Pages

1.19.2014

Rozdział 16

Co to za szopka? Kto to robi? Dlaczego? Czemu przy mojej rodzinie? Czemu Luke musiał to widzieć? Z tymi pytaniami plączącymi się w głowie zebrałam wnętrze szkatułki i odeszłam do pokoju mówiąc:
- Nie przejmujcie się tą szopką, nie mam pojęcia kto mógł wymyślić tak głupi żart. - starałam się, żeby brzmiało to autentycznie. i prawie mi się udało. Rodzice uwierzyli mi w 100% ,ale ani Petunia ani Luke nie dali się przekonać. Kiedy tylko wyszłam usłyszałam jak dwie pary nóg tuptają za mną. Przyśpieszyłam kroku i zamknęłam pokój na klucz. Usiadłam przy biurku i wyjęłam pergamin.
Tom. 
spotkajmy się o północy przy lesie koło mojego domu. na pewno wiesz gdzie. 
Lily. 
Zwinęłam pergamin w rulonik, otworzyłam klatkę Felixa i przywiązałam mu list do nóżki. musiałam wiedzieć, czy zrobił to mój "ojciec". Wypuściłam sówkę z nadzieją,że doleci do Malfoyów na czas. A teraz otworzę drzwi tym idiotom. Po cichutku przekręciłam kluczyk w zamku, następnie gwałtownie otwierając drzwi. Petunia natychmiast znalazła się na ziemi w moim pokoju,a Luke jakimś cudem utrzymywał równowagę,aczkolwiek niebezpiecznie gibał się nad moją siostrą. Najpierw pomogłam chłopakowi normalnie stanąć, a później śmiejąc się podniosłam moją siostrę.
- Głupi podsłuchiwacze. - powiedziałam.
- Ale Lily... - zaczęła tłumaczyć się Petunia,ale Luke jej przerwał.
- Głupia indywidualistka. - zaśmiał się.
- Nie wkładaj nosa w nie swoje sprawy. - pogroziłam chłopakowi palcem. - Doceniam,że chcecie mi pomóc,- zwróciłam się do obojga- ale to jest sprawa którą muszę rozwiązać sama. - Oboje chcieli zaprzeczyć. - Nie, nie macie wpływu na to co się dzieje. To sprawa między mną, a pewna osobą. - uśmiechnęłam się. Stwierdzili,że nie będą mi pomagać skoro tego nie chcę,ale przesiedzieliśmy razem cały dzień. I nawet było miło. Nawet nie kłóciłam się z Petunią. To,że dzień minął mi miło, nie zmieniało faktu,że w nocy muszę się wymknąć z domu, kiedy spałam  z Luke'm w jednym pokoju, a wątpię by chłopak dzisiaj zasnął normalnie. Nieubłaganie zbliżała się północ, kiedy po cichutku wstałam z otomany na której spałam i wymknęłam się z pokoju. Ubrałam kurtkę i buty i o 23:55 przedzierałam się rzez gąszcze mojej mamy by dotrzeć do niewielkiego lasku, przy którym byłam równo o północy. Od razu zauważyłam czarną pelerynę, z której właścicielem chciałam się spotkać. Podeszłam bliżej.
- Tom. - powiedziałam.
- Lilianna. - odpowiedział i odwrócił się. - O czym chcesz ze mną porozmawiać.
- Co zrobiłeś Jamesowi? - spytałam bez żadnych wprowadzeń.
- Nic nie zrobiłem temu chłopaczynie. - odpowiedział z politowaniem, na co rzuciłam w niego szkatułką którą zręcznie złapał. Kiedy ją otworzył, usłyszałam ponownie krzyk Jamesa, wyfrunął z niego znicz poplamiony krwią, i przeczytał ten wstrętny list. - Jeszcze nic nie zrobiłem temu chłopaczynie. - uśmiechnął się szyderczo. To było dal mnie zbyt dużo.
- Błagam, nie rób mu nic. Weź mnie, możesz mnie zabić, cokolwiek. Bylebyś tylko nie zrobił mu krzywdy. - prosiłam.
- Głupiutka Lily. Ja nie mogę go wypuścić. Chłopaczyna zbyt dużo wie,ale chętnie zabiorę Cię do kompletu.- zanim zdążyłam chociażby się ruszyć, rzucił we mnie jakimś zaklęciem przez które znalazłam się w posiadłości Malfoyów. Byłam w dużym pokoju z limonkowymi ścianami, miękkim dywanem i czarnymi meblami. Wydaje mi się,że jest to pokój Lucjusza. Usiadłam sobie na łóżku nie przejmując się niczym i rozmyślając o kolorze ścian. Nie wiem ile minęło czasu,aż drzwi się otworzyły, a przez nie wkroczył nie kto inny jak Lucjusz, wraz z moim ojcem.
- Lucjuszu, aż do wyjazdu do Hogwartu będziesz dzielił pokój z Lilianne. - uśmiechnął się do chłopaka.
- Zaraz, a ja to już nie mam nic do powiedzenia?! - oburzyłam się. I własnie wtedy przekonałam się,ze mój ojciec na prawdę jet taki zły, jak go piszą. Nawet mi nie odpowiedział tylko zmierzył mnie wzrokiem i potraktował zaklęciem. Poleciałam ze 3 metry w tył, uderzyłam w ścianę, i dorobiłam się rozcięcia na policzku.  Wspaniale. Zanim zdążyłam wstać Toma już nie było. Został tylko Lucjusz, który przyglądał mi się, jak odrywam kawałek materiału od swojej koszulki i przykładam do twarzy. - Cholera. - szepnęłam. Schemat tego wydarzenia powtarzał się przez cały czas w którym mieszkałam u Malfoyów,z tym że Lucjusz miał gazę i plaster w pokoju i opatrywał mi coraz to nowsze rozcięcia. A no i zdarzyła się taka ciekawa sytuacja, po którymś z ataków mojego ojca na mnie:. Lucjusz opatrywał mi wtedy ranę, która powstała przez uderzenie w kant stołu.
- Lily - popatrzył mi się w oczy - zbierałem się w sobie,żeby Ci to wyznać od dawna. Musisz wiedzieć,że podobasz mi się. - natychmiast odwrócił wzrok. Na moją twarz wstąpiły rumieńce.
- Wiesz Lucjuszu... - nie umiałam ubrać myśli w słowa. - myślę,że musimy zacząć od przyjaźni. - ach ten friend zone, zawsze się pojawia. Ale co mam powiedzieć chłopakowi, który na początku roku nazywał mnie szlamą? Może " Tak jasne,zacznijmy ze sobą chodzić,a najlepiej to lizać się na każdym kroku" I w ten sposób ja i Malfoy jesteśmy przyjaciółmi. Wiem od niego,że Luke następnego dnia wrócił do domu bo musiał zając się siostrą, i zostawił mi list pożegnalny, a rodzice myślą,że pojechałam do przyjaciela, i od razu wracam do Hogwartu. Nawet umówił się z moją mamą i przywiózł mi spakowany kufer. Po kilku dniach zaczęliśmy się dogadywać, jak gdyby nigdy nic. w poranek dnia w którym mieliśmy wracać do Hogwartu, kiedy poszłam do łazienki z zamiarem zamaskowania wszystkich szram na twarzy. Przez cały ten czas skutecznie unikałam lustra więc kiedy do niego podeszłam...
- o cholera. - to było jedyne, co umiałam powiedzieć w tamtym momencie. Na mojej twarzy widniało łącznie 10 szram,a wszystkie łączyły się w taki sposób,że wyglądałam jakbym była po porządnej bójce. Otworzyłam kosmetyczkę, znalazłam podkład i puder po czym zaczęłam go nakładać na twarz. Po 10 minutach ciężkiej pracy nie było widać żadnego śladu. Ułożyłam włosy,  ubrałam się i wyglądałam, jakbym była zdrowa i wypoczęta. W rzeczywistości było gorzej... Pewnym krokiem wyszłam z łazienki, do pokoju w którym czekał już gotowy Lucjusz.  Uśmiechnął się do mnie i otworzył mi drzwi. Tam już czekała Alecto i Amycus. Podeszliśmy do nich. Chwyciłam Alecto za rękę, deportowałyśmy się na King's Cross. Alecto przytuliła mnie i szepnęła "powodzenia" po czym zniknęła. Po chwili obok mnie pojawił się Lucjusz. Powoli zaczęłam pchać swój wózek w kierunku pociągu.
- Lilka! - usłyszałam znajomy głos Jamesa. Odwróciłam się,a on już stał przy mnie. Bez zastanowienia rzuciłam się mu na szyję.
- James. - wyszeptałam. - Nic Ci nie jest. - Chłopak zaczął głaskać mnie po włosach. W końcu przestałam go przytulać i powoli wtoczyliśmy się do wagonu, odprowadzani nienawistnym spojrzeniem Lucjusza.

