Pages

5.23.2013

Rozdział 4

*perspektywa James'a*
Biegłem szybko po schodach, do Pokoju Wspólnego. Wiedziałem, że te hałasy nie znaczą nic dobrego,a już napewno nie dla mnie. Przecież zostawiłem tam Lily. LILY.! Przyspieszyłem tempa na schodach, by po chwili trafić do zatłoczonego pokoju. Przepchałem się do otoczonego miejsca. To co zobaczyłem,uderzyło mnie z wielką siłą. To była Lily. Leżała nie przytomna i poturbowana. Zamurowało mnie. Lily, moja Lily. A co jeśli umrze.? Po chwili jednak, wyrwałem się z otępienia. Podszedłem do niej,a w zasadzie do jej ciała i podniosłem z podłogi. Starałem się to robić bardzo delikatnie,. by nie sprawić jej jeszcze większego bólu. Żadne wołania,żaden dotyk czy zaklęcie nie było w stanie mnie zatrzymać. Pobiegłem szybko do Skrzydła Szpitalnego. Już przy wejściu pani Pomfrey zasypała mnie miliardem pytań.
- Jak to sie stało.? Kto jej to zrobił.? Jak dawno temu to nastąpiło.? - Dopytywała się. Dl;aczego, do jasnej cholery, ona sie mnie p to pyta. Skoro jest pielęgniarka to powinna stwierdzić to sama. No dobra,może przesadzam,ale..
- Ja nic nie wiem,pani Pomfrey.Znalazłem ją przed chwilą. Wiem,że uderzyła głową, o stół w naszym  salonie. - Położyłem dziewczynę na szpitalnym łóżku. Szkolna pielęgniarka natychmiast rzuciła się do niej. Siedzieliśmy chwilę w denerwującej ciszy. - Co z nią będzie.? - zapytałem.
- Jej stan jest... dość niestabilny. Sądzę jednak,że dziewczyna przeżyje. Jest silna. Normalni ludzie mogli by już tego nie przeżyć. - Odetchnąłem z ulgą. - Dałam jej leki które uśmierzą ból. Jutro powinna się obudzić.
- Czy ja mógłbym tu z nią zostać.? - Głupie pytanie. To wręcz oczywiste,że mi pozwoli.
- Oczywiście, kochaneczku. Ja już idę. Gdyby coś się działo, zawołaj mnie. - Powiedziała, posyłając mi szeroki uśmiech. Chciałem jej odpowiedzieć tym samym,ale nie mogłem się na to zdobyć kiedy połowa mojego serca leżała właśnie nieprzytomna na łóżku. Szkolna pielęgniarka wyszła z sali. Usiadłem na krześle koło łóżka Lily i chwyciłem jej rękę.
- Kochanie, musisz sie obudzić. Nie mozesz ode mnie odejść. Nie teraz,kiedy dzieje się najgorzej. Dlaczego ty.? Dlaczego to nie ja.? - szeptałem do niej po cichu,głaskając po dłoni. Po pewnym czasie jednak zasnąłem.
*PERSPEKTYWA LILY*
Czułam ogromny ból,rozsadzający mi głowę. Po chwili jednak wszystko minęło. Nie czułam nic. Spałam. Następne co pamiętam,to okropnie jasne światło pochodni. Budziłam się. By uniknąć takich denerwujących kropeczek przed oczami,obróciam głowę. Wtedy zobaczyłam James'a. Wyglądłą tak sło... LILY PRZESTAŃ, TO TYLKO POTTER. TEN SAM POTTER KTÓREGO WRĘCZ NIE ZNOSISZ.
- Lilianne obudziłaś się. -Usłyszałam męski głos. Bardzo się zdziwiłam. - Dzisiaj, godzina 23:00. Spotykamy się przy granicy Zakazanego Lasu. Bądź. Musimy Ci coś pokazać.- Zniknął. Zaraz,zaraz... ja chyba jeszcze śnię. Jakiś meżczyzna każe mi przyjść o 11 do Zakazanego Lasu, a po chwili znika... CO TU SIĘ DZIEJE.?
