Pages

7.25.2013

Rozdział 6

Te trzy godziny minęły mi jak z bicza strzelił. Księżyc jeszcze się nie pojawił. Dziewczyny już spały,kiedy naciągnęłam na siebie ubrania i kurtkę.Najciszej jak umiałam wyszłam z dormitorium i zeszłam po schodach. Byłoby prawie perfekcyjnie,gdyby nie to,że na dole spotkałam Huncwotów w podobnych strojach. Pierwszy zauważył mnie Syri.
- Lils.? Gdzie idziesz.? -zapytał zaniepokojony.
- Mogłabym zapytać o to samo.- Odparłam sarkastycznie. Nie miałam głowy do jego gierek.
- Ale wiesz,kochanie,że nie wydostaniesz się z zamku.? - stwierdził James.
- James,Syriusz, musimy iść. Nie dam rady dłużej. Wyprowadźmy Lily ze sobą. - Powiedział Remus. DZIĘKI CI BOŻE. Jak na zawołanie wszyscy się ruszyli. James wyjął jakiś dziwny materiał. Syriusz wziął mnie na barana,co było nie małym zaskoczeniem. Ta "płachta" została narzucona na nasza piątkę i powoli wytoczyliśmy się,z gracją godną słonia oczywiście,z pokoju wspólnego. Przeszliśmy spokojnie koło McGonagall i Filtcha,co było dość dziwne. Następnie weszliśmy do jakiegoś tunelu i trafiliśmy prosto na błonia.
- Ja.. JAK WY TO.? - powiedziałam podzniesionym głosem,na co James rzucił mi tak negatywne spojrzenie,że aż się speszyłam. Zatrzymaliśmy się w pewnych krzaczorach.
- Lils,teraz każdy radzi sobie sam. - Powiedzieli i poprowstu odeszli.Kiedy obejrzałam się za nimi,dostrzegłam tylko coś co biegło na czterech łapach. Zignorowałam to, i zmieniłam się w łanię. Tatarataaa JESTEM ANIMAGIEM. Ale... no nie ważne. Puściłam sie biegiem przez błonia. Prawie natychmiast byłam w lesie. Zmieniłam się w człowieka.
- Lilianne Ri... Evans. Jesteś. Witaj. - Usłyszałam mroczny głos,zostałam chwycona za rękę i deportowaliśmy się. Och,serio.? Nie nawidzę się deportować. Trut. Jesteśmy na miejscu. - Idziesz ze mną, tylko uważaj na schody.- Poszliśmy w ciemnośc. Podnosiłam wysoko nogi,bo wchodziliśmy na górę. - Dzień dobry panie. - powiedział "czarny" - bo tak go sobie nazywałam- kiedy ciepło nas otuliło.
- Dziękuję Ci Alecto. Teraz możemy zaczynać. - osoba na kręconym miękkim fotelu machnęła na Alecti ręką - Lilianne, usiiądź koła Dimitrija i Janelle. - wskazał na kanapę na której siedział chłopak i dziewczyna. Niepewnie przysiadłam na brzegu.- Zapewne zastanawiacie sie kim ja jestem. Nazywam się Tom Marvolo Riddle,ale bardziej znany jestem jako Lord Voldemort. -w piersi zaparło mi dech - A zebrałem was tutj bo.. - obrócił sie do nas przodem. Jedak nie jest taki straszny,wygląda jak normalny człowiek.- Otóż macie pewne wyjątkowe moce. Dimitrij...  czytasz w myślach,prawda.? - chłopak bardzo niepewnie pokiwłą głową. - Janelle... umiesz wyleczyć ludzi samym dotykiem. czy tak.? - Dziewczyna kiwnęła głową.- A ty Lilianne - kontynuował Tom... Lord Voldemort... och,no wiecie. -Jesteś kwintesencją wszystkich mocy. czytasz w myślach, uzdrawiasz, a twoja magia jest najsilniejsza na świecie.  A wy wszyscy jestetście - nastała kompletna cisza. - moimi dziećmi - zachłysnęłam sie powietrzem ŻE CO.? Jak to możliwe.? - Zapewne zastanawiacie się,jak to możliwe. Otóż ja i wasza matka, rozstaliśmy się,a was daliśmy do adopcji. - wsyzscy patrzyliśmy na siebię nawzajem,. Kiedy po nie powiem,dośc długiej chwili nie uzyskał odpowiedzi machnął ręką.
- Tak panie. - Jak na zawołanie stawiło się tam troje czrodzieji.
- Za chwile,zabierzecie ich z powrotem do szkół. Ale najpierw... - machnął różdżką i nagle poczulam palący ból na twarzy. - Teraz każdy śmierciożerca będzie wiedział,ze nie może was tknąć,a dla reszty będzie to niezauważalne. Teraz możecie już wracać. - Alecto podeszła do mnie i chwyciła za ręke. Deportowałyśmy się. Znowu. Truuuut. Jak ja tego nie lubię. Byliśmy już w Zakazanym Lesie
