowe rzeczy, więc otworzyłam księgę na stronie zaznaczonej zakładką. Tytuł na stronie głosił: "Finalne etapy przemiany w animaga". Aha, to stąd znali zaklęcie. Przewinęłam kilka kartek na chybił-trafił, podczas gdy parę słów przykuło moją uwagę.
"...przemiana w animaga jest jedną z niewielu dróg by być bezpiecznym w pobliżu wilkołaka, szczególnie poprzez jasność umysłu i świadomość własnej osoby podczas zmiany, w porównaniu do zamiany siebie w zwierzę. Można też..."
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, lecz zauważyłam coś innego w szufladzie. Było to zdjęcie moje i Jamesa. To samo, którego brakowało na wewnętrznej stronie klapy mojego kufra. Chłopak puszczał oczko filuternie, raz po raz śmiejąc się. Ja też się śmiałam. Wszystko było wtedy takie proste...
Tylko czemu ta fotografia, a nie na przykład Alice spadająca z miotły? Odwróciłam ją i usłyszałam, jak własny dech zapiera mi w piersiach. Było to coś napisane szmaragdowym tuszem którego używała jedna tylko znana mi osoba.
"Wciąż cię kocham, Lilianne Evans, nawet jeżeli okazałaś się być Lily Riddle."

__

I jak? Krótkie wyszło, jak na mnie :0 postaram się dać Susan kopniaka, żebyście nie czekali tyle ;>
Lily jest jak Skonfundowana - nie wie, co się dzieje, czemu? Co o tym sądzicie? Jak myślicie, gdzie jest James? Co zrobi Lily? Pałeczka dyrygenta leci pocztą lotniczą do Susan i tym razem nie będziecie czekać dwa miesiące ;)

Ronnie Marianne Weasley

No comments:

Post a Comment