-Witaj wśród żywich,Lily. - Tym razem mówił to ciepły głos pani Pomfrey. Urocza kobieta. - Dam Ci teraz coś na wzmocnienie i razem z panem Potterem pójdziecie na  śniadanie. - To mówiąc dała mi jakiś dziwny eliksir i obudxiła Jamesa.Chłopak poszedł do dormitorium aby sie przebrać,a ja natychmiastowo podążyłam do Wielkiej Sali na śniadanie.


Loool.xd Krótkie, wiem. Do dupy,wiem. xd Ale to tyle ode mnie.xd Paa. ♥

5.11.2013

Rozdział 3

Rozdział 3.

- Tak, panie profesorze? - spytałam nieco drżącym głosem. Co ja mogłam zrobić? Nie, to złe pytanie. W co ci Huncwoci mnie znów wpakowali?
James wparował szybko do przedziału. Spowodowało to niemały przeciąg, jednak dyrektor i McGonagall pozostali niewzruszeni.
- Słyszałem, że też miałem tu przyjść, profesorze - powiedział chłopak.
- Ach tak, właśnie miałem kogoś po ciebie posłać, Jamesie. - powiedział Dumbledore. - Remusie, mam ci coś do powiedzenia. Gdybyś mógł poczekać pięć minut w przedziale obok, byłbym ci wdzięczny.
- Tak jest, panie profesorze - powiedział grzecznie chłopak i wyszedł przez drzwi, kierując się w prawo.
- Panno Evans, panie Potter, zaszły niespodziewane okoliczności - powiedziała profesor McGonagall - Dwójka prefektów z Gryffindoru została przeniesiona do innej szkoły, więc-
- Zdecydowaliśmy, że to wy zajmiecie ich miejsce - wszedł jej w słowo Dumbledore.
- Oczekuję od was dwojga nienagannego zachowania i wzoru dla młodszych Gryfonów. Szczególnie pana się to tyczy, Potter. - powiedziała surowym tonem profesor McGonagall. Zmierzyła go surowo wzrokiem i wyszła z przedziału. Dumbledore się uśmiechnął i powiedział cicho:
- Pamiętaj chłopcze, nie jesteś jeszcze prefektem. Wykorzystaj ten czas, Jamesie. - dyrektor puścił do niego oko. - a panna Evans - powodzenia.
Po tych słowach na mojej szacie pojawiła się srebrna odznaka w kształcie tarczy z wielką literą "P" oznaczającą "Prefekt". Obwódka tarczy lśniła szkarłatem i złotem, barwami Gryffindoru.
- Dziękuję, profesorze - odparłam grzecznie - Czy powinnam pójść po moje rzeczy?
- Nie ma takiej potrzeby - powiedział dyrektor i mój kufer pojawił się równiutko ułożony na półce, włącznie z resztą toreb. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i usiadłam na wolnym miejscu, koło Terri Abbott z Hufflepuffu.
Po chwili usłyszałam krzyk małej dziewczynki, śmiech Jamesa i głośne "POTTER!" profesor McGonagall. James zaraz się pojawił w przedziale już z odznaką prefekta i wcisnął się na siedzenie pomiędzy mnie i Terri. Ostentacyjnie przesiadłam się na niemal całkowicie pustą kanapę naprzeciwko. James też się przesiadł. Dałam za wygraną i w zamian się go spytałam:
- Co znowu zrobiłeś?
- Powiedzmy, że Malfoy dostał kły na jakie zasłużył. - James uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie mów mi, że użyłeś Densaugeo! Dziwię się, przecież Lucjusz zwykle by się odwdzięczył czymś jeszcze paskudniejszym.
- McGonagall wparowała do przedziału zanim zdążyłem schować różdżkę. Myślałem, że wyrzuci mnie prosto przez okno, tak się wkurzyła - odpowiedział chłopak.
- Czasem chętnie bym jej pomogła - mruknęłam i odwróciłam się do okna.
- Co ja znowu zrobiłem? No weź - powiedział James i objął mnie ramieniem. Spojrzałam na nie niemal morderczym wzrokiem. Widząc to mocniej mnie przytulił.
- Mógłbyś się jakoś zachowywać, prefekcie od siedmiu boleści. - powiedziałam, wkładając w te słowa tyle jadu, ile mogłam pod ciepłym ramieniem chłopaka.