1.15.2014

Rozdział 15

Kiedy w końcu dojechaliśmy, do domu, wszystko wydawało się mniej niechętne. Nawet Petunia nie nazwała mnie wariatką aż do kolacji, chociaż to może akurat przez Luke'a - wyraźnie ją onieśmielał. Ciekawe, jakby zareagowała na sugestię, że ktoś z kategorii "dziwolągów" jej się podoba. Zapewne nawrzeszczałaby bzdur o tym, że magia mi zaburzyła coś w mózgu, a potem pobladła i zamknęła się w swoim pokoju. Wiem, że wtedy pisze w swoim pamiętniku, lecz założę się, że nie dałabym rady go przeczytać. Petunia miała ogromną skłonność do górnolotnych zwrotów i przesłodzonych opisów. Musiałabym chyba robić przerwy na zwracanie posiłku.
Z początku mama zaczęła mnie tulić w całkiem bezsensownej euforii; w końcu to tylko ja, Lily. Po chwili jednak zrezygnowałam z komentarza. Jakby nie patrzeć, parę razy było blisko... Tata tylko uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam uśmiech. To właśnie on doprowadzał zwykle mamę do porządku, lecz tym razem nie musiał, gdyż obecność Luke'a skróciła powitanie do kilkunastu sekund, czyli światowego rekordu.
W domu nic a nic się nie zmieniło, może poza dekoracjami - w rogu stała wielka, jeszcze nieozdobiona choinka, na kilku krzywo wbitych gwoździach, na które mama nie znalazła jeszcze odpowiedniego zdjęcia bądź ramki, zawieszone zostały wielobarwne girlandy. Wdech zaparł mi jednak wystrój mojego pokoju - stary, nudny żyrandol zniknął, a na jego miejsce pojawiły się niezliczone choinkowe lampki, zwisające długimi sznurami tuż pod sufitem. Jasne, żółtawe światło nadawało mojemu skromnemu pokoikowi kameralny nastrój. Natychmiast popędziłam do swojego łóżka i rzuciłam się w puchową pościel. Luke obserwował mnie z progu drzwi.
- Nadal wskakujesz na łóżko, Lilka? - spytał z uniesioną brwią. Pokazałam mu język, po czym przesunęłam się i poklepałam pościel po mojej lewej stronie.
- Sam spróbuj, Panie Jestem-Taki-Dorosły. To frajda, nawet dla takich nudziarzy, jak ty. - Uśmiechnęłam się filuternie, wiedząc że teraz nie oprze się wyzwaniu. Cofnął się kilka kroków, po czym rozpędził się i niczym puma rzucił się na przestrzeń koło mnie. Łóżko zakołysało się od jego skoku i od naszych śmiechów jednocześnie.
- Racja, frajda - przyznał mi rację niskim głosem, po czym zaczął bawić się kosmykiem moich rudych włosów. - Tęskniłem, Lilko.
- Ja też, Lulku.
Zaśmiał się. Znów się zatrzęśliśmy.
- A to skąd się wzięło? - spytał chłopak pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
- Mam dość tego, że wszyscy moi znajomi nie mają durnych przezwisk. Od dziś jesteś Lulek, a ja jestem głucha na wszelkie sugestie. Okej? - spytałam z wyzywającym uśmiechem. Podniosłam się na łokciach, by móc patrzeć na niego z góry.
- Okej, okej. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Luke podniósł się do pozycji siedzącej i zasalutował.
- Wariat - skomentowałam krótko.
- A ja Luke, miło mi - odparł bez zastanowienia.
Patrzyliśmy na siebie przez kilkanaście sekund, po czym opadliśmy z powrotem na poduszki, nie potrafiąc kontrolować głupawki.
Przebywanie z Lukiem było takie proste! Żadnych nieprzewidywalnych uczuć, żadnych intryg przeciw mnie i Jamesowi, żadnych nawet aluzji. Z tego co wiedziałam, to on sam miał nową dziewczynę co dwa tygodnie. By nie wydał się kompletnym dupkiem, musicie wiedzieć że te związki powstają i rozpadają się najczęściej nie z jego inicjatywy. Dziwi mnie jednak, jak dziewczyny mogą go zostawiać - mimo, że nigdy nie myślałam o nim w ten sposób, często wpatrywałam się w jego piwne, wręcz złotawe oczy, ten urokliwy uśmiech, włosy o piaskowym odcieniu. Mimo tego, można było go pokochać nawet bez względu na wygląd, gdyż był także troskliwy, zabawny i słodki. Momentalnie przypomniał mi się Mike... Wzdrygnęłam się ze wstrętem. Taki był "kochany" przez tych parę dni... Dwulicowa świnia.
- Jak tam ci się żyło przez ten czas, Lily? - spytał Lukę po dłuższej chwili. Wewnątrz mnie rozpoczęła się walka z myślami. Czy powinnam powiedzieć mu prawdę, czy też może skłamać? Na wszelki wypadek otuliłam wnętrze swojej głowy nieszczelną powłoką, chroniącą przed czytaniem w myślach. Próbowałam oklumencji już parę razy od ostatniej niezręcznej sytuacji, i chociaż nie byłam najlepsza - dla speców jak James moja osłona byłaby jedynie cienkim papierem - dla kogoś takiego jak Luke bardziej przypominała stal. Ogólnie legilimencja to nie jego dziedzina. Tak jak ja, wolał eliksiry i okazjonalnie grał w quidditcha.
- Dobrze - odpowiedziałam prosto. W sumie, to nawet nie kłamałam. To tylko ostatnio prawie straciłam życie kilka razy, ale o tym nie musiał wiedzieć ani on, ani moi rodzice. Miałam już dość ludzi martwiących się o mnie. Wolałam, żeby się uśmiechali.
- Masz bardzo ciekawe życie, Lily - odparł na to Luke z nieco pobłażliwym wyrazem twarzy. Uniósł kącik ust w półśmiechu, na co ja tylko wydymałam nieco usta niczym obrażone dziecko. Uznałam, że prowokacja skutecznie odwiedzie go od jakichkolwiek podejrzeń, i miałam rację. Obdarzył mnie teraz pełnym uśmiechem i przeniósł rozmowę na inny temat. Moje myśli jeszcze przez chwilę próbowały uporczywie uczepić się ostatnich wydarzeń, lecz zmusiłam je do skupienia się na tym, co działo się w tym konkretnym momencie. Niestety, mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam zapamiętać, co mówił mój przyjaciel.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia postanowiliśmy razem z Lukiem, iż ubierzemy w końcu choinkę. Petunia siedziała w fotelu (niby to czytając kolejne romansidło pożyczone od koleżanki) i obserwowała nas uważnie, a Luke'a szczególnie. Na propozycję dołączenia do nas złożoną przez samego chłopaka zarumieniła się i niemalże wetknęła nos w książkę, mamrocząc coś o wyjątkowo ważnym momencie w rozdziale. Luke puścił do mnie oczko z porozumiewawczym uśmiechem. Przewróciłam oczami i pacnęłam go po głowie tubą pełną plastikowych bombek. W odpowiedzi on zaczął grzebać w pudle ze świątecznymi dekoracjami. Po chwili triumfalnie wyciągnął z niego czubek choinkowy.
- Znalazłem twoją zagubioną siostrę bliźniaczkę, Lilka - odparł ze śmiechem i rzucił ozdobę w moim kierunku. Popatrzyłam na jej zdobienia przez kilka sekund i odpowiedziałam:
- Tak? No cóż, to przynajmniej jestem ładna.
Chłopak tylko parsknął śmiechem. Niedługo potem lampki zalśniły na gałęziach drzewka i znów nie mieliśmy pojęcia, co ze sobą zrobić. Snuliśmy się po domu, podjadając schowane przez mamę pierniki. Zaczęliśmy nawet dwuosobową wersję gry w quidditcha na starych miotłach, które znalazłam kiedyś na Pokątnej, ale ku naszemu zdumieniu wkrótce zaczął padać śnieg. Jako, że było za zimno na cokolwiek na dworze, postanowiliśmy po prostu przeleżeć Wigilię - Luke u mnie na łóżku, a ja na otomanie w niewielkim wykuszu przy oknie. Byłam na tyle drobna, że mieściłam się na niewielkiej kanapie bez problemu. Czytałam stare wydania "Opowieści wigilijnej" i dzieł sióstr Brontë, a Luke szkicował coś w swoim notatniku, tak jak to miał w zwyczaju gdy złapało go nagłe natchnienie lub atak nudy. Pogwizdywał przy tym cicho, a mimo, że wyprowadzało mnie to nieco z równowagi, to nie chciałam przerywać jego dobrego humoru. Wieczorem zjedliśmy kolację, nieco bardziej odświętną, chociaż i tak daleką uczcie, która miała być jutro. Pomyślałam o świętach i jedzeniu w Hogwarcie, lecz szybko porzuciłam myśl o ogromnych, pieczonych indykach i śniegu opadającym z zaczarowanego nieba Wielkiej Sali. Byłam w domu ze wszystkimi, których kochałam... Dobrze, może nie wszystkimi. Z jednym, jednakże ważnym wyjątkiem.
Następnego dnia, w święta, obudziłam się wyjątkowo wcześnie - dopiero świtało. Wstałam cicho, żeby nikogo nie obudzić. Poszłam do łazienki, po czym zajrzałam pod choinkę. Było pod nią mnóstwo kolorowo zapakowanych paczek. Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do łóżka, lecz nie mogłam ponownie zasnąć. Siedziałam więc cicho, bawiąc się kosmykiem swoich włosów, a kiedy uznałam, że jest wystarczająco jasno, żeby Luke nie zamordował mnie po próbie obudzenia, wdrapałam się na łóżko i potrząsnęłam nim.
- Hej, Lulku. - powiedziałam z cichym śmiechem na ustach. - Wesołych Świąt.
- Która godzina? - spytał on, przecierając oczy. Zerknęłam na ciekłokrystaliczny wyświetlacz mojego starego budzika. Było kilkanaście minut po siódmej.
Zeszliśmy oboje na dół. Ku mojemu zdziwieniu, rodzice już pili kawę, dzieląc się croissantem. Petunia wyglądała jak potwór, co całkiem poprawiło mi humor, kiedy uświadomiła sobie, że nie byłam sama. Cóż, Luke też nie prezentował się najświeżej - poduszka skutecznie wystylizowała jego czuprynę na mocny nieład, a jego szczękę pokrywał dwudniowy zarost - jednakże wyglądał o wiele atrakcyjniej niż Petunia, której ciemne, myszowate włosy sterczały we wszystkie możliwe strony, a kapcie w kształcie puchatych królików piszczały z każdym krokiem. Widząc Luke'a natychmiast odpiszczała (to słowo bardziej pasowało do akompaniamentu towarzyszącemu całej sytuacji) do łazienki, dopiero po kilku minutach wracając w stanie, który można by określić jako przeciętny. W tym czasie mama dopiła swoją kawę, a tata pochłonął ostatni kawałek chrupiącego rogalika.
- Chcecie teraz otworzyć prezenty? - spytała mama z miłym uśmiechem. To niesamowite, jak zmienia się w najwspanialszą kobietę na świecie, kiedy ktoś inny jest w naszym domu.
- Jasne - odparłam i pociągnęłam Luke'a za rękę do salonu. Sterta prezentów z pozoru wyglądała tak samo, jak wtedy gdy widziałam ją wcześniej. Wzruszyłam ramionami i usiadłam po turecku na dywanie. Petunia rzuciła się na opakowaną w kolorowy papier stertę.
W sumie, to lubię Święta. Pomiędzy ludźmi choć na kilka dni powstaje ta niesamowita atmosfera zgodności i harmonii. Nikt się nie kłóci, nikt nie ma pretensji. Wszyscy chcą tylko jeść i dobrze się bawić. Obserwowałam rosnące pagórki papieru i opakowań. Prezenty to w sumie nie najważniejsza część, ale miło dostać nowe, ciepłe rękawiczki. Przymierzyłam moją parę, po czym schowałam je z powrotem do przydzielonej torebki, żeby nie robić jeszcze większego bałaganu. Zerknęłam pod choinkę, ale nie wyglądało na to, by było coś tam jeszcze. Podniosłam się, by wyrzucić niepotrzebne opakowania, kiedy usłyszałam podekscytowany pisk Petunii.
- Jest jeszcze jeden! Jest dla... Och. Lily, to twoje. - siostra podała mi pudełko tak, by przypadkiem mnie nie dotknąć. Doceniając ten drobny gest, przejęłam pudełko i rozerwałam papier, w który było zawinięte. Wyglądało na szkatułkę z ciemnego drewna, wygładzonego przez dotyk i czas. Spoglądałam na pudełko nieco tępym wzrokiem. Zauważyłam mały cygielek z przodu. Podważyłam go i uniosłam wieko.
Pudełko niemalże wyskoczyło z moich rąk wraz z moim krótkim krzykiem.
W momencie otwarcia z wnętrza szkatułki wydobył się długi, bolesny krzyk, krzyk o głosie kogoś ukochanego, kogo teraz nie mogłam stracić. Pudełko upadło na podłogę z głośnym hukiem, jednak zignorowałam ten dźwięk. Ze środka wyturlał się złoty znicz poplamiony krwią i rolka pergaminu, zawinięta w rulon i zawinięta wstążką. Drżącymi rękoma rozwiązałam wstążeczkę. Litery również były napisane czerwienią.
ON JEST PIERWSZY, TY JESTEŚ NASTĘPNA.

