Pages

6.01.2013

Rozdział 5.

LILY:

W Wielkiej Sali huczało od podekscytowania, gdy pojawiłam się przy stole Gryffindoru. Jak gdyby nigdy i nic, usiadłam na swoim miejscu koło Syriusza.
- Ruda - szepnął chłopak - wszystko w porządku? Cała szkoła mówi o tym, że niemal cię ktoś, no wiesz... sprzątnął. Że nieźle oberwałaś.
Zastanowiłam się. Więc wszyscy wiedzieli, co się stało. Nikt jednak nie wiedział, przez kogo ani dlaczego. Sama tego nie wiedziałam.
- Jest w porządku - odpowiedziałam pierwszymi słowami, jakie przyszły mi na myśl. Ręce i eliksiry pani Pomfrey czyniły cuda. Nawet lekkie drżenie w dolnej części moich pleców znikło.
- Jesteś pewna? Wiesz, James nie wyglądał, jakby to było coś lekkiego. Dumbledore nawet zwolnił go z lekcji, żeby ktoś z tobą był, jak się obudzisz.
- O wilku mowa - powiedział Remus, wskazując na frontowe drzwi. James wyglądał dosyć blado, ale jego oczy zalśniły na mój widok. Zza nieco przekrzywionych, drucianych oprawek wyjrzały na mnie niebieskie oczy, które zachowały jeszcze ułamek tej niewinności, podstępnie wkradającej się na twarze śpiących, by za dnia znów przybrać maskę i grać kogoś innego. Zauważyłam na samym dnie nieskończonego błękitu smutek, głębszy niż najgłębsze z oceanów. Smutek? Czy martwił się o mnie? Czy miał jakiekolwiek, chociażby nikłe pojęcie o miłości, którą mógł mnie darzyć?
Lily Evans, upomniałam się w myślach surowo, to tylko Potter. Irytujący, arogancki, wygadany Potter. Moje myśli okazały się jednak zdradliwym gruntem, po którym dane mi było stąpać. Mój nawyk poprawiania samego chłopaka i wyraźne akcentowanie jego imienia obróciło się przeciwko mnie. James, nie Potter. James, a nie Potter, Lily. Obsesyjne myśli jeden, Lily zero.
- Hej, Huncwoci - odparł James, siadając na swoje miejsce koło mnie.
- Wszystko OK? - spytałam, patrząc na to, jak nałożył sobie o wiele mniej jedzenia, niż zwykle pochłaniał.
- Powinienem zadać ci to samo pytanie. Dobrze się czujesz? Nic cię nie boli?
- Pani Pomfrey to cudotwórczyni. Nic mi nie jest. - odpowiedziałam. Chłopak uśmiechnął się tylko i zaczął udawać, że je.

JAMES:

Lily wyglądała tak... normalnie. Nie, nie normalnie. Przecież ona zawsze wygląda ładnie. Tak czy inaczej, zachowywała się też tak, jak zwykle. Jakby nic się nie stało.
Mimo tego, nie byłem w stanie jeść. Za dużo rzeczy zdarzyło się przez ostatnie... Hm. Ile właściwie czasu spędziłem, siedząc przy Lily? Dzień? Dwa, a może trzy? Straciłem rachubę.
Dłubałem w jajecznicy widelcem, czasem unosząc go do ust, byle tylko nie pytali się mnie, co mi jest.
Gdy podniosłem wzrok znad talerza, zielone oczy Lily wpatrywały się we mnie uważnie, jakby śledząc każdy mój ruch. Tak, zauważyła, że nie jem. Nie, nie wygląda na to, żeby miała pojęcie, czemu. Bardzo dobrze.
Miałem nadzieję, że nie widzi tej całej gry. Niby zaczepiałem ją na korytarzu, nosiłem jej rzeczy ilekroć tylko mogłem, popisywałem się i głupkowałem z Syriuszem, ale naprawdę nie potrafiłem ukryć, że mi na niej cholernie zależy.
Gdy tylko na nią patrzyłem, czułem, że gdzieś w środku rozpływam się jak czekolada zostawiona na parapecie w słoneczny dzień. Właśnie, ona była słońcem, moim prywatnym słońcem.
- Lily? - spytałem, nie wiedząc, co właściwie chcę powiedzieć?
- Tak, James?