- Tak wiem, powinienem wydorośleć, wyrażać się taktownie, zmądrzeć, posadzić drzewo i przeczytać Biblię, bla bla bla. Wszyscy mi to mówią - mimo sarkastycznego tonu James wciąż się uśmiechał.
- Pójdę poszukać reszty chłopaków - powiedziałam i zdjęłam rękę Jamesa ze mnie, chwytając ją w dwa palce, jakby się jej brzydząc. Zamykając drzwi przedziału w moich uszach brzmiał śmiech chłopaka.
Mijając kolejne przedziały, widziałam uśmiechniętych Puchonów grających eksplodującymi kartami, które w ich niezdarnych rękach wybuchały niemal co chwilę; później widziałam Krukonów ćwiczących różne zaklęcia lub wertujących najnowsze książki popularnego czarodzieja Barneya Crooksa - jednak gdy doszłam do części Slytherinu, od razu zrobiło mi się zimno. Ślizgoni siedzieli w kompletnej ciszy, patrząc z ukosa na mnie i odznakę prefekta Gryffindoru. Fakt, te dwa domy nie były w zbyt dobrej komitywie. Pogłoski mówią, że ze Slytherinu wychodziło najwięcej czarnoksiężników i wiedźm. Jedna z plotek mówiła, że Sam-Wiesz-Kto był Ślizgonem.
Pomimo tego starałam się nieco ocieplić moje myśli ku Slytherinowi, gdyż z niego pochodził mój przyjaciel, Severus. Severus Snape, czarodziej półkrwi Prince'ów, jednego ze starych czarodziejskich rodów.
Nagle zatrzymałam się, bo usłyszałam głos Malfoya:
- Ta ruda szlama go do tego namówiła, jestem pewien. Boże, jak ja ich dwojga nienawidzę!
- Hehe, ale się dobrali. Ruda szlama i ten wątpliwy okularnik Potter!
Poczułam się, jakby uderzyli mnie w policzek. Z całej siły.
- Hej, stójcie! Mówimy przecież o dziewczynie naszego przyjaciela Severusa! - powiedział któryś z nich.
- Odwal się, Crabbe. Ona moją dziewczyną? Zapomnij. Nie wierzę, że się jeszcze w ogóle przyjaźnimy przez tego Pottera. - usłyszałam Severusa. Przełknęłam ślinę. Nienawidził mnie. Byłam dla niego "tą rudą szlamą" z podwórka obok, przyjaciółką jego największego wroga.
- Lily!
Zmroziło mnie, bo myślałam że jakimś cudem Severus potrafi patrzeć przez ściany i mnie zauważył, ale nie - to tylko Marlena wyszła z przedziału. Gdy tylko odzyskałam swoje ciało i mogłam na powrót się ruszać, śmiało przeszłam obok przedziału z wysoko uniesioną głową zupełnie, jakbym nic nie słyszała. Kątem oka zauważyłam, że Severus otworzył usta ze zdziwienia. Dla niego było oczywiste, że wszystko słyszałam. Nawet nie zaszczyciłam go spojrzeniem.
- Wiesz może, gdzie są Syriusz, Remus i Peter? - spytałam, wymuszając na usta uśmiech.
- Na samym końcu - odpowiedziała - Wszystko w porządku? Wyglądasz tak jakoś niewyraźnie.
Marlena wyglądała tak słodko, gdy się martwiła. W ogóle była śliczna: miała ciemne, lokowate włosy sięgające jej łopatek, nie była przesadnie szczupła w sposób, w jaki ja byłam i miała okrągłą twarz dziecka z niebieskimi oczami.
- Nic mi nie jest, Marlena. Nie martw się.
- Gratuluję - powiedziała ni stąd, ni z owąd dziewczyna. Z początku nie wiedziałam, o co jej chodziło do momentu, w którym pokazała brodą moją nową odznakę.
- Ach, to - mruknęłam, przypominając sobie, kto inny jest nowym prefektem Gryfonów.
- Nie wydajesz się zachwycona.
- A ty byś była? - spytałam. Dziewczyna pokręciła głową przecząco.
- Pójdę już - powiedziałam po chwili.