Rozdział ode mnie. Boże, w ogóle nie miałam pomysłu.. :o krótko, al trudno. Zuzu będzie zadowolona, że w końcu napisałam. *weyhey*
Nie chce mi się nikogo ranić pałeczką, więc niech po prostu doleci bezpiecznie w ręce Zuzy. Tym razem daruję ci życie, siło nieczysta. :>
Ronnie M. Weasley

Rozdział 14

Na całe szczęście James nie zareagował odrazą, wściekłością czy innym cholerstwem. Nie wykrzyczał, że mnie nienawidzi, czy że jestem okropna. Po prostu przytulił mnie i powoli gładził po włosach. Czyżby jego alter ego powróciło, i miało zamiar nie dać mu znać o tym, że mnie nienawidzi. Och, zapomniałam to nie alter ego, tylko ten palant. Mdli mnie jak o nim myślę. Jak mogłam być tak naiwna.
- Co się stało ? – zapytał. I co ja mam powiedzieć. Nie chcę mówić o tym co było naprawdę, ale nie jestem w stanie nic nazmyślać. – Powiedz prawdę.  Dobrze Ci to zrobi. – doradził mi. Jakby siedział w mojej głowie. Chwila… Bałwan z Ciebie, wiesz Potter. Zaśmiał się. – No to co się stało?
- Mój… Tom. Tom ma jakąś chorą bandę zwolenników, Śmierciożerców.  Należy do niej mój braciszek, mój „kochaś” – tu wstawcie odruch wymiotny. – i pełno innych ludzi.  – Którzy uważają, że twoje towarzystwo mnie demoralizuje, pomyślałam. – I robią różne rzeczy, żebyśmy się nie dogadywali. – między innymi wymazują pamięć Jamesom, albo robią pranie mózgu Lilkom,tak by myślała,że Mike ją kocha. Jak dobrze,że mu nie powiedziałam... Jestem idiotką. Przecież on własnie siedzi w mojej głowie, i teraz wie wszystko. Znowu.
- Czekaj, jak to wymazują pamięć? - zdziwił się. - Ja wszystko pamiętam. - teraz, to ja się zdziwiłam Czyli Mike musiał mu to wszystko z powrotem wrzucić do głowy. Ale wiedziałam co powinnam zrobić. 
- James... skoro wszystko pamiętasz, to przepraszam Cię. Za wszystko. Robiłam źle, nie mówiąc Ci prawdy od początku. 
- Ja też Cię przepraszam.  Nie powinienem krzyczeć, ani za pierwszym ani za drugim razem. I dlatego mam propozycję. Zaczniemy wszystko od nowa, oboje z czystym kontem. Tak od zera, co ty na to? - pokiwałam głową, i przytuliłam go jeszcze mocniej. - Spokojnie, przyszła Pani Potter będziemy mieli dużo czasu na przytulanie się.
- A ty znowu o tym ? -zaśmiałam się. Czyli jednak przywrócili mu pamięć...
- Wiesz, muszę mieć dobry start. - uśmiechnęłam się,po czym wstałam. - A ty dokąd ?
-  No może spać, w końcu jest druga godzina. - W nocy, jakbyś nie wiedział, dodałam w głowie, powoli kierując się do dormitorium. - Dobranoc - rzuciłam przez ramię. Szybkim krokiem wspięłam się na schody, cichym ruchem otworzyłam drzwi i chwyciłam swoją piżamę, by następnie udać się do łazienki. Umyłam się i przebrałam, po czym poszłam spać. Zasnęłam prawie na zawołanie. Od następnego ranka aż do końca grudnia żyłam normalnie. jak to Syriusz ujął "wróciłam do żywych i szczęśliwych". Rano wstawałam, schodziłam na śniadanie, przekomarzałam się albo z Huncwotami,albo z dziewczynami, szłam na lekcje i już nawet nie złościłam się na Pottera i Blacka za ich durne żarty. Odrabiałam prace domowe, a później grzałam się przy kominku w towarzystwie moich przyjaciół. Na zdjęciu,które oddał mi wtedy James pisało teraz "tylko przyjaciele, czy może coś więcej..." . W sumie to postanowiłam zignorować zapiski na zdjęciu. Niech się dzieje wola nieba. I tak sobie żyłam,aż nadszedł 20 grudnia. Cztery dni do gwiazdki, dzień w którym większość uczniów opuszcza Hogwart, by spotkać się z rodziną. Większośc, bo nie wszyscy. Ja w tym roku prawie zostałam, aczkolwiek w ostatni dzień wpisywania się na listę dostałam sowę z listem od rodziców. Było w nim napisane coś o wielkiej świątecznej niespodziance, o "koniecznie przyjedź na święta" i "jak nie, to od września idziesz mugolskiej szkoły,". Czyli zostałam po prostu wmanewrowana w wyjazd z Hogwartu. Cóż, James, Syriusz, Remus, Dorcas i Marlena też wyjeżdżają. Rano, kiedy ubierałam się w mugolskie rurki mniej-więcej w odcieniu kawy z mlekiem oraz dżinsową koszulę, do tego zwykłe, czarne trampki oraz bransoletkę, zastanawiałam się,czym może być ta "niesamowita niespodzianka". Zamyślona zeszłam na śniadanie, nie zwracając uwagi na podeptanych pierwszoroczniaków. Kurcze, czy oni są co raz mniejsi, czy to ja staję się wielkoludem. Weszłam do wielkiej sali, zgarnęłam z początku stołu jakiegoś tosta z masłem, złapałam kawałek sera i usiadłam na swoim stałym miejscu. Zjadłam tosta,napiłam się soku,i poszłam do dormitorium. Nagle wpadłam na pomysł czym, a może raczej kim mogłaby być moja niespodzianka.  Po mojej głowie chodziło tylko jedno imię. Luke. Spojrzałam na zegar. Do wyjazdu już tylko pięć minut. PIĘĆ. MINUT? Już chciałam biec do dormitorium, kiedy Marlena przyszła z moją kurtką i powiedziała,że dyrektor chce wypróbować jakąś nową metodę  przenoszenia bagaży, dlatego są one już w pociągu. naciągnęłam na siebie ciepłą kurtkę, i razem z Marleną pobiegłam do powozu, w którym siedziała Dorcas z Syriuszem i Jamesem. Wpadłyśmy do niego, akurat kiedy odjeżdżał. Ruszył tak gwałtownie,ze upadłam na ziemię, a Marlena na mnie. Wszyscy zaczęli się śmiać, z nami włącznie.Szybko dotarliśmy na dworzec i wsiedliśmy do pociągu. Podróż minęła nam w miłej atmosferze, oprócz jednego momentu. Malfoy otworzył drzwi przedziału. Kiedy na niego popatrzyłam od razu nasunął mi się Mike i ten odruch wymiotny...
- Lily, możemy porozmawiać? - zapytał.
- Wybacz, nie rozmawiam z gnidami. A zwłaszcza z jedzącymi śmieci - odpowiedziałam najsłodszym głosem na jaki potrafiłam się zdobyć.
- Błagam, Lily. To dla mnie bardzo ważne. - powiedział,tak jakby moje słowa nic nie znaczyły. Nic nie powiedziałam,ale wstałam ze swojego miejsca i wyszłam z chłopakiem  na korytarz. - Musisz wiedzieć Lily,że ani ja,ani Severus nie mieliśmy nic wspólnego z tym zdarzeniem,z Mikiem. I ja chciałbym Ci powiedzieć... - chłopak zawahał się. - że jesteś śliczna. Wesołych Świąt, pa. - uciekł. Wróciłam do przedziału starając się zachować kamienną twarz, z tylko jedną myślą. O co chodzi? Kiedy usiadłam na kanapie natychmiast została wywiana grą w eksplodującego durnia. Kiedy dojeżdżaliśmy do Londynu, znów zaczęłam rozmyślać o niespodziance od rodziców. Nawet nie zauważyłam kiedy dojechaliśmy. Machnęłam różdżką,a mój kufer zaczął lewitować tuż za mną. To samo uczyniły dziewczyny, jak i huncwoci. Wyszliśmy na peron, nadal wesoło gawędząc.
- Jak myślisz Lily, co będzie twoją niespodzianką.? - zapytał Syriusz.
- Nie wiem. Ale jadę do domu jak najszybciej... - nagle zamarłam. Nie liczyły się już głosy moich przyjaciół ze szkoły. Upuściłam kufer i po prostu podbiegłam do Luka.  Kim jest Luke? Mój najlepszy przyjaciel. Jest dla mnie jak brat,ale dwa lata temu wyprowadził się do Ameryki. Też jest Czarodziejem. Rzuciłam się chłopakowi na szyję. - Nie wieżę. -wyszeptałam
- Uwierz. - odszepnął przytulając mnie mocno. Nie mogłam wytrzymać rozsadzającego mnie szczęścia. Kiedy w końcu przestaliśmy się przytulać przyciągnęłam swój kufer, i kiedy już miałam razem z Lukiem wychodzić, usłyszałam wołanie:
- Hej, Rudzielcu - och, to Syriusz. - Chodź na chwilkę. - odwróciłam się i szybkim krokiem podeszłam do chłopaka, po drodze żegnając się z Dorcas i Marleną.  Syriusz przytulił mnie. - Nie daj się wciągnąć w żadne dziwne rzeczy. - szepnął. - Wesołych Świąt.
-Wesołych Świąt. - Kiedy chciałam wreszcie wydostać się z tłumu, ktoś złapał mnie w tali. Poczułam jego wargi przy uchu.
-Jesteś tylko moja, pamiętaj o tym. - szepnął James, którego rozpoznałam po głosie, po czym złożył pocałunek na moim policzku i odszedł. Przez chwilę nie miałam pojęcia co się stało, ale po chwili oprzytomniałam, wrzuciłam uśmiech na twarz i w towarzystwie Luke'a wyszłam z peronu. Jechaliśmy do domu wesoło gawędząc o szkołach,zaklęciach, stworzeniach magicznych...