Co mam jej powiedzieć? Może: Kocham cię, ale ty kochasz tego śmieciojada. Tego całego Snape'a, który łazi po szkole jak przerośnięty nietoperz i szlaja z innymi idiotami. Nie. Nie, nie i nie.
- Eee... Podasz mi... No, ten, no... masło?
Dziewczyna uniosła tylko brwi i podała mi maselniczkę, mimo że jedna z nich stała tuż koło mojego łokcia. Nałożyłem trochę masła na kromkę i zacząłem w końcu jeść. Nie, tym razem naprawdę. Lily nie musiała się o mnie martwić bardziej.

LILY:

James jeszcze nie wyszedł z... szoku? Zdałam sobie sprawę, że to musiał być dla niego szok. Może myślał, że nie żyję... To musi być straszne, widzieć kogoś, kogo znasz leżącego na dywanie w pokoju wspólnym, bladego, nie ruszającego się i we krwi.
Widziałam, jak zmusza się do jedzenia. Nie wiem, czy wszyscy naokoło byli aż tak ślepi, czy też tak zachowywał się przez ostatnie kilka dni, gdy byłam wyłączona z życia.
- Lily? - usłyszałam kogoś. Powróciłam do rzeczywistości. Ach, to Dorcras, jedna z koleżanek z dormitorium. Nie miałam głowy do słuchania, ale starałam się skupić, a przynajmniej wyglądać na skupioną. - Zmienili nam plan. Mamy eliksiry ze Ślizgonami. I... ostatnie wolne miejsca są koło Malfoya albo Snape'a.
Och, świetnie. Mam wybrać pomiędzy wrogiem a zdrajcą? Po prostu fantastycznie. Ekscytuję się bardziej niż przy hodowli chrobotka. Tak dla przypomnienia, chrobotek to najnudniejsze magiczne stworzenie świata.
- Och - powiedziałam tylko. Remus westchnął ze zrozumieniem, a Syriusz popatrzył na mnie współczująco. Peter był zbyt zajęty wybieraniem sera z bułki.
- Usiądę koło Malfoya. - zaoferował się nagle James. No tak, on też opuszczał lekcje.
Chryste, on nic nie wie o dramacie w wagonie Slytherinu. Nie powiem mu nic, bo co? "Wolę siedzieć koło Lucjusza"? Aż tak mocno nie uderzyłam się w głowę.
Przełknęłam ślinę i przytaknęłam.
Siedziałam cicho aż do końca śniadania. Nie chciałam pokazać, jak się b o j ę - bo bałam się teraz Severusa. Wszystko, co wiedziałam o Śmierciożercach, to tyle, że służyli komuś, kto zwał się Voldemortem. Ludzie jednak bali się go, nazywali go mianem "Sam-Wiesz-Kto". A jeśli Severus jest Śmierciożercą? Ta myśl przyprawiała mnie o dreszcze.
Gdy tylko weszliśmy do lochów, przypomniałam sobie znienawidzony chłód. Same lekcje były ciekawe, istota eliksirów była dla mnie czymś wspaniałym. Niektórzy nie widzieli w tym ani cienia magii, ale jak mawiał profesor Horacy Slughorn, nauczyciel eliksirów, by zrozumieć przedmiot, trzeba mieć ten szósty zmysł. Jeśli byłam w czymś utalentowana, to na pewno były to eliksiry.
- Och, panna Evans! Miło, że pani w końcu do nas dołączyła - powiedział Slughorn na mój widok. Rozejrzałam się po klasie, desperacko szukając chociaż jednego wolnego miejsca innego niż koło Severusa bądź Malfoya. Niestety, wszędzie było już zajęte, jak powiedziała Dorcras. Sama siedziała z Desdemoną Bulstrode, Ślizgonką z wiecznie ściągniętymi ustami, krytykującej wszystko. Właśnie komentowała to, że Dorcras rozwiązała się sznurówka w prawym bucie. Uśmiechnęłam się współczująco w jej kierunku, przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam w kąt klasy. Severus siedział tam, robiąc notatki w swojej książce od eliksirów. Podeszłam do niego na miękkich nogach, minęłam bez słowa i usiadłam na twardym siedzeniu drewnianego stołka. Chłopak odwrócił głowę i otworzył szeroko oczy, gdy zobaczył mnie, ignorującą starannie jego wzrok, jak i jego samego. Patrzył się na mnie jeszcze minutę lub dwie, a ja zakłopotana nieco jego nadmierną uwagą zgarnęłam włosy na prawe ramię, tak by nie mógł patrzeć się bezpośrednio na moją twarz. Trochę pomogło. W końcu Severus dał za wygraną i spojrzał na Slughorna.