- Powodzenia z Jamesem - powiedziała mi na to i weszła do swojego przedziału. Ja poszłam do ostatniego.
- Hej-ho! Łapa! Lunatyk! Glizdogon! - zawołałam wchodząc do ich przedziału.
- Ruda! - krzyknął radośnie Syri. Remus czytał kolejne tomiszcze o wilkołakach, a Peter pochłaniał pokrojony w kostki cheddar.
- Jak tam nasza panna prefekt? - spytał Remus. Informacja była tajna, czyli oczywiście cała szkoła o tym wiedziała. Zarumieniłam się, ale wyrwałam mu książkę z rąk i zaczepnie zaaranżowałam uderzenie w jego żołądek.
- Nic ci do tego, wariacie - powiedziałam.
- Nazywamy się Huncwoci, pamiętasz?
- Tak, pamiętam. Wariat z ciebie.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- A jak Rogacz? - spytał Peter, wkładając ser do kanapki z bekonem. Notując na marginesie, Peter pochłaniał ogromne ilości jedzenia. Mimo tego wciąż pozostawał niemal chorobliwie chudy.
- Wykorzystuje ostatnie minuty przed rozpoczęciem roku powiększając zęby Malfoyowi i dając nam start na minusie. Hura - zakończyłam ironicznie.
- James jest absolutnym mistrzem Densaugeo - przyznał Syriusz.
- Ja niedługo stanę się za to absolutną mistrzynią sarkazmu i ironii - odpowiedziałam na to.
- Hej, to chyba Hogsmeade - powiedział Remus, wskazując na zabudowania niedaleko. Pociąg musiał zrobić niezłą pętlę pod górkę, żeby się tam dostać.
- Radziłabym wam się przebrać. Lada chwila będziemy - powiedziałam, może dlatego, że Syriusz wciąż miał na sobie sprane dżinsy i koszulkę z logiem Chelsea London. - Widzimy się przy stole, tak? Na razie.
- Do zobaczenia ruda.
Niemal pobiegłam do przedziału prefektów, wpadając na profesora Slughorna ("Och Lily, dobrze, że cię widzę... Wyślę ci sowę z datą pierwszego spotkania... Och, jesteś prefektem Gryffindoru... Bo gdybyś była w Slytherinie, to..." i inne gadki w ten deseń), po czym niemal nie przykleiłam się do szyby i obserwowałam, jak upragnione Hogsmeade się zbliżało.
- Powinniśmy przygotować się do wyprowadzania Gryfonów, prawda? - spytał się James z uśmiechem.
- Jak zgaduję - odpowiedziałam.
I w końcu byliśmy. Słyszałam krzyki Hagrida (Pirszoroczni! Pirszoroczni za mną!) i profesor McGonagall (No już, prefekci! Zbierzcie swoje domy i do dorożek!). Wyszłam na peron i wystrzeliłam z różdżki szkarłatno-złote iskry oznaczające Gryffindor i krzyknęłam:
- Gryffindor! Trzymać się Jamesa lub mnie! No, dalej! Idziemy!
James pośpieszał grupę z tyłu, podczas gdy ja prowadziłam dobrze już znaną drogą do bramy Hogwartu, gdzie czekały na nas dorożki zaprzężone w testrale - niewidzialne konie widzialne tylko dla osób, które widziały czyjąś śmierć. Dla mnie dorożki jeździły same: nigdy nie widziałam niczyjej śmierci.
Gdy tylko doszliśmy do bramy, czekały już tylko dorożki przeznaczone dla Gryffindoru, reszta była w drodze do Hogwartu. Gdy wszyscy już wsiedli, ja i James jechaliśmy specjalną, mniejszą dorożką dla prefektów. Nie byłam jednak z tego powodu zachwycona.
- Evans, rozchmurz się. - powiedział James, a ja nawet nie musiałam na niego spojrzeć, by wiedzieć, że się uśmiecha.q
- Nawet nie zaczynaj, co?
Chłopak o dziwo mnie posłuchał. Jechaliśmy przez ciemny las w ciszy pod granatowym niebem, jedynym źródłem światła były tylko gwiazdy i księżyc w pełni.