Hehehe. :D Przyśpieszyłam tępo pisania rozdziałów, bo Wera by mi głowę ukręciła. Wiecie fejm i te sprawy. XDD nasza przysłowiowa pałeczka leci do niej, i serdecznie jej życzę, żeby walnęła Pewną Osobę i ją zabiła. :)) 

1.11.2014

Rozdział 13

Cztery dni. Dokładnie przez tyle dni z własnej woli unikałam Jamesa Pottera, a co za tym idzie, także Huncwotów. Schodziłam na posiłki najpóźniej, jak tylko się dało, na lekcjach siadałam po drugiej stronie klasy, nie odnajdowałam go wzrokiem w tłumie. Stał się tematem tabu w mojej głowie, tak że bałam się o nim nawet napomknąć. Bałam się o nim myśleć, z obawy iż przypadkowo mógłby właśnie używać legilimencji.
Wyjątkami były te bezsenne noce, kiedy to leżałam i myślałam. Tym razem nie o własnej tęsknocie, o nie. Prawda, tęskniłam za Mikiem, ale tym razem mój samolubny żal przyćmiło coś o wiele głębszego: ból. Nawet, jeśli tak beztrosko wyruszyłam do dormitorium tamtego dnia, przez noc śniły mi się koszmary. Miały różną fabułę, lecz pewna reguła się powtarzała; traciłam Jamesa, i to z własnej winy. Spychałam go w przepaść. Podawałam mu napój, który okazał się być trucizną. Pociągałam z sznur, a na jego drugim końcu dyndało ciało Jamesa, blade, bez życia. Następnego dnia sama wyglądałam, jakby poddano mnie torturom, więc uznałam, że lepiej byłoby dla mnie odpędzać sen, niż przeżywać stratę Jamesa na nowo. Myśl o tym sprawiała mi niemal fizyczny ból.
Najgorsze było jednak to, że budziłam się, a nic się nie poprawiało. James mnie teraz nienawidził. Nic innego się nie liczyło.
James... Czy to.możliwe, że naprawdę zapomniał, że mnie kocha? Ale jak? Dlaczego? Próbowałam odnaleźć odpowiedzi, ale nic nie działało. Rzucałam Aparecjum miliony razy, lecz za każdym razem otrzymywałam ten sam wynik - idealnie gładki papier bez śladu jakiegokolwiek tuszu. Może to tylko ja traciłam rozum? Czyżbym zwariowała?..
Z chęci zapomnienia o Jamesie, szczerze miałam zamiar odpisać Mike'owi. Jedyne jednak, co zdołałam napisać, to linijka "Drogi Mike..." Nie potrafiłam pisać do mojego "kochasia". Zbyt przypominał mi ten okropny moment, kiedy humorem zamaskowałam tragedię.
Jeszcze jedno. James wyglądał na swoje wcześniejsze ja tylko dwa razy: wtedy, kiedy zobaczyłam ten błysk w jego oczach na wieży astronomicznej, i właśnie kiedy wściekł się na mnie. Po pierwszym razie natychmiastowo powróciło jego alter ego*, a po drugim uciekłam na tyle szybko, by tego nie doświadczyć. Nawet jeśli James był wściekły, to przez te cenne sekundy wracał do tego kochanego wariata, który bez przerwy wymyślał mi wcześniej mnie wkurzające przydomki, jak "przyszła Pani Potter" lub "dziewczyna geniusza". Wtedy miałam ochotę całkiem niechcący rzucić Levicorpus i zostawić go gdzieś na parę dni. Teraz, gdy o tym myślę, mam ochotę ukraść od McGonagall zmieniacz czasu i powrócić do tych czasów.
Gdy nadszedł wieczór, w który byłam umówiona z Tomem, nawet nie kryłam się ze swoimi zamiarami. Dziewczyny były bardzo zdziwione, gdy zobaczyły mnie tak jakby gotową do wyjścia tuż przed północą. Mimo tego w moich oczach musiało być wystarczająco stanowczości (bądź też szaleństwa - nie miałam już pojęcia, co mną kierowało), ponieważ nie powiedziały ani słowa. Wkrótce wszystkie światła zgasły.
Zeszłam cicho po schodach i zaczęłam powolną wędrówkę przez ciemne, posępne korytarze. Szłam plecami do ściany, tak aby trudniej było mnie zauważyć. Niedługo doszłam do sekretnego przejścia - starałam się nie przypominać sobie, że tym właśnie przejściem szłam ostatnio z Huncwotami pod peleryną niewidką - i jak najszybciej przebiegłam przez wilgotne i wąskie przejście, po czym głęboko odetchnęłam świeżym powietrzem. Było jeszcze piętnaście minut do północy, lecz Zakazany Las okazywał się w swojej mroczności i ciemnej atmosferze już teraz. Księżyc w pierwszej kwadrze świecił jasno, tworząc ścieżkę światła na jeziorze. Spojrzałam nieco wyżej - klif, tuż przy wschodniej stronie lasu bielił się wapnem, wyraźnie odcinając się od powierzchni jeziora niczym od morza, gdyż wiatr pchał wzburzone wody na skałę. Powiodłam wzrokiem dalej, nieco niżej. To w tamtej części lasu czekał na mnie Tom, to znaczy... mój ojciec. Trudno było mi się przyzwyczaić do myśli, że miła mugolska para w średnim wieku, która wychowywała mnie przez piętnaście lat to tak naprawdę nie moi rodzice. No cóż...
Zamykając oczy, skoncentrowałam swój umysł na skraju lasu, niedaleko krawędzi klifu. Pozwoliłam sobie zatracić się w tej myśli...
...i byłam już pomiędzy drzewami. Wiedziałam, że jeślibym tylko zawróciła i szła przez kilka minut w tamtym kierunku, dotarłabym do klifu. Zamiast tego, szłam powoli na przód. Zauważyłam słabe srebrne światło, a po czterech minutach niespiesznego marszu zobaczyłam czyjegoś Patronusa. Był to testral, a przynajmniej tak wyglądały one na ilustracjach w książkach. Prawda, były one wyjątkowo paskudne...
Koń gwałtownie poruszył łbem za siebie, jakby na znak, że mam za nim iść. Niepewnie postawiłam krok w jego kierunku. W odpowiedzi stworzenie odwróciło się i zaczęło iść. Uznałam, że nie mam powodu do niepokoju, więc podążałam za rzucającym srebrną poświatę testralem. Niedługo potem drzewa zaczęły się przerzedzać i stałam na niewielkiej polanie.
Testral nagle zniknął. Spojrzałam w na środek polany i zobaczyłam tam wszystkich. Za nimi stało kilkunastu ludzi w czarnych szatach, ja jednak skupiłam się na wszystkich znajomych twarzach. Zobaczyłam Alecto i Amycusa, Lucjusza, Dimitrija, rzecz jasna, Toma, i... Mike'a. Z trudem powstrzymałam impuls rzucenia mu się z radości na szyję.
- Witaj, Lilianne - powitał mnie Tom. Z jego postawy wywnioskowałam jednak, iż wolałby raczej pominąć uściski. Podeszłam więc na niezbyt daleki dystans od wszystkich i skinęłam głową.