- Dobrze więc, wszyscy są w komplecie! Cóż za radosna nowina - powiedział profesor, siadając na obszernym fotelu za katedrą. - Przygotujcie swoje rzeczy i otwórzcie książki na stronie pięćset trzydzieści osiem. No, już! Do roboty!
Wyciągnęłam z szafki zestaw składający się z żelaznej podstawki na kociołek, dwóch dużych fiolek, pięciu mniejszych buteleczek, trzech szklanych podstawek oraz sam kociołek (mosiężny, rozmiar 4). Potem wyjęłam z kociołka wszystkie potrzebne zioła i inne składniki. Co prawda, na piątym roku potrzebny był nieco bardziej tylko rozbudowany komplet, niż ten podstawowy, ale nauczona doświadczeniem zawsze miałam dodatkowe składniki. Skrzeloziele, dyptam, eritrea... To wszystko było nie tyle zakazane, co po prostu niewskazane w Hogwarcie. Znając jednak możliwości moich przyjaciół, mogłam uleczyć coś na szybko, bez rozkręcania afery i tłumaczenia się pani Pomfrey.
- Napój żywej śmierci? Ciekawe - mruknął Severus, patrząc do książki. Rzeczywiście, na stronie pięćset trzydzieści osiem był Eliksir Usypiający o takiej mocy, iż nazywany był napojem żywej śmierci. Pani Pomfrey używała go tylko w specjalnych okolicznościach, gdy ktoś miał więcej kości złamanych niż całych... Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem mi samej tego nie podała.
- Eliksir ten jest zakazany do użytku codziennego - zagrzmiał wręcz Slughorn - Jedna uncja starczy, by uśpić wszystkich obecnych w tej klasie na conajmniej rok. Lojalnie was uprzedzam, studenci: jeśli ktokolwiek zostanie przyłapany na potraktowaniu kogokolwiek w tej szkole, zaczynając na Pani Norris a na Irytku kończąc, zostanie bezpowrotnie wydalony ze szkoły! Zrozumiano?
- Tak, panie profesorze - odpowiedzieliśmy wszyscy naraz.
- Świetnie! Zaczynajmy więc. - Profesor zatarł dłonie - Pierwsza osoba, która uzyska prawidłowy eliksir nie musi się pokazywać na następnej lekcji. Do dzieła!
Na wzmiankę o wolnej godzinie wszyscy rzucili się do pracy. Gdy siekałam delikatne listki piołunu, by uwarzyć nalewkę, bazę eliksiru, coś w kociołku Severusa zabulgotało, po czym rozległ się dźwięk podobny do stłumionego grzmotu i wywar wybuchł, rozsadzając kociołek. Skuliłam się, by zostać jak najmniej ochlapaną. Dla Severusa było za późno: płyn rozlał się po jego szkolnych szatach i jego skórze. Chłopak zaklął głośno i dobitnie, po czym też skulił się na podłodze. Wiedziałam, dlaczego - kropla płynu, która trafiła moją rękę sprawiła, że dłoń piekła niczym włożona do ognia. Wstałam i objęłam Severusa, pomagając mu wstać.
- Zaprowadzę go do skrzydła szpitalnego, profesorze - odparłam. Slughorn tylko pokiwał głową i otworzył drzwi, byśmy mogli wyjść.
Gdy wychodziłam, kątem oka zauważyłam, że James się śmiał. Super, świetnie. Chyba wiem, kto spowodował wybuch.
Idiotyczny palant.
- Jak się czujesz? - spytałam Severusa, gdy tylko przeszliśmy kawałek korytarza. Nieco głupie to pytanie. Spróbowałam inaczej. - Bardzo cię boli?
- Yhy - zdołał tylko powiedzieć. - Za-zatrzymajmy się.
Gdy tylko to powiedział, pomogłam mu dojść do ławki pod ścianą. Zauważyłam, że tam, gdzie jego skóra miała kontakt z toksycznym wywarem, zmieniła kolor z przeraźliwie bladej na jaskrawą czerwień. Miał też trudności z poruszaniem się. No tak, napój usypiający paraliżuje, dopóki nie uśpi. Piękne dzięki, Potter, pomyślałam zgorzkniale.