Nagle dorożka stanęła powodując, że niemal wypadłam. James złapał mnie i trzymał mocno w ramionach.
Kilka metrów dalej, przed testralem, stał ciemny kształt. Wyglądał jak koń, ale to nie był koń. Nie, to było coś piękniejszego.
Był to jednorożec.
Miał on (a może ona?) śnieżnobiałą sierść, srebrzystą grzywę oraz ogon i najpiękniejszy róg, jaki kiedykolwiek widziało ludzkie oko. Niby był srebrny, jednak lśnił wszystkimi kolorami tęczy.
Patrzyłam na jednorożca z otwartymi ustami. Był taki piękny!
Nagle zauważyłam równie piękną, co przerażającą rzecz: na boku zwierzęcia była długa, głęboka rana zbroczona jego srebrną krwią. Taką ranę mógł mu zadać tylko topór, miecz lub inne, ostre i wielkie narzędzie...
Chciałam wysiąść z dorożki i natychmiast pomóc tej biednej, cudnej istocie, nie wiedziałam jednak w jaki sposób. Siedziałam więc, osłupiała w szoku. James wciąż trzymał mnie w swoich ramionach, głaszcząc moje ramię niczym spłoszone zwierzę. Po raz pierwszy w życiu nie miałam do tego żadnych obiekcji.
Jednorożec patrzył na nas przez chwilę swoimi ciemnymi, smutnymi oczami, po czym jakby ostrzeżony niesłyszalnym dla nas dźwięk gwałtownie odgalopował. Dorożka znów ruszyła.
Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali, wszyscy siedzieli na swoich miejscach. Było też po Ceremonii Przydziału. Profesor McGonagall popatrzyła na nas dwoje karcąco, ale zmarszczyła czoło widząc, ile strachu maluje się na mojej twarzy.
Usiadłam koło moich przyjaciółek, ale kompletnie nie miałam apetytu. Marlena widząc, że znów coś ze mną jest nie tak próbowała mnie zmusić do odpowiedzi. Nie udało jej się ani wymusić (informacji) lub wmusić (próbowała nakarmić mnie jakimś paskudztwem) czegokolwiek.
Myślałam, że tam zwariuję. Rzucałam profesor McGonagall ukradkowe spojrzenia, a ona od czasu do czasu patrzyła na mnie z niepokojem w oczach.
Gdy tylko uczta się skończyła, chciałam poprowadzić innych do dormitorium w wieży Gryffindoru, ale profesor McGonagall kazała zrobić to Arturowi Weasley, wyjaśniając po drodze okoliczności. Słyszałam ją, mówiącą:
- ...coś się stało. Lily jest cała roztrzęsiona.
- Tak jest, pani profesor.
Weasley poszedł ciemnym korytarzem w kierunku kotłującego się tłumu Gryfonów.
- Lily Evans, James Potter - powiedziała McGonagall - proszę za mną.
Poszliśmy w zupełnie innym kierunku niż reszta uczniów. Po chwili rozpoznałam drogę na czwarte piętro - do gabinetu profesor.
Gabinet panny Minerwy McGonagall wyglądał tak, jak powinien wyglądać pokój poważnej czarownicy w średnim wieku: na wyłożonych boazerią ścianach było dużo półek z przedmiotami magicznymi od kociołka z sulfrytu po egzemplarz "Quidditcha przez wieki". Wisiało tam też kilka obrazów, lub raczej powinnam powiedzieć portretów. Jeden z nich przedstawiał obecnego dyrektora Hogwartu, Albusa Percivala Wulfryka Briana Dumbledore'a. Jego dobrotliwe, błękitne oczy zerkały przyjaźnie zza drucianych okularów-połówek.
Pani profesor wskazała na dwa fotele stojące przed jej katedrą, sama jednak nie usiadła. Stanęła tylko, sztywno wyprostowana z rękami założonymi na piersi. Zwykle zaciśnięte usta teraz formowały coś na kształt uśmiechu.
- Co się stało? - spytała, próbując przybrać neutralny ton głosu, słychać było jednak, że jest zmartwiona.
