Pages

4.15.2013

Rozdział 1

Rozdział 1.

Na Pokątnej było tłoczno - w końcu do rozpoczęcia roku został tylko tydzień. Westchnęłam i rozejrzałam się po tłumie w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale nikogo nie zauważyłam. Weszłam dalej w tłum kolorowych peleryn z nadzieją, że wpadnę na kogoś i nie będę musiała robić zakupów samotnie. Najbardziej liczyłam na Severusa.
Nie widziałam Severusa Snape'a od kiedy wsiadaliśmy do Ekspresu Hogwart, jadąc do domu na wakacje. Mimo, że mieszkał blisko, nie widziałam go w okolicy. Może gdzieś wyjechał, myślałam, a jeśli tak, to na pewno napisze. Ale żadna sowa nie przyleciała z choćby zwitkiem pergaminu. Jedyną sową, która otrzymałam od Hogwartu, która jak zwykle zawierała informację o potrzebnych rzeczach, peronie dziewiątym i trzy czwarte oraz wymogiem odesłania sowy do 31 lipca.
Księgarnia Esy Floresy była pełna chyba po same drzwi wejściowe. Potrzebowałam książek takich jak "Fantastyczne zwierzęta oraz jak je znaleźć", "Transmutacja na poziomie zaawansowanym" czy "Standardowa Księga Zaklęć. Stopień piąty". Pomiędzy półkami było mnóstwo kurzu. Gdy zdmuchnęłam grubą warstwę z egzemplarza "Magicznych wzorów i napoi", niemal nie oślepłam przez szarą chmurę pyłku. Cóż, Esy Floresy zawsze miały ten swój specyficzny urok...
Za książki zapłaciłam całe dwadzieścia galeonów. Szkoła zawsze była droga.
Po drodze do Madame Malkin po nowe szaty kupiłam w ulicznym kramiku lody i ruszyłam. Nagle stanęłam.
Severus stał sobie tam spokojnie, patrząc prosto na mnie, gdy nagle zauważyłam, z kim on tam stał. Fenrir Greyback. Antonin Dołohow. Lucjusz Malfoy. Regulus Black.
Dzieciaki Śmierciożerców.
Zaczęłam machać do niego jak głupia, aż gałka lodów wypadła z rożka. Mimo to machałam dalej.
Severus popatrzył na mnie, zmierzył wzrokiem moje, jakby nie patrzeć, mugolskie ciuchy i odwrócił się. Cała tamta grupa zaczęła się z czegoś śmiać.
Poczułam się jak kompletna idiotka. Byłam niemal pewna, że śmiali się ze mnie.
Nagle ktoś objął mnie od tyłu. Nie wiedzieć czemu, nie wyrwałam się błyskawicznie, jak to miałam w zwyczaju.
- Hej, Evans - niemal natychmiastowo go rozpoznałam. Tylko jedna osoba nazywała mnie po nazwisku.
- To się robi nudne, James - odparłam i odwróciłam samą głowę, by spojrzeć w jego niebieskie oczy wyglądające zza okrągłych oprawek. - Czy moje imię jest takie trudne? A może wolisz, bym nazywała cię Potter?
- Jak tylko sobie zażyczysz.
- Nie.
- Nie co?
- Nie i tyle, zawsze zadajesz to pytanie. - odparłam.
- Lily Evans, wyjdziesz za mnie?
- Nie to. I odpowiedź brzmi nie.
- Zmieniasz się w Trelawney - powiedział James ze śmiechem.
- Profesor Trelawney. Trochę szacunku.
- Oj, nie bądź taka sztywna... Propozycja wciąż aktualna - puścił do mnie oko, po czym zaczął się oddalać.
- James - powiedziałam - nie idź. Robienie zakupów samemu jest nudniejsze niż hodowla chrobotka.
- A jednak - zawrócił zawadiacko na pięcie i wziął mnie za rękę.
- Łapy przy sobie, Potter - powiedziałam żartobliwie, ale odwzajemniłam uścisk dłoni.
Weszliśmy razem do Madame Malkin, ale była zajęta. Powiedziała, że najwcześniej znajdzie czas dopiero za pół godziny. By zabić czas, poszliśmy do kawiarni i zamówiliśmy po piwie kremowym. James za to zapłacił. Próbowałam protestować, ale gdy zobaczyłam, z jakim znudzeniem wyciąga woreczek pełen złotych galeonów, odpuściłam. Nie miałam ochoty wygrzebywać portfela tylko po to, by uzbierać piramidkę z knutów i sykli. Galeony były potrzebne na szkolne wydatki, a i tak nie było ich dużo.
Cały czas zerkałam z pewną wyższością i jednocześnie niepokojem w stronę Severusa. James nie omieszkał tego skomentować.
- Tęsknisz za Snape'em, Lily? Za Śmierciożercą?
- Zamknij się - odparłam głośno i dobitnie. Jestem pewna, że Severus to usłyszał. Odwrócił się i wpatrywał się swoimi atramentowymi oczami przez dłuższy czas.
- No powiedz sama, czy naprawdę go lubisz? - James wciąż naciskał. Chyba naprawdę chciał mnie wnerwić.
- Stuprocentowo bardziej niż ciebie.
Mówiłam poważnie, niemal z cynizmem, ale on to wziął za świetny dowcip. Zaczął się głośno śmiać. Ludzie naokoło musieli myśleć, że coś mu odbiło albo został trafiony jakimś zaklęciem.
Miałam dość. Wzięłam torebkę i wstałam.
- Spadaj, Potter - warknęłam przez zęby. Starałam się wyglądać na wkurzoną, ale patrząc na niewinną minę Jamesa Pottera to była nie lada sztuka.
- Też cię wielbię, skarbie - puścił oko.
- Idiotyczny palant - mruknęłam pod nosem. Schemat był ciągle ten sam: spotykaliśmy się, wytrzymywaliśmy góra piętnaście minut, po których miałam ochotę go zadusić gołymi rękami. Ten tekst ciągnął się za mną jak ponura puenta.
- Do zobaczenia w pociągu, Evans!
Krew we mnie zawrzała, ale już osiągnęła swój rekord. Bez słowa poszłam do Madame Malkin, gdzie dość szybko poszło zdjęcie miary. Po dziesięciu minutach szłam przez Pokątną z torbą i nowymi szatami.
Odwiedziłam jeszcze kilka sklepów, ale straciłam zapał i kupiłam tylko te rzeczy, które były potrzebne.
Błędny Rycerz stał już Pod Dziurawym Kotłem, ale na powrót do domu też nie miałam ochoty.
Mimo przebijającej się do mojej świadomości złośliwości Petunii wsiadłam do autobusu, zapłaciłam ostatnie dziesięć sykli, które specjalnie przechowałam na powrót i zaczęłam gapić się bezmyślnie za szybę.
Otworzyłam kluczem drzwi do domu - rodzice byli w swojej pracy, a Petunia pewnie u jednej z miliarda "najlepszych przyjaciółek na zawsze". Poszłam do swojego pokoju i rzuciłam na łóżko. Mimowolnie odwróciłam się na bok i spojrzałam na kalendarz.
Jeszcze sześć dni.

No i pierwszy rozdział. W końcu coś się dzieje xd. Mam nadzieję że wam się spodoba. Piszę inaczej niż nasza Męcząca o Wpisy Susan, ale ciul. :-P

posted from Bloggeroid

No comments:

Post a Comment