- Jeszcze tylko kawałek. Mamy czas - pocieszyłam go. Chłopak spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas.
Doszliśmy do skrzydła szpitalnego po piętnastu długich minutach. Gdy tylko pani Pomfrey go zobaczyła, odetchnęłam.
- Wybuch kociołka z wywarem usypiającym? Och, spokojnie. To już drugi raz w tym tygodniu. Poczekaj tu, kochasiu, zaraz poczujesz się lepiej - powiedziała kobieta, wyciągając z szafki fiolkę z czerwonymi pigułkami i drugą, z płynem o bladofioletowym kolorze. - Weź te pastylki i popij tym. Spokojnie, nie mają żadnego smaku.
Severus wziął w rękę kilka tabletek i fiolkę tajemniczego płynu. Tak szybko, jak tylko pozwoliły mu na to na wpół sparaliżowane ręce, włożył tabletki do ust i wziął duży łyk z odkorkowanej butelki. Z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi. Po dziesięciu minutach objawy paraliżu ustąpiły jak ręką odjął.
- Dziękujemy pani, madam Pomfrey - powiedziałam, gdy opuściliśmy skrzydło szpitalne.
Szłam z Severusem w kompletnej ciszy. Nasze kroki odbijały się echem w pustym korytarzu, oprócz tego i naszych oddechów panowała kompletna cisza.
- Lily? - usłyszałam ni stąd, ni z owąd od chłopaka. Moje serce zabiło mocniej.
- Tak?
- Dzięki.
Przeszliśmy kawałek dalej.
- Nie ma za co. - odpowiedziałam, starając się brzmieć naturalnie.
- I... przepraszam.
Słucham? Czyżbym musiała wrócić się do pani Pomfrey z problemem z uszami?
- Za co?
- Wiesz... Ty wiesz, za co. Przepraszam. Zachowałem się jak skończony idiota.
Przed oczami stanął mi wagon Ślizgonów. No tak.
- To... Nie ma za co. Naprawdę...
Spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie tymi atramentowymi oczami z niewytłumaczalną frustracją.
- Będziemy dalej przyjaciółmi?
- A już nimi nie jesteśmy?
Severus uśmiechnął się smutno. Wciąż żałował.
- Sev, jesteś moim najlepszym przyjacielem i nic tego nie zmieni, a zwłaszcza ten idiota Potter. - powiedziałam. Chłopak otworzył szeroko oczy. - Tak, dobrze słyszałeś. On jest bardziej nieznośny niż chochliki kornwalijskie.
Powiedziałam to z przekonaniem w głosie, mimo tego wciąż nie czułam się taka pewna. Co prawda, to on musiał w jakiś sposób spowodować ten wybuch, ale wciąż byłam mu wdzięczna za, jakkolwiek by to nie wyglądało, uratowanie mi życia.
- Jasne - odparł na to Severus - To przyjaciele, tak? - spytał, podając mi rękę.
- Przyjaciele - potwierdziłam i chwyciłam jego dłoń. Uśmiechnęłam się. - To co, wracamy do klasy?
- Przydałoby się. Chciałbym dostać Wybitny na sumach.
- Proszę cię, Sev - zaczęłam się śmiać - i bez tego dostaniesz Wybitny z eliksirów, praktycznie z palcem w nosie. Jesteś z nas najlepszy.
- Nie licząc ciebie, tak. Jesteś absolutną faworytką Slughorna. W końcu mnie nie zaprasza na herbatkę do tego całego Klubu Ślimaka. - ironizował chłopak.
- Coś mi się wydaje, że jednak mnie trochę zaniedbuje. W końcu jesteś z jego domu, a ja zostałam prefektem innego. Teraz pobawi się trochę tobą. - odparłam, wzruszając ramionami. W sumie miałam gdzieś, co profesor Slughorn sobie pomyśli. Byłam teraz odpowiedzialna.
Ostatnio byłam niespostrzegawcza - najpierw patrzyłam z sentymentem na błękitne oczy wkurzającego Pottera, teraz nie mogłam uwierzyć, jak mój przyjaciel Severus wydoroślał przez wakacje. Jak niemal każdy, górował nade mną. Czułam się jak skrzat, gdy zadzierałam głowę, by spojrzeć w oczy chłopaka. Miały one bliżej nieokreślony, ciemny kolor i skrywały wszystkie te myśli, które mogłabym odczytać, gdybym tylko miała trochę cierpliwości do nauki legilimencji. Severus posiadał też długie do brody, czarne włosy. Dla wysokiego kontrastu, jego skóra, teraz wyleczona z jakiejkolwiek oznaki paraliżu powróciła do koloru kości sloniowej.