- Przejdźmy od razu do tego, czemu Was tu wszystkich sprowadziłem, teraz, kiedy jesteśmy w komplecie - zaczął bez ogródek Tom. - Ten oto tu młody mężczyzna, Michael - tu wskazał na Mike'a - postanowił dołączyć do naszej... grupy.
Grupy? Czyżby miał na myśli tych obcych mi ludzi? Tylko dlaczego zawahał się, wymawiając to słowo?...
- Lilianne - kontynuował Tom, podchodząc do mnie bliżej, odłączając się od innych. - Jest kilka rzeczy, których nie wiesz. Uznałem... Być może nie spodobałaby ci się moja idea. Jesteś nieco inna od innych moich dzieci.
- Do czego zmierzasz... Tom? O co chodzi? - spytałam, zaskoczona. Zawsze byłam odmieńcem, zawsze traktowana jak słabeusz. Nagle zrobiło mi się wstyd, że nawet mój własny ojciec tak uważa.
- Lily, świat nie jest taki, jak ci się zdaje. Nie ma czegoś takiego, jak dobro i zło; jest tylko władza i potęga, oraz mnóstwo ludzi, którzy są za słabi, by to osiągnąć. Taki jednak jest nasz cel. Nas, Śmierciożerców. To wszyscy ci ludzie, a także Alecto, Amycus, Dimitrij, nawet twój kolega Lucjusz. Wszyscy oni stają w obliczu idei mocy, która pozwoli nam uczynić ten świat takim, jaki powinien być. Michael także zapragnął wspomagać to, w co wierzy. Czyż to nie wspaniałe?
Stałam cicho przez chwilę, próbując zrozumieć to, co właśnie mi powiedziano. To chyba... dobrze, prawda?
- Niestety, nie wszyscy podzielają nasze zdanie. Zauważyłem, że przez te wcześniejsze lata zaprzyjaźniałaś się z ciekawymi osobistościami... Osobiście, bardzo pochwalam twoją znajomość z młodym Snape'em. Chłopak ma szerokie spektrum wiedzy. Natomiast... James Potter. To on jest problemem, Lilianne. Jest arogancki, impertynencki, ograniczony-
- Proszę, czy mógłbyś przestać obrażać mojego przyjaciela? - spytałam chłodnym tonem. Ludzie w czarnych szatach zachłysnęli się w oburzeniu. Pokazałam brak szacunku, no ale cóż - to mój ojciec. Mam do tego prawo.
Mimo reakcji Śmierciożerców, Tom wyglądał spokojnie.
- O tym właśnie mówię - odparł łagodnie. Wzdrygnęłam się; pewnie lepiej zareagowałabym na krzyk, którego się spodziewałam. - Przebywanie w jego towarzystwie uwłacza godności Riddle'ów. On cię demoralizuje - powiedział Tom bardziej stanowczo, a jego głos przypominał syk węża.
- Demoralizuje? Cóż, to chyba możesz mi wytłumaczyć fakt, że James zapomniał o tym, że mnie kocha. Słucham.
Usta Toma wykrzywiły się w półuśmiechu. Zauważyłam, że Mike ledwie zauważalnie drgnął.
- Och, moja słodka Lily. Tyle musisz się jeszcze nauczyć.
Nie odpowiedziałam. Wciąż czekałam na odpowiedź na własne pytanie.
- Musisz wiedzieć, że nie wszyscy mają otwarty wstęp do naszego grona, tak jak co niektórzy - domyśliłam się, że chodziło mu o mnie i moje rodzeństwo. Czekałam dalej. - Niektórzy muszą na to zasłużyć.
Miałam teraz wszystkie kawałki układanki, które błyskawicznie ułożyły się w całość.
- Zmusiłeś Mike'a, by wymazał Jamesowi pamięć!? Ja... ja nie wierzę! Ty-
- Ależ skąd. - Tom przerwał moją gniewną tyradę. Mimo tego, wciąż mówił cicho. - Michael zapytał o wejście do grupy w zamian za pewną przysługę. Wiem, że nasz nowy członek darzy cię sympatią, tak jak i ty darzysz jego... Obu nam było to na rękę. Musisz zrozumieć, że James Potter to nie jest rozwiązanie dla ciebie.
Nie słuchałam jednak ostatnich słów mojego ojca; podeszłam szybko do Mike'a i przystawiłam różdżkę do jego gardła niczym nóż.
- Michaelu Johnsonie, czy to jest prawda? - niemalże warknęłam przez zaciśnięte zęby. Czułam, jak chłopak ciężko przełyka, i brzydziłam się tego.
- Lily, ja-
- Tak czy nie!? - domagałam się odpowiedzi. Wbiłam różdżkę nieco głębiej. Jeszcze trochę i przebiję mu skórę, pomyślałam z chorą satysfakcją.
- Tak. Lily, błagam, wysłuchaj mnie. - wyjąkał z trudem Mike. Nawet wtedy nie cofnęłam różdżki. Niech się męczy, tak samo jak i ja.
- Masz minutę, zanim pożegnasz się z życiem.
- Lily, zrozum. Byłem zazdrosny, a James... Sama musisz przyznać, jesteście sobie bliscy. Nie chciałem cię stracić. Kocham cię - na ostatnich dwóch słowach głos mu zmiękł, zrobił się marzycielski. Skrzywiłam się ze wstrętem.
- Jeśli kiedyś cię kochałam, to już skończone. Nie wierzę, że mogłeś zrobić mi coś takiego! Jeśli zależy ci, żebym była szczęśliwa... Nie, zapewne jesteś takim egoistą, że liczy się dla ciebie swoje szczęście. Nawet nie waż się mnie dotknąć - ostrzegłam, gdyż jego dłoń zbliżyła się niebezpiecznie do mojego policzka. Cofnął ją z przestrachem.
Nie odrywając różdżki od gardła tego zdrajcy, spojrzałam na Toma.
- A ty, ojcze? Tobie też bardziej zależy na własnych przekonaniach niż na swojej córce? - spytałam, doprawiając swoją wypowiedź wyjątkowo dużą dawką jadu. Twarz Toma nie objawia żadnych emocji. - Wiedz, że cię nienawidzę. Wszystkich was nienawidzę!
Z szybkością błyskawicy zabrałam różdżkę z gardła Mike'a i wybiegłam w las, skąd dopiero przeniosłam się pod wejście do sekretnego tunelu. Biegłam zarówno po wilgotnej ziemi, jak i posadzce szkolnych korytarzy, nie dbając czy ktoś mnie zobaczy. Wbiegłam na wieżę Gryfonów, wypowiedziałam hasło i opadłam na fotel w pokoju wspólnym, wybuchając płaczem. Siedziałam, łkając głośno.
Zajęło mi to kilka minut, by zorientować się, że nie jestem sama w ciemności. Dopiero po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, bym mogła stanąć twarzą w twarz z Jamesem Potterem.
- Lily?
Nie odpowiadając, rzuciłam się mu po prostu na szyję.
*alter ego - druga osobowość; określenie na rozdwojenie jaźni.
** Levicorpus (łac. levi - unosić się i corpus - ciało) - zaklęcie powodujące unoszenie się ciała celu.
Ależ my Was rozpieszczamy! Cztery rozdziały w przeciągu trzech dni, to zapewne jakiś rekord.
Jak myślicie, jak Lily naprawi sytuację? I czy ją naprawi, czy nauczy Jamesa kochać ją na nowo?
Pałeczka tradycyjnie leci do Zuzy, tym razem jednak strzelam z superłuku i oby Zuzankę trafiła pomiędzy łopatki, tak żeby nie mogła pałeczki wyjąć, żeby się wykrwawiła i umarła. (ostrzegałam cię, skarpeto ze ścieku, teraz masz za swoje! ;>)
Ronnie Weasley