Ja na samo wspomnienie zadrżałam, więc to James mówił. Opowiedział dokładnie, gdzie dorożka się zatrzymała, jak ten jednorożec wyglądał, jak źle był zraniony. Próbowałam zatrzymać projekcję przerażających wspomnień, więc w zamian moja wyobraźnia zaproponowała mi repertuar niczym z "Nocy żywych trupów" z białym koniem ze złamanym rogiem i srebrną krwią w roli głównej. Nie, wolałam już wspomnienia.
- Rozumiem... Czy widzieliście tylko to?
- Tak - odparłam.
- Lily? Czy potrzebujesz coś na uspokojenie? Pani Pomfrey jest już w skrzydle szpitalnym.
- Czuję się dobrze.
Kłamstwo. Oczywiste kłamstwo. Nie chciałam jednak objawić się jako oszalała ruda już pierwszego dnia.
Wyszłam z gabinetu profesor McGonagall czując się jeszcze gorzej niż przed tym. Zakręciło mi się nieco w głowie i przed oczami pojawiły się czarne plamy, jednak wytrwale ignorowałam objawy słabości. W wieży Gryffindoru, w pokoju wspólnym James opuścił mnie z tym samym zaniepokojonym wyrazem twarzy. Zapewniłam go, że nic mi nie jest jeszcze cztery razy i zostałam sama.
Jedynym źródłem światła był dogasający już ogień w kominku. Stanęłam przed nim i obserwowałam migoczący żar, najgorętszą i najpiękniejszą część ognia. Drewno płonęło, by uzyskać piękny pomarańczowy kolor toffi, a na koniec odpaść i dogasać jako szara pozostałość piękna. Obserwowałam palenisko jeszcze kilka minut.
Nagle poczułam uderzenie od tyłu i coś ciężkiego przycisnęło mnie do ściany.
- Ktokolwiek inny się o tym dowie i nie żyjesz. Zrozumiałaś, szlamo!?
Zakapturzona postać zatkała mi usta, więc pokiwałam tylko głową. Gdy w końcu zostałam puszczona, dostałam brutalne kopnięcie w plecy. Krzyknęłam z bólu, niemal słysząc chrzęst łamanej kości.
Nie wiem, na co upadłam, ale nie mogłam wyjść z tego cało. Moje czoło pulsowało boleśnie.
Leżałam na podłodze przez kilka długich minut. Gdy usłyszałam podniecone krzyki ze schodów dormitoriów, było dla mnie już późno. Oczy zamknęły mi się same i straciłam przytomność.

Weronika:
I rozdział 3 nadszedł! Rozpisałam się chyba na 10 str :-P
Trochę akcji, trochę weny, trochę mnie i lądujemy z nieprzytomną Lily. No tak, ta moja skłonność do dramatyzmu ...
Przekazuję pałeczkę dyrygenta do Susan i miejmy nadzieję, że ona zręcznie wyprowadzi Lily z tego bagna i że ona to przeżyje :PP
Faithfully yours,
Szanowna Me.

5.05.2013

Rozdział 2

O dziwo, te sześć dni minęło dość szybko. Petunia wychodziła rano,a wracała wieczorem dzięki czemu nie widywałyśmy się zbyt często. Rodzice z kolei, chodzili do pracy na całe dnie. Odpoczywałmm wtedy, opalając się w ogródku. W ostatni dzień sierpnia ,zapakowałam wszystkie swoje rzeczy do kufra i zniosłam go na dół. Wtedy było już dość późno. Postanowiłam więc iść spać. Rano obudziłam się mając wspaniały humor. Nadszedł ten dzień. Dzień powrotu do Hogwartu. Oczywiście wstałam zbyt późno,co poskutkowało tym,że nie zjadłam śniadania. Tata odwiózł mnie na dworzec Kings Cross. Pożegnaliśmy się zwykłym 'Cześć córciu, uwarzaj na siebie.' i 'Pa tato.' Wykierowałam wózek z moimi kuframi i Felixem (Felix to mój puchacz) prosto na filar,który prowadził do peronu 9 i 3/4. Rozpędziłam się i wbiegłam w niego, by chwilę później znaleźć się w świecie,do którego mugole nie mieli dostępu.Podbiegłam do wagonu, który oznaczony był Herbem Gryffindoru i małą 5. Stanęłam przy nim,by zaczarować moje rzeczy.Robiłam tak za każdym razem,bo było mi łatwiej dostać się do przedziału z lewitującymi za mną rzeczami. Wtedy usłyszałam wyjątkowo znajomy,ale i natrętny głos.