Wargi mojego przyjaciela uchyliły się w delikatnym uśmiechu, gdy zauważył, jak się mu przyglądam. Szliśmy ramię w ramię, będąc blisko, jednak nie przesadnie blisko. Byliśmy przyjaciółmi, a nie parą.
- Dziękuję, panno Evans - odparł tylko Slughorn na nasz widok, po czym wyciągnął chustkę do nosa z kieszonki i przetarł sobie tłustą, spoconą twarz.
Severus dostał zastępczy kociołek z poleceniem zakupu nowego podczas najbliższej wizyty w Hogsmeade i musiał zacząć wszystko od nowa, jednak poszło mu to szybciej, niż niektórym, którzy zostali w klasie. Po półgodzinie ostrożnie zdjął kociołek z ognia i zamieszał parujący wywar. Mój też był już gotowy.
- No, no - powiedział nauczyciel, patrząc na nasze kociołki. - Jesteście dobrze zorganizowani. Teraz sprawdźmy waszą pracę i dokładność.
Slughorn wyciągnął z kieszeni koszuli mały zakraplacz i, co zdziwiło mnie bardziej, żywą mysz. Pobrał odrobinę płynu z naczynia Severusa. Ku zdziwieniu Slughorna, mysz zasnęła natychmiast.
- Możesz się spakować, Snape - odparł profesor. - Widzę cię dopiero w przyszłym tygodniu. I panna Evans...
Podetknął kawałek materiału pod nos myszy, która szybko się obudziła. Slughorn powtórzył cały proces z moim napojem. Efekt był podobny; tym razem gryzoń zasnął po minucie czy dwóch.
- Do zobaczenia w przyszłym tygodniu, panno Evans. Naprawdę imponujące. Dobrze, że dwoje prymusów siedzi razem - ostatnie zdanie mruknął sam do siebie.
Siedziałam więc do dzwonka, obserwując rezultaty innych. Gdy przyszła kolej na Jamesa, biedna mysz się zakrztusiła i wzdrygnęła. Zaczęłam się śmiać, jak wąsiki gryzonia zaczęły poruszać się śmiesznie w zdegustowaniu. Z resztą, nie ja jedyna. Dorcras, Marlena i Mary też chichotały.
Gdy tylko dzwonek zadzwonił, ja i Severus nie wiedzieliśmy, co ze sobą począć, aż wpadłam na pomysł, by pójść na boisko do quidditcha i poćwiczyć latanie na miotle. Chciałam udoskonalić mój zryw Wrońskiego. Sev też dość lubił latanie, więc przystał na tę propozycje z chęcią.
Poszliśmy do schowka na miotły. Szkoła zaopatrzyła się w najnowsze Nimbusy 1001* dla starszych roczników. Zauważyłam tam również ekwipunek szkolnych drużyn quidditcha. Spochmurniałam, widząc na jednej z nich wyszyte złoto nazwisko "POTTER". James był kapitanem drużyny Gryfonów.
- To co, robimy wyścig? - spytał Severus, zakładając specjalne rękawiczki ze smoczej skóry, które pomagały lepiej utrzymać się na miotle. Ja nie miałam pieniędzy na zachcianki, ale skromnie mówiąc, byłam na tyle dobra, że nie były mi te wynalazki potrzebne.
- Jeśli chcesz, żeby ktoś skopał ci tyłek, to z chęcią zrobię to ja. - odpowiedziałam mu.
- Chyba ktoś jest pewny siebie, co?
- Wiesz, jak nigdy. Jak z tobą skończę, to nawet pani Pomfrey ci nie pomoże.
Gdy tylko to powiedziałam, wyszłam od razu na powietrze.
- Już się boję! - usłyszałam głos chłopaka dochodzący z szopy. Uśmiechnęłam się, a mój uśmiech przerodził się w śmiech, który dźwięcznie rozniósł się po otwartej przestrzeni. Odwróciłam się i prawie dostałam ataku serca, gdy zauważyłam Severusa wylatującego z szopy prosto na mnie, dopiero przede mną wznosząc się nieco ponad moją głowę. Wypuściłam miotłę z rąk.