Rozdział 12

- Co takiego, Lily? – spojrzał jakby z nadzieją. – O co chodzi ? - I co ja mam mu teraz powiedzieć? "Hej James, byłam głupia i nie powiedziałam Ci wcześniej ,ze też Cię kocham,a teraz ty już nic do mnie nie czujesz." czy lepszy jest wariant "Teraz kiedy możemy się przyjaźnić,bo z twojej strony wszystko skończone zrozumiałam,że też Cię kocham". O nie, na pewno nie powiem tego teraz. Powiem u Mike'u. Tak. Nie. Po co mu o tym mówić. jeszcze się zdenerwuje. Musze coś wymyślić.
- Cieszę się,że między nami wszystko już wyjaśnione. - uff, jestem geniuszem. Uśmiechnęłam się do chłopaka, próbując robić to tak przekonująco jakby to co powiedziałam było tym co chciałam powiedzieć.
- Tak... wyjaśnione... - przez chwile jego oczy wydawały się być smutne, aczkolwiek był to niewielki ułamek sekundy, bo zaraz przybrały znów ciepły i radosny wyraz,typowy dla chłopaka. - idziemy do Pokoju Wspólnego? - zapytał z nadzieją,że zaniesiemy radosną wieść zgody do naszych przyjaciół.
- Tak,jasne. - uśmiechnęłam się, chociaż pójście teraz do zatłoczonego pokoju, pełnego wścibskich Gryfonów i Gryfonek było mi najmniej na rękę. Mam nadzieję,że uda mi się jak najszybciej wymknąć do dormitorium. powoli, ciągle trzymając się za ręce szliśmy do Pokoju Wspólnego. Mogłoby się wydawać,że jest pięknie,ale nie było. W mojej głowie cały czas krążyły myśli o Mike'u,te myśli które tak bardzo chciałam stłumić. To było jedyne o czym myślałam,aż do czasu...
- Hej, Evans! - usłyszałam głos za mną i Jamesem. Malfoy? Tylko jego mi tutaj brakowało. Mimo wszystkich przekleństw na chłopaka wypowiedzianych tylko w mojej głowie, czułam że mam z nim pogadać. Intuicja ? Pragnienie opóźnienia wejścia do PW? Być może...
- Zostaw ją, śliska gnido - odpowiedział mu James. Wzmocnił od razu uścisk swojej dłoni i spiął mięśnie gotowy do pojedynku.
- Jest w porządku, James. - odszepnęłam do chłopaka, tym samym dając mu znak do rozluźnienia się. Kiedy chłopak już to zrobił, odwróciłam się do Malfoya. - Co byś chciał?
- A możemy porozmawiać na osobności? - zapytał. Nie miałam ochoty nigdzie iść. Najchętniej usiadłabym pod ścianą i rozpłakała się.
- A czy to konieczne? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie,lecz wyraz jego twarzy wyrażał zdecydowany sprzeciw. Dobrze, dobrze. Już idę. James, poczekaj chwilkę. Uśmiechnęłam się do przyjaciela i zostawiłam go samego, osłupiałego z wrażenia na środku korytarza iść porozmawiać z Lucjuszem.
*perspektywa Lucjusza Malfoy'a*
Zgodziła się. Teraz już muszę jej to powiedzieć, po prostu muszę. Zaraz za rogiem stała ławka. Usiadłem na niej, pokazując Lily, by zrobiła to samo.
- To co chciałeś mi powiedzieć, Lucjuszu? - zapytała swoim wspaniałym głosem, patrząc na mnie zielonymi tęczówkami, które jednak nie promieniowały radością jak to zwykle bywało. A co jeśli się martwi. Jeśli ma jakiś problem,a ja teraz tylko dorzucę zmartwień...
- Twój tata... -nie dane było mi dokończyć,bo Lily nie spodobało się,jak nazwałem Czarnego Pana.
- Tom. - powiedziała.
- Tak... Tom pragnie cię widzieć za cztery dni o północy, zaraz obok klifu we wschodniej części lasu. - Jestem debilem. Jestem głupim debilem. Stchórzyłem. Znowu.
- Rozumiem. Coś jeszcze? -zanim pomyślałem,że mam jeszcze okazję dodała - Nie? To dziękuję za informację. - uśmiechnęła się wyjątkowo promiennie jak na jej stan i ruszyła do Jamesa. Powoli szedłem do Pokoju Wspólnego w lochach, przeklinając w duchu swój debilizm.
*perspektywa Lilianne Evans*
Malfoy jest dziwakiem. Tyle mogę powiedzieć. Szłam spokojnie do Jamesa,ale kiedy popatrzyłam na niego, od razu przypomniał mi się Mike. I znowu poczułam się przytłoczona tym wszystkim, tak jakby ktoś wrzucił mi karton na głowę. W milczeniu szłam z Jamesem do PW. Kiedy weszliśmy do salonu Gryfonów wszystkie oczy zwróciły się w naszym kierunku. pierwsze, o czym pomyślałam to "WYDŁUBAĆ WAM TE WYŁUPIASTE GAŁY?", lecz zanim zdążyłam to powiedzieć,James dał im do zrozumienia wyrazem twarzy, że nie życzymy sobie nadmiernego zainteresowania. Powoli poszłam do kanapy, którą jak zwykle okupywali Huncwoci w towarzystwie dziewczyn.
- Ruda! - wykrzyknął Syriusz. - Wróciłaś do żywych. - następnie rzucił się na mnie,a po kilku sekundach turlaliśmy się po podłodze bijąc poduszkami, gumowym wazonem (skąd on to ma? ) i innymi miękkimi i dziwnymi rzeczami śmiejąc się. I, z mojej strony nie był to wymuszony śmiech tak jak przez długie ostatnie tygodnie. Ja na prawdę się śmiałam. W sumie, to śmiali się wszyscy,z portretami włącznie. Wniosek : Syriusz jest idiotą, który doprowadził mnie do śmiechu. Czyli jest za co mu dziękować. Po tym,jak Syriusz poprawił mi nastrój, cały wieczór żartowałam z Huncwotami i z dziewczynami. Aż do pewnego czasu...
- Spóźniona Sowia Poczta! - krzyknął któryś Gryfon i otworzył okno. Biała sowa śnieżna zatoczyła koło po pokoju, aż w końcu znalazła tego kogo szukała. wystrzeliła w naszym kierunku, spuściła mi zawiniątko na głowę i uciekła. Wzięłam je do ręki, lecz kiedy zobaczyłam na samej górze inicjały : M.J. odechciało mi się wszystkiego,a cała energia życiowa i dobry nastrój, jakby to ładnie powiedzieć...czułam się jakby ktoś użył na nich Confringo.
-Lily? Stało się coś? - usłyszałam zmartwione głosy przyjaciół, ale zignorowałam je. Odwróciłam się tyłem do nich i rozwinęłam pergamin. Zaczęłam czytać:

Instytut Magii Durmstrang,
Kochana Lily!
Witaj. Jak Ci tam, z powrotem w domu? Pamiętasz jeszcze o mnie? Mam wielką nadzieję, że tak, bo ja nie mogę o Tobie zapomnieć. Jak się czujesz? Dimi opowiedział mi, dlaczego do nas przyjechałaś, i teraz wiem,że Ty kochasz tego "zadufanego w sobie głąba,Pottera ",a ja dużo namąciłem. Jest mi z tego powodu bardzo przykro,ale byłaś dla mnie zbyt pociągająca. Przepraszam,że w tym liście jest taki chaos. Chciałbym się skupić,ale kiedy o Tobie myślę, nie jest to wykonalne.
wciąż kochający, i twój na zawsze
Mike.
PS.: Może chciałabyś spotkać się ze mną w Święta? Przyjechałbym po Ciebie na King's Cross,a później zabrał do mnie, do Hiszpanii. Liczę na szybką odpowiedź. :)

Z oczu popłynęły mi łzy. Nie myślałam o tym,że siedzę w Pokoju Wspólnym, że ktoś będzie się martwił, że James się dowie o Mike'u. W mojej głowie krążyła tylko myśl : "Jest tak blisko a jednak daleko." Ale kto? Co? Odpowiedzi jest wiele: Mike, miłość, szczęście...Minęła chwilka, zanim zorientowałam się,że ktoś wyrwał mi list z ręki, a jeszcze inna osoba objęła mnie, i przytuliła do siebie by mnie uspokoić. o dziesięciu minutach panowałam nad tym, co dzieje się z moimi emocjami.
- Co to ma znaczyć? - przerwał cisze James. - Obiecałaś mi,że w nikim się nie zakochasz. Zresztą, co ten twój kochaś tu wypisuje.?! Kochasz mnie, a bujasz się z nim?! - był bardzo zdenerwowany. - Nienawidzę Cię.! -wykrzyczał mi to prosto w twarz. Siedziałam na kolanach Syriusza otępiała z wrażenia. Przecież James już mnie nie kocha... A może jednak tak? To nie możliwe Lily, on już nic do Ciebie nie czuje. To już nie ten Potter od "Hej,Evans umówisz się ze mną?" czy "Dzień Dobry, przyszła Pani Potter".
- Ale James... tego się nie kontroluje. - paplałam jakieś bzdury - Doskonale wiesz jak to jest. Nagle czujesz,że to ta osoba, i nie masz nad tym żadnej władzy. - powiedziała co wiedziała kurde. Nie ma co, mądrala ze mnie. - A teraz pozwólcie,że położę się spać, bo jest już po północy, a ja wyglądam jak zombie bez zarywania nocek. - uśmiechnęłam się do nich, i poszłam do dormitorium, przebrałam się w piżamę i poszłam spać z nadzieją na lepsze jutro, i z postanowieniem odpisania Mike'owi.