- Masz niesamowitą moc. Korzystaj mądrze - powiedziała Alecto i deportowała się. ALECTO. Wraaacaj. Chciałąm wiedziec coś więcej, pragnęłam tego. Musiała mi coś... AUUUU. co to .? Wikołaki.,no tak. Psotanowiłam zmienić sie w łanię. Po chwili na polanę na której stałam wbiegł pies i jeleń. Zatrzymali się i usiedli na jednym z pni. Po chwili moim oczom ukazał się Syriusz,a zaraz po nim James. Czy to wogóle możliwe.? Wyszłam dostojnym krokiem bliżej nich. Przeszłam przez polanę,aczkolwiek na samym jej końcu zostałam zaatakowana przez Bahankę.Kiedy już zatapiała swoje zęby w mojej nodze James ją odepchnął,ryzykując atak. I miałam racje.
-Stary, muszę iść do SS. Ugryzło mnie. - powiedział do Syriusza.
- Powinieneś być ostrożniejszy,stary. - powiedziął Syriusz zamienił się w psa i uciekł. W tym momencie,stojąz za jamesem zmieniłam się w człowieka.
- James... chodź. -położyłam mu ręke na ramieniu. Odwrócił głowę. Z jego oczu poleciały pojedyńcze łzy. - Hej,James. Spokojnie. Zaraz przestanie boleć. Chodź. - wzięłam do za rękę i poprowadziłam ostrożnie przez resztę lasu i błonia. Weszliśmy do szkoły główną bramą. po chwili byliśmy już w Skrzydle Szpitalnym.
- Pani Pomfrey.?!- krzyknęłam. Nie uzyskałam żadnej reakcji. - Cholera. Potter,jakie ty masz szczęście,że uważałam na ONMS. - powiedziałam,i odprowadzana zdziwionym wzrokiem James'a podeszłam do szafki z miksturami. Wzięłam odpowiednią i podałam mu,by wypił.. Wiedziałam,że po tej miksturze powinno być lepiej. Pozostało tylko czekać.Wyszłam więc z SS i poszłam sie przebrać. Po 20 minutach, kiedy byłam tam spowrotem,zobaczyłam Jamesa leżącego na łóżku w pozycji embrionalnej. odrazu podbiegłam do niego.
- Lily, to tak cholernie boli. Czemu to tak piecze.? - jego głos był tak bardo przepełniony bólem,że nie mogłam tego wytrzymać.
-Będzie lepiej James,poczekaj jeszcze chwile. - próbowałam pocieszyć chłopaka.
- Nie będzie, Lils. To było jadowite. - pouczył mnie.
- PRZECIEŻ WIEM. - krzyknęłam. chłopak popatrzył na mnie ze strachem w oczach. - Przepraszam James.
- Nie ma sprawy Evans. - chciał utrzymac dobry humor mimo bólu. Typowy James. - Lils,to juz koniec,czuję to... - ledwo co wykrztusił te słowa, jego oczy zasłała mgła i przestał oddychać. Praktycznie wiadomo było,że umarł. wtedy nagle pojawiła sie pani Pomfrey.
- Co się tu działo dzieciaczki.? - powiedziała wesoło,ale kiedy zobaczyła mój zimny wzrok,natychmiast zdała sobie sprwę,że to coś poważnego. Podeszła do łóżka James'a i lekko go dotkneła. - Chłopak nie żyje. - Stwierdziła - Przykro mi.- dodała i poszła do swojej sypialni. Nastała ciężka dla mnie cisza. Drzwi SS otworzyły się i wszedł dyrektor Dumbledor. Położył mi rękę na ramieniu.
- Lilianne, jest już za póxno. Jamesa już z nami nie ma. - mówił spokojnym głosem. W tym momencie z moich oczu poleciały łzy.
- NIE PRAWDA. JEŚLI NAWET KIEPSKIE MIKSTURY PANI POMFREY GO NIE WYLECZYŁY,TO JA TO ZROBIĘ. WIEM ŻE POTRAFIĘ. NAPEWNO UMIEM. - podeszłam do ciała chłopaka, i pod wpływem impulsu wzniosłam nad niego ręce. Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się. Zaczełam badać nieznane mi do tej bory tajemnice mojego mózgu. Nagle znalazłam jakiś  dziwny,ale wyjątkowo silny pokład energii. Nagle z moich dłoni wypłynęła fala mocy.
- Nie możliwe. - usłyszałam cichy szept Dumbledore'a,a później nastała ciemność.


PRZEPRASZAM, ze to tak długo trwało. Byłam na obozie, wybaczcie. :d