- Hej,Evans. Może Ci pomóc.? - Potter. Znowu on, argh. Ale tym razem mogę zrobić z niego użytek.
- Tak,JAMES. - Wyraźnie zaakcentowałam jego imię, mając nadzieje, zrozumie intencje tego. - Było by miło, gdybyś mi pomógł.- Po tych słowach chłopak rzucił się na moje rzeczy, i zaczał ładować je do wagonu.
- Hej Ruda. - usłyszałam szept Syriusza,tuż nad moim uchem. Obróciłam się do niego przodem. Był troszeczkę wyższy ode mnie,miał czarne włosy i brązowe oczy. Chociarz Syri był bardzo przystojny, nigdy nie był niczym więcej niż przyajcielem,bynajmniej dla mnie. 
- Syriusz.! - Ucieszyłam się na jego widok, bo byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Mimo tego,że był Huncwotem i przyjacielem Pottera, potrafiłam znaleźć z nim wspólny język. Chłopak przytulił mnie na powitanie szepcząc mi do ucha :
- Czemu James nie użyje różdżki.? - W odpowiedzi na to tylko wzruszyłam ramionami. Po chwili Potter zakończył ładowanie mojej kolekcji kufrów i razem poszliśmy do jednego z przedziałów. Była tam już Dorcras,Marlena,Alicja i Mary,oraz Peter i Remus. Dosiedliśmy się do nich i pogrążyliśmy w rozmowach. Nawet nie zauważyłm,kiedy pociąg ruszył. Korzystaliśmy z ostatnich chwil wolności,kiedy do przedziału wparował Malfoy,ze swoimi koleżkami.
-Hej, Ruda szlamo. Masz iść do przedziału prefektów. - powiedział, lecz po chwili dodał - Ty też Lupin. - Białowłosy chłopak chciał opuścić przedział, lecz nie było mu to dane.
- Jeszcze raz, nazwiesz Lily szlamą, ty gnojku -Mówił do niego James, głosem pełnym jadu. Różdżkę trzymał przy jego szyji - a bardzo, bardzo tego pożałujesz.Malfoy patrzył na to z nie małym przerażeniem. - Conjuctiv...
- James, nie.! - krzyknełam. Podniosłąm sie z mojego siedzenia, i położyłam chłopakowi rękę na ramieniu. - Zostaw go, nie zasłużył sobie. - Kiedy starałam się uspokoić James'a Malfoy, Crabbe i Goyle uciekli. James powoli opuścił różdżkę, schował ją, i  usiadł. Ja zrobiłam to samo, siadając koło niego. - Dziękuję.- wyszeptałałam tak, by tylko on słyszał.
- Lily,chodźmy, Im szybciej to załatwimy, tym szybciej wrócimy. - Remus zyskał moją uwagę, lecz za nim skojarzyłam co do mnie mówi minęło około 20 sekund. Moje mysli cały czas krążyły w okół James'a i tego,że mnie obronił. Wstałam z miejsca, i podążyłam za chłopakiem, trochę bardziej ogarnięta. Miałam do Remusa pewną sprawę,ale była to drażliwa kwestia. Zastanawiałam się czy poruszyć ją teraz. Po chwii jednak, postanowiłam zrobić to w PW.  Poszliśmy więc w ciszy do Wagonu Prefektów. Remus otworzył drzi i przpuścił mnie w nich. Spokojnie weszłam do wagonu. Był tam proesor Dumblegore i pani  McGonagall. Widać było po nich,że coś jest nie tak. 
-Dzień dobry - powiedziałam cicho.
- Witajcie, mamy do was pewną sprawę...
_________________________________________________________________________________
Przerywam w tym momencie idalszą część daję Weronice. Przepraszam,ze to tak długo trwało. :c Weny nie miałam. Jeśli czytajcie, to prooszę, skomentujcie. Napiszcie chociaż " :')" okej.?  Za błędy przepraszam, ale czuję się jakby mnie czołg przejechał.