No, to mamy kolejny rozdział. Tym razem dwa w jeden dzień. Łał, jak to możliwe. :o Pałeczka leci do Weroniki, i oby trafiła ją prosto w serce. :*

1.09.2014

Rozdział 11

Używając około tylu komórek mózgowych co zombie, powłóczyłam nogami po schodach i zeszłam do Pokoju Wspólnego. Wydał mi się zatłoczony, mimo iż nikt nie był już uciążliwy. W końcu wróciłam ze zwykłej wymiany uczniów, a nie nocnej eskapady polegającej na odkrywaniu, że jestem córką Voldemorta i ratowaniu Jamesowi życia. Mimo tego, podejrzliwie spoglądałam na mijane przeze mnie grupki Gryfonów i nieufnie obserwowałam najmniejszy ruch, spodziewając się że ktoś zagrodzi mi drogę. Czyżbym zmieniła się na tyle, by nie móc zaufać moim kolegom?
Popychając portret Grubej Damy zerknęłam ostatni raz przez ramię, aby upewnić się, iż na pewno nikt nic nie podejrzewa (w przeciwieństwie do mnie, poważnie zastanawiam się, czy to nie początki paranoi...). Jedyne jednak, co napotkałam, to zmartwione spojrzenie Marleny i Alice. Wyszłam jak najszybciej, by poczucie winy nie zaczęło we mnie kiełkować.
Normalnie zapewne nie wyszłabym z dormitorium (znacznie bardziej wolałam użalanie się nad sobą i bezsensowny płacz w poduszkę), jednak chciałam spotkać się z Jamesem. Chciałam porozmawiać, upewnić się, że mnie nie nienawidzi, naprawić to, co popsułam. Szłam wolno, lecz każdy krok stawiałam z determinacją. Wiesz, że musisz przez to przejść, mówiłam sobie w myślach. Po prostu tam idź.
Kiedy stanęłam przed drzwiami, które prowadziły do klatki schodowej na wieżę astronomiczną, wzięłam głęboki wdech. Nie miałam wątpliwości, że James już na mnie czeka. Wolno, jakby z oporem nacisnęłam na klamkę i zaczęłam wchodzić po schodach. Drzwi na górze były już otwarte, a James stał tyłem do mnie, opierając się na balustradzie. Nagle uświadomiłam sobie, że za nim tęskniłam, może nie jakoś tragicznie, ale zawsze. Podeszłam do chłopaka i stanęłam obok.
- Hej - powiedziałam cicho.
James spojrzał na mnie uważnie.
- Witaj w domu, Lily - powiedział. Sposób, w jaki podkreślił słowo "dom" sprawiło, że przez sekundę uwierzyłam, że wszystko wie. W tej samej chwili zauważyłam jednak, że w jego oczach błyszczą się iskierki radości. Zrozumiałam, że nawet, jeżeli jest wściekły, to cieszy się, że wróciłam. Uśmiechnęłam się promiennie, w nadziei na by zamaskować tą rozpacz, którą obnosiłam się przez ostatnie kilka godzin.
- Jak podobało ci się w Durmstrangu? - zapytał chłopak. Czułam, że za tym pytaniem kryje się następne, a odpowiedź na nie nie usatysfakcjonowałaby go. Postanowiłam udawać, iż nie zauważyłam ukrytego podtekstu, i z niemalże idealnie beztroskim tonem głosu odpowiedziałam:
- Jest inaczej niż u nas. Bardziej... mrocznie. Na pewno czyściej. - Pominęłam wątek, że czyściej było w dormitoriach. Nie daj Boże zapytałby, skąd to wiem. - Możesz przekazać Peterowi, że ich jedzenie nie jest lepsze od naszego, więc nie musi się przenosić.
Oboje zaśmialiśmy się, zupełnie jakbyśmy w ogóle wcześniej się nie kłócili, jakbym nie była córką Voldemorta i jakby nie łączyło nas nic więcej niż zwykła, platoniczna przyjaźń.
- Cieszę się, że wróciłaś - powiedział James. Widziałam, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się waha. W końcu się zdecydował. - Kiedy cię nie było, ja... dużo myślałem. O wszystkim.
Myślał o wszystkim? Czyżby o mnie?
- Nie chciałbym, żeby ta cała sytuacja zniszczyła wszystko, przez co przeszliśmy. Byłem zły, ale i tak zachowałem się jak palant. Odwróciłem się od ciebie właśnie wtedy, kiedy mnie potrzebowałaś. Co ze mnie za przyjaciel?
- Najlepszy - odparłam ze słabym uśmiechem, po czym chwyciłam go za rękę. - W końcu, jesteś tu teraz ze mną, czyż nie?
- Na to wygląda - odwzajemnił uśmiech.
- Nie zadręczaj się - odparłam ciepło. Chłopak spojrzał na nasze dłonie, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zastanawiałam się, o czym myśli, nawet próbując mojej marnej legilimencji starałam się tego dowiedzieć. Niestety, nie uzyskałam odpowiedzi. W myślach zanotowałam, by bardziej uważać na zajęciach i postanowiłam zadowolić się po prostu tym, że czuje się szczęśliwy. Może nawet uda mi się go dziś nie zranić, nie zniszczyć tego, co już odbudowaliśmy. Znienacka, do moich myśli wkradł się Mike. Pojawiał się on jak z pomocą jakiegoś piekielnego mechanizmu, niszcząc chwile, w których znów czułam się jak w domu. Jak kilka szczęśliwych momentów mogło zmienić się w takie piekło!?
- Lily? - głos Jamesa sprowadził mnie na ziemię. Udałam, że zapatrzyłam się na zachodzące słońce - kłamstwa przychodziły mi zaskakująco łatwo, a James gładko je łykał - i spojrzałam na niego. Obracał w dłoni sztywny kawałek papieru.
- Pomyślałem, że chciałabyś je z powrotem - powiedział filuternie. Obrócił papier tak, bym zobaczyła druk. Było to zdjęcie. Zdjęcie moje i Jamesa, to samo które ja sama obracałam w rękach dokładnie tydzień temu.
Szybko wzięłam je z jego rąk. Nie panując nad własną, niespodziewaną reakcją, odwróciłam zdjęcie tyłem.
Nie znalazłam tam nawet najmniejszego śladu po szmaragdowym tuszu.
- Wszystko w porządku? - spytał James, a w jego oczach zauważyłam błysk niezrozumienia.
- Nie ma tu żadnego napisu - powiedziałam cicho, z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
- O co chodzi, Lily?
Nie wierzę. Jakimś cudem wyznanie Jamesa zniknęło z tyłu zdjęcia.
Dopiero teraz dopasowałam wszystkie kawałki układanki. James nie próbował wcale okazywać mi miłości, bo... nie czuł jej. Uczucie zniknęło niczym starty z półki kurz. Na zdjęciu nie było deklaracji uczuć, bo... one nie istniały. Już nie. Jakaś dziwna moc sprawiła, że James nic a nic nie pamiętam.
Niemal zemdlałam.
- Lily!? Lily, dobrze się czujesz? Czy wszystko w porządku?
Odwróciłam się tyłem do barierki i oparłam się o nią, starając się oddychać głęboko.
- Nie. Nic nie jest w porządku. - powiedziałam szybko, a mój głos brzmiał obco, dziko, nieprzewidywalnie. - James, muszę ci coś powiedzieć.