- Hej, to nie fair! - zawołałam za chłopakiem, po czym przywołałam miotłę - Do mnie!
Po chwili oboje byliśmy w powietrzu, lecąc ramię w ramię.
- Nie twierdziłem, że będę grał fair! - odkrzyknął Sev, przekrzykując pęd wiatru.
- Ja też nie! - odpowiedziałam i pochyliłam się nad kijem, przyśpieszając i wyprzedzając chłopaka o kolejne centymetry. Severus widząc moją taktykę zrobił to samo, ale nie był tak szybki jak ja; byłam od niego lżejsza i miałam lepszą kontrolę nad moim Nimbusem. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Lataliśmy tak dobre czterdzieści minut. Byliśmy zmęczeni i zgrzani, ale dobrze nam to zrobiło. Będąc z powrotem w schowku, znów zaczęliśmy rozmawiać jak przyjaciele, a nie jak rywale. W pewnym sensie, to lubiłam w naszej przyjaźni - mogłam liczyć, że nawet jeśli będę od niego lepsza, on zamiast zazdrościć pogratuluje mi tego. Pamiętam, jakie były pierwsze miesiące naszej znajomości, kiedy mieliśmy jeszcze po dziesięć lat i żadnej magicznej wiedzy. Pokazywałam mu, jak potrafię sprawić, by kwiaty się poruszały i tańczyły. On pokazywał mi, jak ulepszał proste wtedy przepisy eliksirów. Właściwie odkąd pamiętam, Sev nie rozstawał się z książką od eliksirów. Raz pokazał mi, co napisał na pierwszej stronie.
"Wlasność Księcia Półkrwi"
Książę Półkrwi - uważałam, że to nieco... jakby to określić... psychiczne, nazywać się takim tytułem w wieku jedenastu lat. To było zbyt mroczne, zbyt niewłaściwe dla szesnastolatka, którym Severus teraz był, nie wspominając o tym, jak był dzieckiem. Wszystko to przez panieńskie nazwisko jego matki, Eileen Prince. Prince, czyli książę. A półkrew... Sev był w połowie mugolakiem, czyli kimś takim, jak ja, czyli z domu niemagicznych ludzi. Jego ojciec, kompletny mugol, nazywał się Tobiasz Snape. Chłopak wyznał mi w sekrecie, że był dumny, posiadając choć połowę swoich genów w świecie czarodziejów i stąd wziął się jego mroczny przydomek. Ja tam byłam zadowolona, kiedy zamiast rudą szlamą nazywano mnie po prostu Lily.
Wracając do rzeczywistości, Severus prawił mi komplementy, podczas gdy ja polerowałam trzonek miotły tak, by wyglądała jeszcze lepiej, niż ją tam zastałam.
- Serio, dziwię się, czemu nie jesteś w drużynie - podsumował, przyglądając się mojej pracy.
- Mogłam być - odparlam, niby to obojętnie, patrząc na entuzjazm chłopaka, gdy opisywał z dokładnością do milisekundy moje zwroty i akcje. Cóż, może i byłam dobra.
- Jak to, mogłaś?
- McGonagall niemal mnie o to błagała, ale nie znoszę tej presji. Dlatego jestem na rezerwie - odpowiedziałam. Naprawdę tak było. Podczas meczu zawsze miałam wrażenie, że tłuczki celują tylko i wyłącznie we mnie.
- Żartujesz! Na jakiej pozycji?
- Ścigający.
- A, to... Już rozumiem.
Jednym ze ścigających był James. Był on kolejnym z wielu powodów, na pewno tym najpoważniejszym. Jednak jedną z naprawdę niewielu zalet Pottera, był talent do unikania wszelkich tluczków. Dlatego zastrzegłam sobie być jego rezerwą. W ten sposób było możliwe, że w ogóle nie zagram.
- No właśnie - westchnęłam i odłożyłam sprzęt na miejsce. - Chodźmy, chyba że lubisz wysłuchiwać profesora Binnsa i jego wykładów o spóźnianiu się.
Sev nie sprzeciwił mi się, poszliśmy tylko do zamku, słysząc cmokanie błota pod stopami.
Historia była naprawdę nudna. Profesor duch - może to brzmiałoby ciekawie, gdyby nie należało do profesora Binnsa. Był nudny jak flaki z olejem.