Przepraszam, że krótki, przepraszam, że słaby. Powody na to są dwa: Zuzu zapowiedziała, że ma wenę do końca tygodnia, więc musiałam się pośpieszyć, oraz to, że miałam małą przerwę od pisania po polsku... Tak czy inaczej, rozdział w tempie ekspresowym raz!
Lily nagle stała się nieufna, paranoiczna (czy paranoidalna? nigdy nie wiem, które to). Wszystko się zmieniło. Dosłownie wszystko. Pałeczka leci do Zuzy i (tradycji niech stanie się zadość) aby ci ona, Zuzanko moja kochana, w dupę się wbiła.
Kocham,

Ronnie Weasley

1.08.2014

Rozdział 10

Po tym, jak piąty raz przeczytałam tekst na odwrocie zdjęcia, słysząc w głowie głos Jamesa zrozumiałam co ja w zasadzie robię. Opamiętałam się, odłożyłam wszystko na swoje miejsce i usiadłam na łóżku Syriusza. Odczarowałam drzwi z ogromną nadzieją,że huncwoci nie próbowali dostać się do dormitorium. Na szczęście, przez następne 5,10,15 minut nikt się nie pojawiał. Kiedy już chciałam wyjść drzwi otworzyły się, a przez nie wturlała się z gracją słonia na rolkach trójka huncwotów,. Brakowało James'a. Jak zwykle.
- Lily.? Co ty tu robisz.? - zaczął wypytywać Remus. Doskonale wiedział,że wiem,że Jamesa tu nie było. - Kiedy przyszłaś.?
- Przyszłam jakieś...- w tym momencie spojrzałam na zegarek by dać im znać,że wcale nie jestem tu długo - 3 minuty temu. Chciałam tylko pożegnać się z wami. - patrzyłam na nich, oczekując jakiejś reakcji. W ułamku sekundy zostałam powalona na łóżko przez 3 wielkie cielska. Remus Syriusz i Peter zaczęli dawać mi złote rady i ściskać.
- Nie łam regulaminu. Baw się dobrze. Zobacz czy mają dobre jedzenie. -Myślałam,że padnę ze śmiechu. Kiedy już nie mogłam oddychać puścili mnie.
- Pa chłopcy. - uśmiechnęłam się do nich serdecznie. Powoli zeszłam do Pokoju Wspólnego. Chciałam przez niego przemknąć niczym nowoczesny ninja w sportowej opasce ale nie udało mi się. A dlaczego.?
Ponieważ dziura pod portretem Grubej Damy została odsłonięta. Spojrzałam w tym kierunku,by przekonać się,że nie powinnam tego robić. Przechodził przez nią nie kto inny jak James Potter. Przez chwilę się wahałam się ,ale po nagłym przypływie odwagi postanowiłam do niego podejść.
- James... - powiedziałam nieśmiało.
- Czego chcesz, Evans? - jego zimny ton, przypomniał mi,czemu żegnam się z nim dopiero teraz.
- Ja chciałam tylko powiedzieć "pa". - uśmiechnęłam się i odwróciłam. Kiedy doszłam do schodów wielce zadowolona,że udało mi się zamienić z nim dwa zdania, usłyszałam jak mnie woła.
- Hej, Evans! - odwróciłam się. - Tylko mi się tam nie zakochaj. - uśmiechnął się do mnie. Tak bardzo mi tego brakowało. Chciałam podbiec do niego i przytulić ale opanowałam się w porę.
- Obiecuję, Potter. - Uśmiechnęłam się szczerze pierwszy raz od czasu kłótni z Jamesem. Weszłam do swojego dormitorium,zabrałam kufer i zeszłam na dół. Pokój Wspólny nagle opustoszał. Przed kominkiem stała jakaś kobieta z ministerstwa. Wraz z nią stanęłam w popiele.
- Durmstrang - powiedziała. poczułam nieprzyjemne uczucie wirowania w nicości, ale w końcu trafiłyśmy do akademii. Była akurat pora śniadaniowa, więc zaprowadziła mnie do stołówki, a tam już czekał dyrektor, z uczniem na wymianę. Przekazali sobie kilka informacji, pożegnali się i poszliśmy w dwie różne strony.
- Miło nam panią widzieć, panno Evans. Będzie pani naszą czwartą uczennicą. Oczywiście, zadbam o to byś dobrze czuła się w towarzystwie moich czarodziejów. Zostaje pani przydzielona do sypialni znajdującej się w wieży centralnej, a twoim opiekunem będzie Dimitrij. Jesteście ws tym samym wieku,więc nie będzie problemu z planem lekcji. O,o to on. - uśmiechnął się dyrektor. - Dimitrij, to właśnie Lily. Zostawiam was samych. - odszedł szybkim krokiem w stronę swojego gabinety, jak mniemam.
-Hej Lilka. - uśmiechnął się do mnie mój brat.
- Czemu ty nie masz żadnego głupawego zdrobnienia.? - udałam smutną. - Jak mam się przywitać.?
- Oj już nie gadaj tyle. - po prostu mnie przytulił. Jego otwartość robi na mnie duże wrażenie. - A więc przez ten tydzień będziemy robić wszystko razem.  Twoje rzeczy są już w twojej sypialni a teraz pozwól ,że przedstawię Ci moich kumpli. - prowadził mnie milionem korytarzy, zagadując o rzeczy tak bzdurne jak pogoda,aż w końcu doszliśmy do dużych mosiężnych drzwi. Otworzył je bez pukania i pociągnął mnie za rękę do środka. Uderzył mnie zapach męskich perfum, i czystość. Zupełnie inaczej niż u Huncwotów. W ich dormitorium panował wieczny bałagan,połączony z zapachem starych skarpet i jedzenia. W zasadzie, dlaczego ja porównuję Huncwotów, do nich.? - Lily, to jest Jake - Pokazał na chłopaka który siedział na pierwszym łóżku z brzegu.. - To Connor - zaczął wskazywać nam pozostałych. - Jacob i Mike. - Boże, jacy oni przystojni.
-Hej. - uśmiechnęłam się,a oni odpowiedzieli mi tym samym. Zaczęli,my rozmowę i coraz lepiej poznawaliśmy się. Dwa pierwsze dni - sobota i niedziela minęły mi na lepszym poznawaniu się z chłopcami. Byli bardzo otwarci i uśmiechnięci. Wystarczyły dwa dni, a wiedzieliśmy o sobie mniej-więcej tyle ile wiem o Dorcras. W poniedziałek, kiedy zaraz po śniadaniu spotkałam się z Mike'm koło sali do Obrony Przed Czarną Magią zaczęło robić się dziwnie. W spojrzeniu Mike zauważyłam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam. On... Zakochał się we mnie.Przecież uważałam go za najlepsze ciacho w szkole, to jakiś cud.  OPCM minęła szybko,z czego się cieszyłam,ale był to wielki błąd.
- Możemy porozmawiać Lily.? - zapytał. Jako,ze nie miałam w zwyczaju odmawiać rozmowy, poszłam z nim w jakieś spokojniejsze miejsce. - Lily, ja wiem,że znamy się krótko,ale podobasz mi się. Ciągnie mnie do Ciebie od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. Możemy spróbować być razem? - szybko przekalkulowałam plusy i minusy.
- Możemy. - uśmiechnęłam się. Chciałam dodać coś jeszcze,ale moje usta zostały zatkane pocałunkiem. Oddałam go z przyjemnością,a później zachowywaliśmy się normalnie. aż do piątku wieczorem zapomniałam o problemach. Chłopacy dawali mi wytchnienie i pozwalali zapomnieć o tym co mnie dręczy. Ale w piątek wieczorem,  tuż przed spotkaniem z Mike'm wyszłam z moim braciszkiem na spacer. Opowiedziałam mu o wszystkich zdarzeniach i poprosiłam o radę.
- Wiesz, Lily. Jeszcze nie opanowałaś swoich mocy,więc uaktywniają się tylko kiedy nadzwyczajnie ich potrzebujesz,ale wypompowują one z Ciebie całą energię. nie doradzę Ci zbyt dużo , oprócz tego żebyś pogadała z tym chłopakiem na spokojnie, przeprosiła i powiedziała że mimo wszystko bardzo zależy Ci na dyskrecji. - uśmiechnął się.
-Dziękuję. - przytuliłam go - A teraz uciekam bo Mike czeka. - zaśmiał się, kiedy ja szybkim krokiem szłam do skały nad jeziorem gdzie się umówiliśmy. Nasze spotkanie trwało godzinę. Troch popłakałam, ale było mi bardzo miło. Mike odprowadził mnie pod sypialnię. umyłam się i zasnęłam wyjątkowo szybko. Następnego ranka, równo o 10  czekałam z moim bratem i jego kumplami na kobietę z ministerstwa. Kiedy ta się pojawiła przytuliłam mojego braciszka i jego kumpli. Najdłużej zajęło mi pożegnanie się z Mike'm. Kiedy pozostali wyszli wpadłam mu w objęcia, i rozpłakałam się. Mimo tak krótkiej znajomości, był mi bliski jak nikt inny.
- Pamiętaj,ze Cię kocham. - powiedział i pocałował mnie. Czułam się wyjątkowo. Motylki latały mi w brzuchu, łzy płynęły z oczy ,a jednak byłam szczęśliwa.
- Ja ciebie też kocham. - odpowiedziałam i nadal z łzami w oczach weszłam do kominka. Nie doszło do mnie, jak kobieta wymawia cel naszej teleportacji. otępiała wyszłam z kominka, dziękując bogu za to,że w PW jest pusto. Szybko przeszłam do dormitorium i poszłam spać. Było mi smutno jak nigdy. Czułam się tak przygnębiona,jak nie byłam nawet po kłótni z Jamesem. Było mi smutno,ale też lepiej. Czułam,ze wszystko jest w porządku i mam do kogo wysłać sowę prosząc o poradę. Odpłynęłam w krainę snu zaraz po myśli o tym,że muszę się przywitać. Kiedy obudziłam się,zegar wskazywał równo godzinę 16:00. Dormitorium ciągle było puste. Powlekłam się do łazienki , uczesałam włosy i umyłam, ale oczy nadal miałam smutne jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię życiową. Powoli otworzyłam drzwi i zaczęłam schodzić do Pokoju Wspólnego.

Czo ja teraz.? Wiem,że długo czekaliście i przepraszam,ale nagle dostałam weny. :d
Rozdział całkiem mi się podoba, a teraz pałeczka leci do Werki i mam nadzieje,że walnie ją w głowę.
Pozdrawiam, Zuza. :D