Reszta przedmiotów i obiad zleciały mi tak szybko, jakby ktoś pstryknął palcami. Strach pojawił się dopiero przy kolacji.
- Ruda - szepnął mi do ucha Syriusz - wszystko OK? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
Jak na zawołanie, nad naszymi głowami przeleciał Prawie Bezgłowy Nick. Patrzyliśmy, jak oddala się, nic nie mówiąc.
- Dobra, to nie było dobre porównanie - stwierdził chłopak, powstrzymując jednak uśmiech. Tak, jeśli Syriusz próbował poważny, to naprawdę musiało to wyglądać źle. Przypomniałam sobie wszystko - dorożka, jednorożec, pokój wspólny, atak, szpital, tajemniczy męski głos, James, lekcja eliksirów, znów szpital, rozmowa z Severusem, lot na miotle... Wszystkie te strzępki pojawiały się w mojej głowie losowo i krążyły, nie chcąc mnie zostawić w świętym spokoju.
Miałam iść do Zakazanego Lasu po ciszy nocnej, zupełnie sama. To dałoby poczciwemu Dumbledore'owi dobry powód, by mnie wywalić ze szkoły. Zresztą, jakoś bym mu sie nie zdziwiła. To niebezpieczne i nieodpowiedzialne. Powinnam komuś powiedzieć.
Nie, przecież nie mogę. Dreszcz mnie przeszył na samą myśl tego konsekwencji. Ktoś mógłby zginąć. Do głowy nagle przyszła mi chora myśl. Czy ja zginę?
- Hej, Lily! - usłyszałam stłumione zniecierpliwienie. Przeszłam do rzeczywistości.
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Zmęczona jestem i tyle. - odpowiedziałam szybko, gorączkowo usiłując przypomnieć sobie jakie właściwie było pytanie.
- Nie śnij o niebieskich migdałach, Śpiąca Królewno. - zaśmiał się James. Przypomniały mi się eliksiry, więc naburmuszyłam się.
- Hej no, nie bądź taka. Ten twój 'przyjaciel' - zaakcentował ironicznie chłopak - mógł się zorientować, że jego wywar nie wygląda tak, jak trzeba. Poza tym, co dziś robiłaś po pierwszej godzinie eliksirów? Zaprosiłaś Snape'a do swojego dormitorium?
- James! - odparła zszokowana bezpośrednim zachowaniem chłopaka Alice.
- Tak się składa, że dziś spędziłam z nim najlepsze przedpołudnie w moim życiu na boiskach do quidditcha - wycedziłam dokładnie każde słowo z osobna - i wiesz, nie każdy ma takie wielke, egoistyczne ego, by mieszać się w życie prywatne innych, Potter.
Po tych słowach wstałam oburzona od stołu i z gracją godną tej dramatycznej chwili (a kompletnie niegodnej mnie, wiecznej niezdary) opuściłam Wielką Salę.
Siedząc na swoim łóżku, myślałam, a myśli były bardziej nieznośne z każdą chwilą, jakby w mojej głowie pojawiło się gniazdo niesamowicie jadowitych pszczół. Albo os. Jeszcze lepiej szerszeni.
Drżąc na samą myśl o mojej wyprawie nałożyłam szatę do spania na szaty codzienne, by nie musieć się przebierać i robić niepotrzebnego szumu, po czym weszłam pod kołdrę i odwróciłam się tyłem do drzwi.
Dobrze. Teraz przede mną tylko trzy godziny myślenia i zadręczania się... Tylko trzy godziny.



* Jako, że były sobie to czasy dwadzieścia lat przed właściwą serią Harry'ego Pottera, gdzie w pierwszej książce najnowszym modelem był Nimbus 2000, pogrzebałam w wydaniu "Quidditcha przez wieki", gdzie były też modele mioteł i wybrałam ten, który mógł być nowo wydany w właściwie 1980 roku (akcja Harry'ego Pottera dzieje się od bodajże 1993 roku). - przyp. aut
Od Wery:
No, to tyle kochani. Miało wyjść 6969 razy krócej, ale ciul.xd
To teraz czekamy na Susan i jej rozdział. :o
Szczerze mówiąc, to się boję, co ona tam napisze. Niby wiem, co się stanie, ale i tak taka nerwówka typu "Boże, co teraz, ty weź no, zgon" xd.
To pozdrowienia ludki wy moje.xd
Wera